Jego Wieliczestwo okazało łaskę

Polska jako państwo nie ma polityki wschodniej. Mamy politykę wschodnią Prezydenta i walkę z nią prowadzoną przez rząd i lobby prorosyjskie manipulujące społeczeństwem w interesie mocarstwa.

Z działań Lecha Kaczyńskiego można wywnioskować, że celem jego polityki wschodniej jest stworzenie regionalnego sojuszu państw i narodów byłego bloku sowieckiego aspirujących do Unii lub jej członków. Powodzenie takiej strategii miałoby przynieść zmniejszenie wpływów i zagrożenia rosyjskiego w regionie, zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego, czyli zmniejszenie zależności od Rosji. Wzmocnienie powiązań tej strefy ze Stanami Zjednoczonymi, a przez to wzmocnienie pozycji Polski w Unii Europejskiej i uniemożliwienie Niemcom zepchnięcia nas na margines UE, oddany pod rosyjską dominację. Koncepcja ta nie jest niczym nowym, a korzeniami tkwi jeszcze w dyskusjach lat 30., kiedy Polacy potrafili definiować interes własny i nie oczekiwali, że zostanie on określony w Moskwie czy Berlinie. Jest to też jedna z przyczyn nieustannego i wściekłego ataku na prezydenta ze strony agentury i lobby prorosyjskiego w Polsce.

Ważne tu jest rzeczywiste, a nie tylko deklarowane poparcie dla przyjęcia Ukrainy i Gruzji do NATO oraz pomoc w obronie niezależności Gruzji przed agresją rosyjską. Drugą sferą są działania na rzecz sojuszu energetycznego i wsparcie Ukrainy w wojnie gazowej wywołanej przez Rosję. I wreszcie oparcie polityki zagranicznej, w tym wschodniej, na sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, których jednak nie należało utożsamiać z Bushem.

Sukcesy obozu Prezydenta

Przede wszystkim skończyło się postkolonialne zakłamanie i wreszcie otwarcie powiedziano, iż interesy Polski i Rosji są sprzeczne. W styczniu 2006 r., gdy Rosja odcięła dostawy gazu ziemnego na Ukrainę, Polska skłoniła partnerów z UE do przyspieszenia prac nad wspólną polityką bezpieczeństwa energetycznego. Radek Sikorski, który tkwił wówczas w swoim okresie „błędów i wypaczeń”, porównał 30 kwietnia rosyjsko-niemieckie porozumienie w sprawie gazociągu bałtyckiego do paktu Ribbentrop–Mołotow. 13 listopada 2006 r. Polska po raz pierwszy pokazała, że będzie broniła w Unii swoich interesów wobec roszczeń rosyjskich i zgłosiła veto w sprawie umowy o partnerstwie UE i Rosji, czym wywołała niezadowolenie elit europejskich i ich dążenie do zmiany rządu w Polsce.

Ogromnym sukcesem było wymuszenie na ekipie Tuska, za pomocą słynnego wywiadu Witolda Waszczykowskiego, parafowania w Warszawie 14 sierpnia i podpisania 20 sierpnia 2008 r. porozumienia w sprawie instalacji w Polsce 10 pocisków przechwytujących, będących częścią amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej. Wbrew pozorom był to element przede wszystkim polityki wschodniej, gdyż wzmacnia naszą pozycję wobec Rosji.

Uniemożliwienie zajęcia przez rosyjskie czołgi Tbilisi i ustanowienia rządu marionetkowego, który zostałby zalegitymizowany przez Sarkozy’ego i Unię, jest największym sukcesem Lecha Kaczyńskiego i Polski. Sprowadzenie do stolicy Gruzji na wiec solidarnościowy 12 sierpnia prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa, Łotwy – Valdisa Zatlersa, Litwy – Valdasa Adamkusa, Ukrainy – Wiktora Juszczenki oraz premiera Łotwy Ivarsa Godmanisa stanowiło symboliczny początek sojuszu regionalnego. Również dalsze poparcie dla niepodległości Gruzji, w tym wizyta listopadowa, pomogło temu krajowi przetrwać trudny okres braku polityki amerykańskiej (zmiana prezydenta) i uniemożliwia Unii przehandlowanie go Rosji.

