Fałszywa alternatywa

Rozpad Unii Europejskiej spowodowany niemożnością utrzymania euro bez wspólnego rządu gospodarczego, czyli federalizacji, powoduje, że aktualne stało się zjednoczenie Europy przez najsilniejsze ekonomicznie Niemcy. A to oznacza, że słabsi członkowie Unii muszą podporządkować się polityce Berlina, rezygnując z suwerenności. Jednocześnie wydarzenia w Polsce – areszt osób nietykalnych – spowodowały przerażenie, że Putinowi nie wystarczy już służyć z daleka, lecz nastał czas, kiedy Rosja bierze wszystko. Nie można mieć dwu panów, a nikt myślący nie chce dzielić niepewnego losu bojara.

W takiej sytuacji rodzą się uzasadnienia służalstwa wobec Berlina, które wprawdzie będzie także służalstwem wobec Rosji z powodu niemiecko-rosyjskiego partnerstwa, ale ma zabezpieczyć przed ewentualnym gniewem cara, który ma zwyczaj za przegrane bitwy skracać generałów o głowę. Straszenie Rosją i obietnice rozwoju gospodarczego u boku Niemiec mają przygotować Polaków do dobrowolnej rezygnacji z jakichkolwiek atrybutów niezależności i radosnego podporządkowania się niemieckim interesom gospodarczym. Służy temu wizja Unii Eurazjatyckiej, w której na razie nie ma jednak Ukrainy, a bez niej tworowi temu grozi fiasko.

Unia niemiecka

Niestety, sprawdziły się przewidywania eurosceptyków, że po okresie przejściowym Unia Europejska będzie zdominowana przez Niemcy. Temu mają służyć zapowiedziane zmiany, z którymi jesteśmy oswajani za pomocą balonów próbnych wypuszczanych przez funkcjonariuszy agitpropu. W imię ratowania euro mamy zgodzić się na wszystko, co wymyślono w Berlinie. Wprowadzenie kontroli polityki finansowej przez rząd niemiecki wymusi kolejne kroki w postaci polityki gospodarczej uzgadnianej już z ministerstwami w Berlinie, a nie z Brukselą. Ostatecznie okaże się, że rządy protektoratów mogą decydować jedynie w drugorzędnych sprawach krajowych. Takie dążenia muszą jednak spowodować konflikt z biurokracją brukselską, gdyż nikt nie rezygnuje dobrowolnie z władzy, a na jej wykupienie Niemcom może nie starczyć pieniędzy. Sprawy nie zostały więc jeszcze rozstrzygnięte. W naszych czasach wojny toczy się już nie w polu, lecz w sferze ekonomii i Niemcom może po prostu zabraknąć środków, by wykupić wszystkich, nawet bankrutującą Francję, a taki jest warunek powstania Unii niemieckiej. Nie należy więc spieszyć się z deklaracjami. Nawet ludzie, którzy zaplanowali załamanie Unii, wprowadzając jedną walutę dla wielu zróżnicowanych gospodarek, co miało poprzez kryzys wymusić reorganizację, ujednolicenie i centralizację, nie wiedzą, do czego rozpoczęty proces doprowadzi i mogą okazać się uczniami czarnoksiężnika.

System państw związanych z dominującymi Niemcami jest pomysłem niemieckiego geopolityka, gen. Karla Haushofera, i liczy sobie już 100 lat. Właśnie ten autor przewidywał, że protektoraty będą zapleczem gospodarczym Niemiec, dostarczając surowce i tanią siłę roboczą oraz służąc za rynek zbytu, ale same także będą na tym korzystały i rozwijały się. Jak widzimy, obecnie nie wymyślono nic nowego. Red. Talaga, etatowy pogromca Stanów Zjednoczonych i chwalca Rosji, tym razem rozpływający się w „Rzepie” nad korzyściami ze statusu wasalnego, gdyby kiedyś się uczył, zamiast w pocie czoła wypisywać uzasadnienia, poszedłby do biblioteki i skopiował, co już dawno napisano. Miałby przynajmniej więcej argumentów.

Radosne przyjęcie statusu zależnego wcale nie zapewni nam udziału w „klubie decydentów”, gdyż protektoraty z definicji nie decydują o wspólnej polityce z Centrum, lecz wykonują jego polecenia, „by siedzieć cicho”, jak w sprawie portów w Szczecinie i Świnoujściu, zawierają 30-letnie kontrakty na podyktowanych warunkach itp. Nasi ministrowie już się w tej dziedzinie sprawdzili.

