"POLACTWO", RAFAŁ ZIEMKIEWICZ. FABRYKA SŁÓW, LUBLIN 2004

Możliwe, że Rafał Ziemkiewicz jest masonem, Żydem, cichym wysłannikiem wiadomych sił, wrogiem Radia Alleluja, i wszystkim, co najgorsze. Możliwe, że podczas stypendium w USA poszedł na pasek i na lep. Na pewno jego neologizm „polactwo” to odrażająca nazwa, kojarząca się w oczywisty sposób z robactwem. Nie ulega wątpliwości, że jego pisanie jest wielu siłom wodą na młyn – ci, których krytykuje, chętnie cytują tylko część jego poglądów i podają dalej odrażające określenia, szczególnie gdy pomagają im kopnąć Polaków i polskość.

A jednak ufam Ziemkiewiczowi, ufam mu w publicystyce jak słabnącemu już Wierzbickiemu czy zgorzkniałemu Kwiecińskiemu, a bardziej niż wielu, wielu innym, mielącym o polskości, patriotyzmie i niepodległości. Ufam, że jest zatroskany o Polskę szczerze, widzę, że poznał, przetrawił i przemyślał dogłębnie historię Polski i równie jak ona gorzkie nasze doświadczenia lat ostatnich, ufam jego analizom i diagnozom i w ogromnej większości zgadzam się z nimi.

Polsce w tej chwili najbardziej zagrażają Polacy, a raczej ich niewykształcona, roszczeniowa ale niezwykle aktywna politycznie część, wspierana przez wykształcone najczęściej, ale cyniczne i sprzedajne, wywodzące się z niej pseudoelity. Ale gdyby tyle napisał Ziemkiewicz, można by go odstawić spokojnie na półkę w księgarni, nie wydając tych ciężko zarobionych 25 złotych. Ziemkiewicz pisze wyraźnie – po tych doświadczeniach i w takiej sytuacji, jaka powstała, żaden naród nie byłby inny. I udowadnia to na wielu, wielu stronach swojej pracy.

Ta część narodu, to spsiali i rozgoryczeni Polacy, którzy zamienili się lub powoli zamieniają w tytułowe „polactwo”. „Polactwo”, które przecież jeszcze 24 lat temu było Polakami, co solidarnie i z głową poderwali się do wielkiego, pozytywnego budowania swojego, choćby w maleńkiej części swojego państwa. A dziś żąda rent, zasiłków, dopłat, dotacji, złych praw, daje i bierze łapówki, wyrywa pozostałe jeszcze strzępy tego czerwonego sukna, z którego zbudowano Rzeczpospolitą. W Polsce rządzi mentalność pańszczyźnianego chłopa, który lubi spać „w bruździe”, żąda swojego od dziedzica, choćby folwark cały miał paść, a jak nie dostanie, to dokradnie. A dziedzic daje i pozwala się okradać, bo chce mieć święty spokój i bawić się zagranicą, a wie że i tak to wszystko diabli wezmą.

Te doświadczenia, które „polactwo” stworzyły, to pięćdziesiąt lat komunizmu, straszliwa klęska stanu wojennego, rozczarowanie Okrągłego Stołu i odwracanie przebijających się mimo wszystko reform w 1993 roku, po zwycięstwie postkomuny, którą wybrało – no kto to zrobił? A kto ustalił haniebną ordynację wyborczą, a kto się nie połączył?

Sytuacja, w której żyjemy, to nie żaden kapitalizm, tylko oligarchiczne złodziejstwo systemowe, które do tego oducza ludzi samodzielności, a samodzielnych i przedsiębiorczych bije po łapach przepisami, nakazami, zakazami, koncesjami, zezwoleniami, czyli dalszymi łapówkami itp. To prawda, po 15 latach po raz drugi właśnie uchwalono ustawę o swobodzie gospodarowania! I – dodałabym – nie chodzi tylko o tak spektakularne akcje jak aresztowanie Romana Kluski i żądanie od niego 7 mln zł kaucji, ale np. o rozpędzenie w miastach tanich bazarków, „szczęk”, straganów, małych zakładzików, nie mówiąc o warsztatach, tych zaczynów małej przedsiębiorczości, podstawy wyżycia a potem dostatku rodzin, których właściciele poszli na zasiłek albo do kasy w supermarkecie, a dziś ich dzieci masowo wyjeżdżają zagranicę za chlebem, nieco lepszym a widocznie mniej gorzkim niż w Polsce.

Do niedawna zdawało mi się, że Ziemkiewicz jest głuchy na sprawy społeczne. Stwierdzam, że nie jest głuchy. Widzi tylko, że każdy musi jeść, ale żeby jeść, trzeba pracować, a nie wyciągać rękę i odwracać się tyłem.