Błędy obozu Prezydenta

Wypieranie wpływów rosyjskich po to, by umocnić niepodległość naszych sojuszników, nie może się ograniczyć do sfery symbolicznej lub jednorazowych akcji in extremis jak w Tbilisi. Powinno opierać się na działaniach planowych, systematycznych i długofalowych. Za rządów Jarosława Kaczyńskiego, gdy można było podjąć konkretne działania, paraliżował je strach części PiS przed odpowiedzialnością i atakami prorosyjskiego lobby. Żołnierz, który na wojnie martwi się, że może nie spodobać się przeciwnikowi, powinien jednak pozostać w domu u żony pod pierzyną.

Polityka sojuszu regionalnego nie powinna sprowadzać się do państw bałtyckich, Białorusi i Ukrainy, a na Kaukazie do Gruzji. Na wschodzie zaniedbano Mołdowę, a na Kaukazie za mało wysiłku poświęcono Azerbejdżanowi, nie podjęto żadnych prób wobec Armenii i zapomniano o Kaukazie Północnym. Zaniedbano kierunek południowy, zwłaszcza Bałkany i Rumunię. Prawda, że nie jest to teren łatwy, w większości wypadków opanowany przez rosyjską agenturę (Bułgaria, Węgry, Słowacja). Wybory na Węgrzech jednak odwrócą sytuację. W Rumunii wpływy amerykańskie równoważą się z rosyjskimi (pierwotnie prezydent Basescu miał być obecny w Tbilisi, ale ze strachu przed Rosją przybył tydzień później), a Václav Klaus zakochał się w Putinie od czasu jak mu LukOil wydał książkę. Kompletnie zapomniano o państwach postjugosłowiańskich, a uznania Kosowa (już za Tuska) nie wykorzystano do kontaktów z Tiraną. Tam, gdzie władze państwowe opanowane są przez partię prorosyjską, trzeba rozwijać współpracę i pomagać bliskim nam lokalnym siłom politycznym. Pod tym względem najbardziej nagląca jest sytuacja w Bułgarii.

Nie dostrzeżono, że linia podziału w Unii biegnie nie tylko między państwami, lecz także między biurokracją unijną a najsilniejszymi członkami, którzy chcą, by biurokraci byli im całkowicie podporządkowani. Należy ułatwić biurokratom usamodzielnienie się, za odpowiednią cenę, a nie mają oni innego wyjścia w walce o emancypację, jak oparcie się na sojuszu słabych państw przeciwko tandemowi niemiecko-francuskiemu.

Powrót status PiS quo ante

Zadeklarowanie przez rząd nowej koncepcji polskiej polityki wobec Rosji oznaczało w istocie powrót do starej, przedpisowskiej strategii niestwarzania problemów nikomu kosztem rezygnacji z obrony interesów Polski. 27 listopada 2007 r. premier Donald Tusk obiecał, że Polska nie będzie dłużej blokować negocjacji Rosji w sprawie członkostwa w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, a 14 grudnia zapowiedział rezygnację z veta w sprawie porozumienia o strategicznym partnerstwie między Rosją a Unią po zniesieniu embarga na naszą żywność i w ten sposób porzucił sojuszniczą Litwę. Podobnie rząd Mazowieckiego w 1990 r. potulnie nie uznał Litwy, gdyż czuł się wiecznym wasalem Sowietów, skoro za zgodą ich ambasady i szefa KGB Kriuczkowa został powołany.

„Nasz człowiek w Warszawie”, jak słusznie nazwała premiera gazeta.ru, bił czołem u Tronu 8 lutego 2008 r. Jego Wieliczestwo okazało łaskę i w nagrodę 11 września wysłało Ławrowa, by w Warszawie przypomniał, iż Rosja będzie bronić życia i godności swoich obywateli, również poza granicami kraju, czyli na Ukrainie i w unijnych Państwach Bałtyckich, a może nawet w Polsce. Rosja ma bowiem „uprzywilejowane interesy” w swojej strefie wpływów. Dlatego Polska powinna „uznać nowe realia” i pogodzić się z podziałem Gruzji. Elity wizytację wysłannika Tronu przyjęły z należytą radością i pokłonem. Tuskowe „trzeba rozmawiać z taką Rosją, jaką ona jest” zamieniło się na: trzeba uznawać interesy Rosji takiej, jaka ona jest.

Prace nad gazoportem zarzucono i gdyby nie wojna gazowa w styczniu 2009 r. nadal respektowano by interesy rosyjsko-niemieckie w tej sprawie. Lobby prorosyjskie żądało nawet przyłączenia się do gazociągu bałtyckiego i finansowania przez nas samych dusiciela Polski.

