24. ŚWIAT

JACEK KWIECIŃSKI

Jesień ludów, intelektualistów i KGB

Pisaliśmy już, by przyglądać się szczególnie uważnie temu co jest przedmiotem drwin „postępowych intelektualistów”. Okazuje się to bowiem najczęściej prawdą.

„Gdy Jadwiga Staniszkis w sposób bardzo ostrożny i spekulatywny wyraziła opinię (znacznie wcześniej pisał o tym Józef Darski), że istniał scenariusz „demokratyzowania” Europy środkowo-wschodniej, autorstwa KGB i że chodziło w nim o to by władzę przejęły kadry „reformatorów”, same lub w koalicji z innymi, odpowiednimi siłami, starano się ośmieszyć tę tezę. To przejaw „spiskowej wizji historii” - szydzono.

Staram się bardzo unikać myślenia kategoriami owej „wizji”, doceniam wpływ spontaniczności na bieg wydarzeń. Społeczeństwa, ba, nawet postępowi dysydenci, to nie kukiełki.

Ale ujawniane stopniowo FAKTY wskazują, że wspomniany scenariusz istniał. Jest to już w tej chwili sprawa bezsporna. Plan nie polegał oczywiście na manipulacji wszystkim i wszystkimi. Był elastyczny i dostosowany do danej sytuacji. W zależności od niej ograniczał się do nieznacznych impulsów bądź też polegał na skomplikowanych działaniach lub ich zaniechaniu. Różne były jego losy, ale wiedzieć o nim warto bynajmniej nie tylko dlatego, że nie wszędzie się nie powiódł...

Można oczywiście wierzyć nadal, że w przeciągu jednej nocy obrodziło demokratycznymi dysydentami w Mongolii, będącej od dziesiątków lat odciętą od świata kolonią sowiecką, lub że policja polityczna w Bułgarii stała się nagle bezradna wobec gniewu całego kraju na tow. Żiwkowa.

Można twierdzić, iż poszczególne kompartie spontanicznie, ochotniczo i niezależnie postanowiły zrezygnować z zapisu o swej przewodniej roli (ów zapis, wprowadzony dopiero za czasów Breżniewa, nabrał dla pseudo-sowietologów groteskowo wielkiego znaczenia), a następnie w ten sam sposób zaczęły zmieniać szyldy ze swymi nazwami...

Można, a czasem wręcz trzeba, z uwagi na komfort psychiczny, ideowy lub sytuacyjny. Sytuacja w poszczególnych krajach była bardzo różna. Najbardziej spektakularnie scenariusz został przekreślony w DDR (zostawmy tu na boku nadzieje Sowietów na pasożytowanie kosztem Niemiec czy wejście w ten sposób do Europy, gdyż na pewno chciano to osiągnąć za niższą cenę). Nie pomogły kolejne zmiany wierchuszki komunistycznej i wysuwanie na front coraz „liberalniejszych” liderów (Krenz, Modrow etc.), ani wypuszczenie na Zachód niezadowolonych... Sama operacja z Murem nie zniosłaby jednak DDR, tym bardziej że tradycyjne wpływy komunistów w Berlinie były (i są) wcale nie tak małe. Dynamika zjednoczeniowa okazała swą potęgę poprzez gigantyczne demonstracje w Lipsku, w Saksonii, na południu.

Pisze francuski dziennikarz: „Oczywisty był ten zamysł w DDR, gdzie pojechał Gorbaczow z pocałunkiem śmierci dla Honeckera, szykując jednocześnie drużynę partyjnych pseudoreformatorów. Nie doceniono, zdaje się, potęgi zjednoczeniowej dynamiki. Niedawno ujawniono, jak czeska bezpieka, wspomagana przez KGB, usiłowała sterować biegiem wydarzeń w Czechosłowacji... Nie wiemy wciąż dokładnie, jak wyglądały tego rodzaju projekty w odniesieniu do Polski. Być może poznamy jeszcze ciekawe szczegóły kulisów i genezy „okrągłego stołu”...

(Cytując ostatnie zdanie nie sugerujemy zgoła niczego. Nie sposób chyba jednak nie przyznać, że naturalnemu, niezależnemu obserwatorowi muszą się tu nasuwać pewne skojarzenia. Zwłaszcza, że tyle się mówiło o polskim poletku doświadczalnym, eksperymencie, modelu do naśladowania...).

Gdyby nie to... Byli przecież na podorędziu członkowie Nowego Forum - zasłużeni intelektualiści, prześladowani przez cenzurę pisarze, lansowani usilnie przez przyjaciół na Zachodzie i w WybGazecie. Byli oni szczerze gotowi nadać DDR ludzką twarz. „Okrąg stół” z ich oraz zreformowanych komunistów udziałem mógł rychło zaowocować „kontraktem” wraz z porozumieniem. Mielibyśmy wówczas DDR współrządzoną przez prawdziwą „reprezentację społeczną” wspartą na ogólnonarodowym ruchu, mozolnie acz ewolucyjnie i spokojnie reformującą Państwo, szykującą je do „powrotu do Europy”.

