NADCHODZI BURZA

The Bell Curve: Intelligence and Class Structure in American Life by Richard J. Herrnstein, Charles Murray

„Krzywa dzwonowa” - to wspaniała książka, która częściej bywa oczerniana niż czytana. Jej autorzy wskazują na rzadko zauważaną tendencję. Nazywają ją stratyfikacją poznawczą (cognitive stratification). Nie jest to, co prawda, zwrot, godny Byrona, ale wystarczająco użyteczny. Oznacza po prostu koncentrowanie się ludzi inteligentnych.

W roku 1850 osoby o dużej inteligencji były rozproszone w całej populacji. Jeśli dziecko kowboja miało IQ 160, to prawdopodobnie po osiągnięciu wieku dojrzałego pozostało na tym samym obszarze geograficznym co kowboj. Człowiek taki mógł odnosić więcej sukcesów, mógł wybierać na przyjaciół tych raczej bystrych, ale stanowił część miejscowej społeczności.

Kowboj mógł być inteligentny, ale nie musiał. Potem pojawiły się zawody wymagające ludzi inteligentnych. Tępacy nie mogą pracować jako programiści, chemicy, inżynierowie, lekarze czy maklerzy. Choć mogą być uczciwi i wydajnie pracować, nie są jednak w stanie zaprojektować sondy międzyplanetarnej.

W 1850 roku niewiele było profesji wymagających dużego rozgarnięcia, dzisiaj jest ich mnóstwo. Uniwersytety przeczesują kraj w poszukiwaniu najbardziej inteligentnych. Ci, gdy już zostaną sprowadzeni, spotykają się na elitarnych uniwersytetach, a później w laboratoriach, firmach produkcji oprogramowania, szpitalach, gazetach i - od czasu do czasu - również w kancelariach adwokackich. Żenią się między sobą, ich dzieci również są rozgarnięte. Rezultat jest taki, że inteligentni mieszkają, bawią się, pracują i sypiają prawie wyłącznie między sobą.

Odwrotna koncentracja ma miejsce na przeciwnym końcu krzywej. W miastach, ludzie inteligentni, gdy tylko mogą uciekają z gett i wyprowadzają się na przedmieścia. Kto zostaje? Jeśli pokolenie po pokoleniu geny najzdolniejszych usuwane są ze zbioru, rezultat będzie właśnie taki, jak można zaobserwować - powstaje podklasa (underclass). Ona już dziś jest większa niż większość ludzi podejrzewa. Jest to niebezpieczne.

Podklasa nie jest synonimem Murzynów. Istnieje wszak liczna i - jak sądzę - coraz liczniejsza murzyńska klasa średnia. W podklasie mamy poważny składnik biały. W kalifornijskich barrios gdzie można spotkać meksykańskich straceńców, niezależnie od koloru skóry, łączy ich niska inteligencja, słabe wykształcenie, łajdactwo i tendencja do aspołecznego zachowania (czy też jak to kiedyś nazywaliśmy, „przestępczości”). Ludzi ci nie mają przywiązania do norm, które budują cywilizację. Nienawidzą tych, którzy ich przewyższają (intelektualnie).

Wielu wyizolowanych inteligentów uważa się za liberałów, troszczących się „o społeczeństwo” i opowiadających się za „różnorodnością”. Nieliczni mają jakiekolwiek doświadczenia kontaktu z podklasą, czy nawet z ludźmi, którzy nie mają dyplomu. Nigdy nie byli na środkowym południu, nigdy nie przesiadywali w przydrożnych sklepach na prowincji Kentucky, i nie wałęsali się wśród Crackersów na Florydzie. Oni nie napotykają nawet normalnych inteligentnych ludzi ze wsi, których zwykli przezywać redneckami. Na ich przyjęciach nie spotkasz kierowcy autobusu, policjanta, czy robotnika fabrycznego.

Gdyby rzeczywiście znali „społeczeństwo” z pewnością nie lubiliby go. „Różnorodność”, którą z ideologicznych powodów aprobują inteligentni, tworzą ludzie, którymi jednocześnie do głębi pogardzają. Gdzieś tam w głębi serca muszą to czuć i dlatego właśnie starają się ich unikać. Sojusz elity ze społeczeństwem jest bardzo kruchy.

Elita nie rozumie, albo może lepiej, odmawia przyznania się przed sobą, jak bardzo ograniczeni są głupi ludzie. Nie potrafi przyznać, że kurs sterowanego „podnoszenia”, jaki niegdyś zalecała i wciąż usiłuje zalecać dla podklasy, w praktyce nie sprawdza się. Dlatego na przykład apeluje o programy społeczne, aby zamknąć „informatyczną lukę” i dać dostęp do internetu ludziom z dołów, nie rozumiejąc, że ci ludzie nie potrafią korzystać z internetu i nie są tym zainteresowani.