21 stycznia 2008 r. minister Sikorski złożył wizytę w Moskwie, a następnie dopuścił możliwość stałego monitorowania instalacji tarczy. Żołnierze rosyjscy mieli wrócić do Polski. Niepowodzeniem zakończyła się natomiast misja Sikorskiego w Tbilisi, gdzie miał pilnować, by prezydent nie zaszkodził swoimi wypowiedziami Rosji. Nie powiodło się również storpedowanie wyprawy przez pilota odmawiającego lądowania w Tbilisi, który, sądząc po późniejszej nagrodzie, działał w porozumieniu z rządem.

W wyniku walk klanowych w PO ujawniono, iż 12 września 2008 r. Radek Sikorski naciskał na Anżelikę Borys, by ustąpiła ze stanowiska przewodniczącej antyłukaszenkowskiego Związku Polaków na Białorusi. Celem było oczywiście pogrążenie ministra, ale pozytywnym skutkiem ubocznym stało się zablokowanie pozbycia się Anżeliki Borys i zmuszenie Sikorskiego do licznych dementi. Wprawdzie szef MSZ „wypruwał sobie żyły”, żeby spowodować możliwość przywrócenia demokratycznych wyborów na Białorusi, ale czynił to widocznie nie dość skutecznie, skoro żaden opozycjonista, nawet koncesjonowany, nie znalazł się w pseudoparlamencie w Mińsku. Do dziś nie wiadomo, co wyniknęło konkretnego z Partnerstwa Wschodniego ogłoszonego przez ministra Sikorskiego.

Sikorski tak sformułował swoją strategię: „Bo można zabiegać o coraz lepsze, ważniejsze miejsce na mostku kapitańskim tego tankowca, którym jest UE i która oczywiście, jak to tankowce, kurs zmienia powoli. A można też mieć pełną kontrolę nad motorówką i z tej motorówki wymachiwać flagą w słusznej sprawie”. Realizację tego celu zaczęto od mycia podłóg z nadzieją, że może pozwolą podawać drinki, a do mostka jak było daleko, tak pozostało. Idea, iż polityka wschodnia może i powinna być prowadzona poprzez Brukselę, w praktyce sprowadziła się do posłuszeństwa wobec brukselskiej linii respektowania interesów Rosji.

Prowokacja rosyjska z 23 listopada 2008 r. (strzelanie do prezydentów RP i Gruzji) natychmiast spowodowała reakcję ABW. 24 listopada Krzysztof Bondaryk wysłał do 16 najważniejszych osób w państwie poufny raport, w którym o ostrzał konwoju oskarżono samych Gruzinów. Wniosek ten kontrwywiadowcy wysnuli na podstawie uśmiechu Saakaszwilego. Instytucja, która ma za zadanie łapać rosyjskich szpiegów, przyjęła linię prorosyjską w walce z polskim Prezydentem, co spotkało się z masowym aplauzem nadwiślańskich elit, a zwłaszcza niezlustrowanych dziennikarzy. Marszałek Sejmu Komorowski, który aktualnie już przyznaje się do kontaktów z oficerem podejrzanym o powiązania z rosyjskim wywiadem, stwierdził: „jaka wizyta, taki zamach”, i dodał: „żaden snajper nie spudłowałby z 30 metrów”. Wypowiedź tę można było zinterpretować jako wyraz smutku, że Prezydent Polski nie został jednak przez Rosjan zastrzelony, co by zlikwidowało zagrożenie dla postkolonialnych i bezpieczniackich elit sprawujących władzę w Polsce. I dalej nie można spać i kraść spokojnie.

W istocie państwa polskiego nie ma. Istnienie RP ma jedynie charakter formalny, ponieważ dla sprawujących władzę elit interes państwa polskiego nie istnieje, liczą się tylko interesy klanowe i grupowe. Jeśli nie pokrywają się one z interesem Polski, tym gorzej dla niej. Mimo to Polski Kraj poczynił duże postępy w ciągu ostatnich 20 lat. O ile bowiem premier Mazowiecki jeszcze deklarował: „przy Tobie Panie wiernie stoimy i stać chcemy”, premier Tusk już dawał do zrozumienia: „nie będziemy w niczym naruszać Waszych interesów, ale zostawcie nas w spokoju w naszym kraiku”.

Autor publikacji
Ubekistan
Źródło
Niezależna Gazeta Polska nr 36/2009