GDZIE JEST JERZY PAWLAS?

Na rozmowę do książki o „Tygodniku Solidarność” umówiłam się z Grzegorzem Eberhardtem warunkowo: albo będą opisane nasze zmagania czy wręcz walka z Andrzejem Gelbergiem, naczelnym i prezesem spółki „Tysol”, o stworzenie jasnych regulacji pracowniczych i respektowanie naszych praw - albo nie ma o czym pisać. Na co komu taki obrazeczek haftowany samymi tylko pięknymi i wielkimi słowami o patriotyzmie, honorze, lustracji, dekomunizacji, białych plamach w historii, Czeczenach i płk. Kuklińskim oraz Zbigniewie Herbercie. Oczywiście, że o tym wszystkim pisaliśmy w naszym piśmie, to było sednem pracy finalizowanej co tydzień gotowym numerem, z tego byliśmy dumni i to nas inspirowało.

Ale czas płynął i kiedyśmy się rozejrzeli wokół siebie, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zobaczyliśmy, że ludzie – nawet skupieni wokół Wielkich Idei - nie pracują za pół-darmo, że regulują sprawy socjalne, że mają podwyżki, etc. Zaczęliśmy i my o tym rozmawiać i rozpoznawać naszą sytuację, najpierw z niedowierzaniem przyjmując odkrywane rewelacje jak ta o nie płaconych „zusach”, potem o braku jakichkolwiek regulaminów obowiązujących pracodawcę, o wynagrodzeniu, o zarządzaniu tygodnikiem wreszcie. Opowiedziałam więc o tym Eberhardtowi, który też przecież co-nieco wiedział i podjęliśmy szczegółową rozmowę. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby pytać, czy jednym z rozmówców do książki będzie Jerzy Pawlas, nasz kolega po fachu, który wciąż pracuje w „Tygodniku Solidarność”, choć miał przerwę spowodowaną procesem o pracę po tym, jak wyrzucił (czyli zwolnił) go bezprawnie Andrzej Gelberg, a Sąd Pracy - nierychliwy ale sprawiedliwy – przywrócił go do pracy w pełni praw.

Dlaczego jednak miałby się Pawlas w książce pojawić, wszak nie wszystkich dziennikarzy 25-lecia odpytywano? No tak, ale właśnie Jerzy Pawlas był jednym z naszych związkowych liderów, członkiem NSZZ „Solidarność” w „Tygodniku Solidarność” i w naszym imieniu, z naszego upoważnienia realizował te postulaty, które myśmy przedtem w głosowaniu uchwalili, bo już nie było innej drogi. W naiwności naszej ufaliśmy, że uchwała związkowa w związkowym piśmie, w dodatku uchwała NSZZ „S” w Tygodniku „S” będzie dla szefa pisma, jakże dumnego ze swojej związkowej działalności, wiążąca. Właśnie dlatego było dla mnie oczywiste, że Pawlas w tej książce wystąpi, przecież nie tworzymy laurki, ale świadectwo.

Nie chodzi o to tylko – miałam nadzieję - aby odnotowane były nasze spory dla samego odnotowania. Chodzi raczej o świadectwo czasów, które można opisać także i takim hasłem: wolność i co dalej? Gdyby ta książka miała być kiedykolwiek dla kogokolwiek źródłem wiedzy o tamtych czasach, to nie powinno w niej zabraknąć zapisu także i tego, jak tworzyliśmy w nowej wywalczonej Polsce i w nowych realiach TAKIEJ redakcji kształt i jakość naszych stosunków pracowniczych.

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, w naszym coraz skromniejszym liczebnie zespole, nie było regulaminu płac i wynagrodzeń, nie było zakładowego funduszu świadczeń socjalnych i łamana była ustawa o związkach zawodowych. Do coraz trudniejszych dyskusji delegowaliśmy Jerzego Pawlasa, który najpierw negocjował społecznie – napisał projekty regulaminów – a dopiero potem członka Zarządu Komisji Zakładowej NSZZ „S”; jej przewodniczącą była Alicja Dołowska, która znakomicie prowadziła nasze ciężkie sprawy, a po wyrzuceniu Pawlasa podjęła jego negocjacyjne dzieło. Mnie zespół delegował jako swojego przedstawiciela do Rady Nadzorczej Spółki TYSOL. Nie wiedzieć dlaczego, wzbudziło to silną irytację naczelnego i prezesa zarazem, postanowił więc namówić mnie, abym wycofała się z mandatu, jaki powierzył mi zespół. Był już rok 1998.

Po długich „bólach porodowych” Andrzej Gelberg podpisał z nami – naszym przedstawicielem był Jerzy Pawlas – regulamin wynagrodzeń, którego po miesiącu już nie przestrzegał. Wtedy, po bardzo trudnej dyskusji i pełnym napięcia głosowaniu w Komisji Zakładowej zdecydowaliśmy się na krok dla nas wszystkich bezprecedensowy: wezwać Państwową Inspekcję Pracy. Do realizacji tej decyzji wyznaczyliśmy Jerzego Pawlasa.

Zapłacił za to boleśnie, bo Andrzej Gelberg wyrzucił go z pracy natychmiast, nie zważając na jego związkowe umocowanie, czyli gwałcąc ustawę o związkach zawodowych. Nikt nie chciał nam pomóc: ani posłowie czy senatorowie AWS, ani Komisja Krajowa z Radą Nadzorczą, ani tak zwane wybitne postaci z kręgu „S”, do których zwracałam się osobiście. Jedni nie wierzyli, inni lekceważyli, jeszcze inni uważali, że „takie są koszta”. Nasza, coraz mniej liczna, Komisja Zakładowa, obradowała niemal na okrągło. W redakcyjnych pokojach królowało cyniczne hasło „drogowskaz nigdy nie idzie drogą, którą wskazuje”. Nie tylko pisaliśmy, że trzeba cywilizować pracodawców, my sami musieliśmy ucywilizować naszych.