Najinteligentniejsi zakładają bezwolnie, że każdy może się nauczyć wszystkiego; czego tylko zechce. Kobieta, która kończy biochemię na Yale uważa za rzecz jak najbardziej normalną i naturalną, że jeśli tylko będzie chciała nauczyć się włoskiego, to może to zrobić. Będzie ją to kosztowało dużo czasu i wysiłku, ale ani na chwilę nie wątpi, że jest to wykonalne. Nowy cyfrowy aparat fotograficzny? W czym problem? Jest to dla niej oczywiste, że i bez czytania instrukcji będzie wiedziała, jak się z nim obchodzić. Jest przecież przyzwyczajona do obsługi chromatografów gazowych i sekwencjonera genów. Nauczyć się korzystania z PhotoShopu? Co w tym dziwnego, zróbmy to! Przecież to tylko oprogramowanie... Osoba taka bezmyślnie zakłada, że wszyscy ludzie znają historię, politykę, literaturę, ponieważ ona sama je zna i wszyscy, z kręgu jej znajomych również.

Świat jest inny. Olbrzymia liczba ludzi w ogóle nie czyta książek, nigdy w życiu nie przeczytała żadnej książki, albo też w ogóle nie umie czytać. Według „Newsweeka”, czterdzieści siedem procent mieszkańców Detroit to praktyczni analfabeci.

Analfabeta żyje w przestrzeni umysłowej trudnej do ogarnięcia dla kogoś, kto jest biochemikiem.

Postarajmy się wykasować z mózgu wszystko, co kiedykolwiek przeczytaliśmy. A teraz wyobraźmy sobie, że aparat, czy książeczka czekowa, to rzeczy całkowicie niepojęte.

Elita umysłowa lubi opowiadać się za „różnorodnością” i akcją afirmatywną. Twierdzi, że jest przekonana iż, wszystkie grupy są jednakowo inteligentne i z furią odrzuca dowody świadczące o czymś zgoła przeciwnym.

Tym niemniej elita dziś już musi wiedzieć, że jest inaczej. Udawanie, że lubimy ludzi, którymi w naturalny sposób się brzydzimy wytwarza napięcie w społecznych płytach tektonicznych, nakręca sprężynę...

Możliwość konfliktu jest bardzo duża. Podklasa kosztuje. To właśnie ona odpowiada za przestępczość, prawie całą przestępczość, co niesie ze sobą konieczność utrzymywania więzień i łożenia na policję, to ona prowadzi do upadku miast, ukrytych i jawnych zapomóg i pogorszenia jakości życia.

Konieczność robienia wrażenia, że tępacy nie są tępakami prowadzi do rozkładu szkolnictwa.

Ci, którzy korzystają z akcji afirmatywnej, choć rzadko należą do podklasy, to jednak często pochodzą z tej samej rasy. To zaś podsyca ciche niezadowolenie i rasowy gniew klasy średniej. Członkowie tej warstwy w rozmowach prywatnych nawet już nie udają, że jest inaczej niż się o tym mówi. Fakt, że jest to niezadowolenie na tle rasowym, nie jest uzasadniony, ale tak właśnie jest.

Elita może sobie kupić drogę do lepszych dzielnic i szkół. Klasa średnia nie jest w stanie tego zrobić. Oburza się więc, że musi łożyć na zapomogi, oburza się na wykonywanie pracy tych, którzy się obijają, a na dodatek, nie ma żadnego ideologicznego powodu aby popierać oficjalną politykę „zróżnicowania”. W miarę jak pokolenie boomu odchodzić będzie na emeryturę, koszt, jaki ponosić będzie klasa średnia na utrzymanie tych ludzi będzie rósł, co doprowadzi do rewolty.

„Różnorodność”, jako system rozpieszczania, idzie więc ku swemu końcowi. Co ciekawe, nie znam nikogo, kto sprzeciwiałby się zatrudnianiu bez względu na rasę, wyznanie czy kolor skóry. Nie znam też prawie nikogo, kto nie byłby wściekły z powodu akcji afirmatywnej i z powodu ogłupienia panującego w szkołach po to, aby mogli do nich uczęszczać ci, którzy nie są zainteresowani nauką, wściekły z powodu niekończącej się plagi zbrodni...

Co będzie gdy tama puści, co wtedy?

Tłum. Andrzej Kumor

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010