Najbardziej interesującą dla mnie częścią książki jest opis okresu Okrągłego Stołu i „wojny na górze”, i towarzyszącej nam od 15 lat propagandy. Ta propaganda, nazywana przez autora „michnikowszczyzną” albo wręcz Michnikiem, jest zdaniem Ziemkiewicza największym szkodnikiem ostatnich 15 lat, gdy jeszcze można było uratować Polaków przed stoczeniem się w „polactwo”. Skutecznie zamuliła umysły jedynej przytomnej jeszcze, często patriotycznie nastawionej i wciąż bezinteresownej warstwy inteligenckiej. Warstwy, która choć słaba i niezbyt liczna, w znacznej mierze decydowała o tym, jak reformy będą przyjęte, wdrożone i oceniane „na dole”. Oczywiście, podatność na to zamulanie świadczy o jej słabości intelektualnej a przede wszystkim poczuciu niepewności. No, ale taka właśnie nasza inteligencja u progu lat 90 była. O michnikowszczyźnie, opierającej się na autorytecie i legendzie działalności opozycyjnej, (dodajmy – na demonstracyjnych znajomościach z największymi tego świata, wsparciu wpływowych lobby zagranicznych, tytułach „Europejczyka Roku” itp.), Ziemkiewicz wyraża się ostatnimi słowami, najcięższymi, jakie można sobie wyobrazić (może niektórych jednak nie używałabym w publicznym obrocie nigdy). Znakomicie pokazuje też to pranie mózgu, np. erystyczne chwyty (argumentem przeciw ograniczeniom aborcji był w tej propagandzie los „regularnie gwałconej bezrobotnej matki dziewięciorga dzieci”).

Największym grzechem michnikowszczyzny, z jej ogromnymi wpływami w telewizji i innych mediach (dodajmy – wychowującej całe pokolenie sprzedajnych, cynicznych dziennikarzy), było zdaniem Ziemkiewicza skuteczne ograniczenie wszelkiej prawdziwej debaty publicznej, wyrzucenie poza nawias ludzi myślących choćby trochę inaczej, jako ludzi nieprzyzwoitych, oszołomów, paranoików, „chorych z nienawiści” itp. Zgadzam się, pisałam o tym setki razy, a mogłabym wiele na ten temat dorzucić z własnych doświadczeń, jako współredaktor „Nowego Świata” (o którym autor „Polactwa” nie wspomina, a szkoda, bo był zgodny nawet z jego poglądami ekonomicznymi, co rzadkie), a także „Tygodnika Solidarność”.

W czasie, gdy bogaciła się kosztem kraju i umacniała postkomunistyczna oligarchia, oparta na służbach, specjalistach od skrytobójstw i handlarzach bronią, pseudoelity, całujące się z generałami, którzy właśnie niedawno wypuściły je z więzienia, alarmowały przeciwko zagrożeniu Polski przez Polaka-katolika, gatunek już zdaniem autora wymierający, za to wartościowy, bo przywiązany do zasad, tropiły nacjonalizm tam, gdzie była resztka przywiązania do ziemi ojczystej, i kpiły z jeszcze hołubionych wartości tam, gdzie przerażający upadek moralny wskazywałby na konieczność natychmiastowej interwencji.

No, ale pozostawię już czytelnikowi przyjemność samodzielnego pożarcia tej świetnej książki. Jest tam tyle znakomitych obserwacji, świetnych cytatów, i tyle zdrowego rozsądku, przywiązania do wartości oczywistych, o których zmęczeni oporem przed zalewem tej propagandy czasem zapominamy, że naprawdę warto wydać na nią parę złotych i mieć ją pod ręką na półce.

Co mnie raziło – to fakt, że zwykle świetny, młodzieżowy, „wypasiony” język autora czasem jednak zsuwał się poza granicę przyzwoitości. Nie wiem, czy autor liczy, że użycie słów „pier...” i na „ch” zwiększy popularność jego książki. Tak czy inaczej, prostota języka sprawia, że jest to książka dla każdego, a na pewno dla młodzieży.

Nie wiem też, do czego był potrzebny autorowi pean na cześć uczciwości Jaruzelskiego, na którego innych cechach i posunięciach nie zostawia suchej nitki. Pani Martin z Londynu do dziś usiłuje odzyskać willę przy Ikara, konserwowaną przez zwykłych, darmowych żołnierzy, co pokazano nawet niegdyś w telewizji w okresie jakiejś pieriedyszki.

„Polactwo” Ziemkiewicza jest poza tym zupełnie przypadkowo interesującym pendant do książki prof. Anny Pawełczyńskiej „Głowy hydry”, o której niedawno pisałam na tych łamach. Tylko gdy tam mamy do czynienia z wysoką, naukową analizą socjologiczną, filozoficzną i etyczną, tutaj spotykamy się z praktyką, żywym mięsem codzienności, którą jaka jest, każdy w Polsce widzi.

Oboje autorzy widzą w istniejącej sytuacji śmiertelne zagrożenie dla Polski, prof. Pawełczyńska nawet dla naszej cywilizacji. Oboje widzą też podobnie szansę wyjścia z tego wszystkiego. Tą szansą jest osobisty wysiłek – moralny, umysłowy, gospodarczy – każdego z nas, a społecznie odniesienie się do wielkiego, budującego mitu „Solidarności”, który powinien być naszą dumą i siłą.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010