Wiosną 1999 podjęliśmy decyzję, że zespół chce się spotkać z przedstawicielami Rady Nadzorczej. W czerwcu, na chwilę przed przyjazdem Jana Pawła II, odbyło się takie spotkanie. Doszło po nim do szokującej, jak na „Tygodnik Solidarność” i jego tradycje, reakcji. Powstał mianowicie „spontaniczny” dokument, w którym „niżej podpisani” oświadczali, że poglądy przedstawiane na tym spotkaniu przez kol. kol. Alicję Dołowska i Barbarę Sułek-Kowalską są ich własnymi poglądami, a „niżej podpisani” się od nich odcinają.

Nie podpisało zaledwie kilka osób, w tym obecny naczelny tygodnika Jerzy Kłosiński, Teresa Kuczyńska, Antoni Zambrowski. Jedna z najmłodszych koleżanek, bardzo zdolna dziennikarka Agnieszka Katrynicz, odmówiła podpisania i następnego dnia została zwolniona dyscyplinarnie!!! (powód, oczywiście, miał się znaleźć). Odbyłam wtedy bardzo nieprzyjemną rozmowę z przewodniczącym Rady Nadzorczej i rzecznikiem Komisji Krajowej NSZZ „S” Kajusem Augustyniakiem, któremu zagroziłam, że jeżeli nie spowoduje natychmiastowego wycofania tego zwolnienia, nagłośnimy sprawę. Agnieszka nie została zwolniona dyscyplinarnie, odeszła sama. Pracownicy administracyjni czy techniczni we łzach przepraszali za podpis, ale go składali. W końcu nie wszyscy tam byli młodzi i peerelowskie praktyki stały żywo w pamięci. Zachowała się cała dokumentacja tej sprawy.

Sprawa Jerzego Pawlasa w sądzie pracy ciągnęła się 3 (trzy) lata, Andrzej Gelberg miesiącami nie przychodził na rozprawy, działając przeciwko firmie. W końcu Pawlas wygrał, bo nie było innej możliwości, zasądzono odszkodowanie i z trudem wrócił do pracy w tygodniku, który nie chciał go przyjąć, może właśnie z powodu odszkodowania.

Tak właśnie kształtowała się historia „Tygodnika Solidarność” w wolnej Polsce: była w niej nie tylko walka o lustrację i dekomunizację, ale też walka o prawa pracownicze. Nasze, a nie tylko te, które opisywaliśmy.

Spraw z kręgu tygodnika w sądzie pracy było sporo, ale sprawa Jurka Pawlasa jest w dziejach tygodnika wyjątkowa. Prawo pracy zwyciężyło, ale prawda niestety wciąż przegrywa. W tej kronice, jaką jest książka „Ludzie Tygodnika Solidarność”, Jerzy Pawlas będzie nieobecny, i już żadna glosa tego nie zmieni.

PS.I. Również ja wygrałam sprawę – o nagrodę jubileuszową z kolei. Sprawa tylko dlatego znalazła się w sądzie pracy, że Andrzej Gelberg nie miał zamiaru respektować ani swoich własnych ustaleń, ani opinii prawników, w tym radcy prawnego Spółki TYSOL. Dyskusję, do pewnego momentu, prowadziłam na forum całego zespołu, ponieważ moja sprawa nie była jednostkowa, tylko przykładowa i wszyscy słyszeli, że jeżeli nie można inaczej, pójdziemy do sądu. Sprawę wygrałam, kiedy byłam na długotrwałym zwolnieniu, po trudnej operacji. Zaczynałam już powoli dochodzić do siebie, pojawiłam się nawet na Uniwersytecie Warszawskim, żeby wpisać zaliczenia studentom (od 1993 r. prowadzę tam zajęcia warsztatowe dla studentów dziennikarstwa). Sądzę, że to właśnie moja wygrana w sądzie pracy skłoniła Andrzeja Gelberga do wysmażenia pisma, z którym wystąpił do dyrektora Instytutu Dziennikarstwa w lutym 2000 r. Podawał w nim w wątpliwość moje zwolnienie lekarskie i moją uczciwość. Tym listem Andrzej Gelberg położył głęboki cień na dobre imię „Solidarności”. Ja zaś w ciągu godziny podjęłam decyzję, że odchodzę z „Tygodnika Solidarność” i zrobiłam to całkowicie po cichu, czego do dzisiaj żałuję. Być może dziś nie musiałabym pisać tej glosy na temat Jurka Pawlasa i związanych z tym tematem spraw.

PS. II. Bardzo proszę moich kolegów, którzy przygotowali książkę, aby nie mówili, że wątków było dużo i wszystkiego opisać się nie da. Wszyscy o tym wiemy, bo to jest nasz zawód. I wszyscy wiemy, że kiedy trzeba skracać, to wyrzuca się rzeczy mniej ważne, żeby ocalić ważniejsze. Koledzy wiedzą, co wyrzucili z mojego tekstu, powetowałam sobie to z nawiązką. Ale wiedzą również, jak to się stało, że pominęli Jerzego Pawlasa i jego miejsce w historii „Tygodnika Solidarność”. A tego już się niczym nie da usprawiedliwić.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010