MOCNY PŁASKI STRZAŁ...

Prawie miesiąc mija, odkąd w gabinetach prawicowych marszałków województwa pomorskiego wykryto podsłuchy. Sprawa nie zainteresowała ogólnopolskich mediów głównie z powodu nieudloności samych polityków.

Afera podsłuchowa nie została bowiem ujawniona, tak jak ujawiniony powinien być skandal tego kalibru. Członkowie zarządu wójewództwa pomorskiego przeszło dwa tygodnie zastanawiali się, co zrobić ze śmierdzącym jajem. Po raz kolejny okazało się, że w polityce - jak w piłce nożnej , zbyt długie bawienie się piłką pod bramką przeciwnika szybko kończy się utratą gola z kontry...

Podzieleni politycznie członkowie zarządu (PO, PiS, UW) oraz były marszałek sejmu przez ponad dwa tygodnie nie mogli zdecydować się na mocny płaski strzał (na przykład konferencja prasowa w sejmie), za który podając między sobą piłkę bali się wziąć odpowiedzialność. Skończyło się podaniem niecelnym - wprost w pod nogi dziennikarza Tomasza Falby, który zrobił z tego materiał na pierwszą stronę "Dziennika Bałtyckiego". Istny samobój. Przez dwa tygodnie jakie minęły od wykrycia urządzeń podsłuchowych ("Podsłuchowy surrealizm" jozefdarski.pl) wiadomość krążyła z ust do ust niczym treść michnikowego nagrania w lipcu zeszłego roku. W końcu trafiła do dziennikarza, który w urzędzie marszałkowskim wywołał popłoch. Ponieważ informacja trafiła do lokalnej gazety -nabrała od razu charakteru lokalnego. Zainteresowania tematem - po "spaleniu" go przez "Dziennik Bałtycki" nie wykazały ani "Rzeczpospolita", ani "Newsweek". Bynajmniej nie z powodów politycznych, dziennikarze tych dwóch tytułów dowiedzieli się o podsłuchach w dzień publikacji. Tematu nie podjęli, bo wcześniej podjęty został przez inną gazetę. Szansa na wywołanie kolejnego ogólnopolskiego skandalu politycznego (co leży w oczywistym interesie opozycji) została zaprzepaszczona poprzez zaniechanie.

Dzięki temu sprawa nabiera charakteru dobrze znanego w III RP: W dzień po publikacji w "DB" przesuchani przez prokuraturę zostali wszyscy bezpośrednio zainteresowani sprawą. Przecieki ze śledztwa nie są zbyt obiecujące. Policja nie posiada sprzętu, za pomocą którego może sprawdzić, czy urząd marszałkowski faktycznie był podsłuchiwany, skupia się więc na drugiej hipotezie śledztwa. Jest nią... przepięcie w linii. Tezę tą popierają wysocy oficerowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w wywiadach, jakich udzielają w lokalnych gazetach. "To nie te czasy" rozbrajająco oznajmia jeden z nich w "Dzienniku Bałtyckim" mówiąc, że jego służba nie podsłuchuje już polityków.

No oczywiście, tym bardziej, że centralki telefoniczne w urzędzie zakładały firmy personalnie powiązane z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, które po dno kabury tkwią w nie w "tych czasach".

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010