W koncepcji Haushofera istnieje jednak też etap drugi. Po skonstruowaniu Europy zdominowanej przez Niemcy należy przejść do sojuszu z Rosją, czyli jak byśmy dziś powiedzieli – partnerstwa strategicznego. Na końcu drogi „konsolidowania się wokół Niemiec” jest Europa, w której Rosja ma prawo weta wobec wszystkich istotnych dla niej spraw.

Polska – Niemcy

Niemcy są naszym naturalnym sojusznikiem na Zachodzie. Decyduje o tym podobieństwo kultur, największy stopień związków prywatnych między obu narodami, integracja gospodarcza i perspektywy na przyszłość, np. moglibyśmy całkowicie zastąpić Rosję jako dostarczyciel gazu, gdyby powiodło się u nas wydobycie łupków. Przed wojną Władysław Studnicki przekonywał, że polska racja stanu wskazuje na sojusz polsko-niemiecki jako jedyne racjonalne rozwiązanie.

I wszystko byłoby pięknie, ale pod jednym warunkiem – Niemcy musiałyby uważać Polskę za partnera ważniejszego dla swoich interesów niż Rosja. Wybór przez Niemcy Rosji jako sojusznika przekreśla szanse na porozumienie nie tylko na statusie partnerskim, ale tym bardziej na pozycji gospodarczego protektoratu. Błędne są bowiem nadzieje, że jeśli zrezygnujemy z własnej polityki zagranicznej, podporządkujemy naszą gospodarkę Niemcom i będziemy korzystali na byciu jej zapleczem, przemianujemy Wrocław na Breslau, a w szkołach będziemy uczyli o zasługach dla Polski Fryderyka Wielkiego, polskim bezprawiu wobec Niemców w okresie II RP, winie za wywołanie II wojny światowej i okrutnym wypędzeniu Niemców po 1944 r. – to Berlin nas przed Moskwą obroni.

Niemcy uważają, że Rosja jest dla nich ważniejsza. Nieważne, czy myślą słusznie czy błędnie, ale podejmują decyzje właśnie na podstawie takiego przekonania. Dlatego w sytuacji stanięcia przed alternatywą: interes rosyjski albo obrona polskiego wasala, zawsze wybiorą Moskwę i np. pozwolą na przejęcie sektora energetycznego Putinowi zamiast wziąć go sobie. Co najwyżej zagwarantują sobie jakieś interesy. W ten sposób po okresie rywalizacji będą dochodziły do porozumienia nie z nami, lecz z Rosją, a naszym kosztem.

Tak więc nasze stosunki z Niemcami to kwestia nie gospodarki, lecz przede wszystkim polityki, tym bardziej że Polska zawsze była dla Rosji przeszkodą na drodze do Europy. I w dającej się przewidzieć przyszłości inaczej myślącej Rosji nie będzie. Jest tylko jeden sposób na wyeliminowanie tej zapory – trzeba Polskę ubezwłasnowolnić. Rosji byłoby trudno zrobić to bezpośrednio ze wzglądu na brak atrakcyjności swojego modelu społeczeństwa, ale Niemcom może się udać. Nie wydaje się, by obecnie było to zadanie trudne, gdyż Polska potrzebna jest tylko mniejszości jej mieszkańców, a elity propagują wzorce pogardy dla Polski i historyczną amnezję.

Talaga straszy Rosją, byśmy wybrali Niemcy, ale za Bramą Brandenburską nie czeka „Land der Dichter und Denker”, lecz Putin. Taka okrężna droga do Matki Rosji, która przygarnia wszystkie narody, zwłaszcza te niewdzięczne, niepotrafiące pojąć, jakie dobrodziejstwo na nie spływa. Wystarczy tylko wyrzec się siebie.

Alternatywa: albo terytorium zależne, choć rozwijające się gospodarczo u boku Niemiec, albo wasalny twór w rosyjskiej Unii Eurazjatyckiej przed nami nie stoi. Mamy tylko wybór między szukaniem uzasadnień dla tchórzostwa dobrowolnego niewolnika i ryzykiem odwagi człowieka wolnego.

Autor publikacji
Polityka zagraniczna
GEOPOLITYKA
Źródło
Gazeta Polska nr 48/2011