Otrzymanie przez nich koncesji na opozycyjność - humanistyczną i odpowiedzialną - było tuż tuż... A okazali się oni potem gorącymi przeciwnikami zjednoczenia, kapitalizmu i innych podobnych szkaradzieństw. Byli pełni tolerancji - wobec odmienionych komunistów. Łaknęli pojednania - dla dobra kraju. Zmiany w DDR byłyby zresztą i tak kolosalne a rządzący dysydenci nawet bardziej sympatyczni dla RFN-owskiej SPD niż zreformowana partia komunistyczna, z którą owa SPD utrzymywała stosunki specjalne i podpisywała umowy o współpracy... Kredyty popłynęłyby szeroką strugą. Wszystko to jednak wzięło w łeb, postępowi intelektualiści z planów budowy własnego DDR-owskiego domu, opartego na duchu kompromisu i filozofii ugody nie tyle musieli zrezygnować... To wpuszczone nagle powietrze, zwykłe, normalne życie ukazało całą nicość i absurdalność podobnych konceptów. Nicość i absurdalność - wobec odczuć zwykłych ludzi, owej „milczącej większości”, której współudziału w grze nie przewidywał scenariusz. Nic nie pomogło powołanie Sojuszu n/r Demokracji (tam bodajże pod nazwą Demokracja Teraz), przypominanie kto jest „rewolucjonistą pierwszej godziny”, wskazywanie o kim pisano i na kogo powoływano się na Zachodzie, kto jest zasłużony w walce z neostalinizmem.

„Rewolucja” zrobiła już i drugi i trzeci krok - ku wolności i normalności. Sytuacji nie udało się zablokować „wizjami” i „filozofiami”. Tak jak mitem okazał się patriotyzm ddr-owski i DDR, jako rzekomo udany przykład „budowy socjalizmu” (na jeden i drugi temat intelektualiści, tym razem zachodni, wypisywali uczone rozprawy, a zachodni dziennikarze sążniste artykuły „informacyjne”), tak fikcją zupełną okazała się reprezentatywność postępowych intelektualistów”. Gdy odblokowano normalne mechanizmy wyboru, gdy pojawiły się zbawienne dla demokracji i rozwoju „partykularyzmy”, humanistyczny uniwersalizm postępowej inteligencji pragnącej scalić wszystko dla budowy „dobra ogólnego” według swojej recepty i pod swoim przywództwem, otrzyma 3% głosów.

Tym samym, jak wszędzie w normalnym świecie, zamiast na fotelach ministerialnych, pseudo-demokratyczni intelektualiści znaleźli się na marginesie życia politycznego, gdzie z pewnością - w mediach i na uczelniach - będą (znowu jak w normalnym świecie) robić hałas - 80-procentowy i twierdzić, że rozumieją i reprezentują wszystkich. Nikt już jednak nie pomyli tej retoryki oraz ambicji, z autentycznym poparciem społecznym. Niemcy wschodnie wraz z normalnym systemem politycznym znalazły się w Europie.

Nie każdy jednak kraj obozu ma swą zachodnią część, z którą może się połączyć i której wzór przeważy łatwo nad próbami budowy Nowego Ładu, eksperymentami politycznymi, zaplanowanymi scenariuszami, „autorytetami” firmującymi nawet najbardziej uautentycznioną, zweryfikowaną ich wersję...

Jak i z czyjego poduszczenia „rozpoczęło się” w Czechosłowacji, wiedzą już wszyscy. Warto jednak podkreślić dwuznaczną rolę, jaką odegrali Aleksander Dubczek i wożony z Wiednia do Moskwy inny wielbiciel „socjalizmu o ludzkim obliczu”, Zdenek Mlynař, stary znajomy Gorbaczowa. Mlynař i jego ideowi sojusznicy byli odbierani na Zachodzie, jako żywe pomniki tego czego Czesi i Słowacy chcą najbardziej... Napisaną w podobnym duchu książkę Mlynařa wielce reklamowała i w paru wydaniach prezentowała „Nowa”.

Trudno powiedzieć, że nie chcieli - oni raczej nie mogli. Nie byli w stanie bo o powrocie do idealnego (nie tylko dla nich) stanu z 1967/68 r. nikt już nie chciał słyszeć. Trudno jednak powiedzieć, by Czecho-Słowacja w pełni powróciła politycznie do Europy. Udało się tam, na razie, wprowadzić jakąś hybrydę „obywatelsko”-normalną, co wszakże jest niewątpliwie znacznie lepsze niż system „obywatelsko-okrągłostołowy”... Komponent normalności, kwestia narodowościowa, mniej zaskorupiała formuła „obywatelskości”, brak „ducha porozumienia” do którego można by się odwoływać, stwarzają też podstawy do nadziei na dynamiczność rozwoju sytuacji... Nie jest ona zablokowana...

Najbardziej spektakularny przykład to oczywiście - Rumunia. Kształt reżimu Ceauşescu, a także inne czynniki spowodowały, iż musiało tam dojść aż do krwawej „rewolucji”. Również z tych przyczyn, wszystko było szyte tak grubymi nićmi, że rychło zaczęła się ujawniać prawda... Coraz więcej kart z rumuńskiego rozdziału scenariusza jest już znanych.

Casus Rumunia

Z uwagi na więzy kulturalne łączące ich z tym krajem, Francuzi interesują się szczególnie sprawami rumuńskimi. Wiele francuskich zespołów zbadało już dogłębnie genezę i przebieg wypadków. Dotarły one do podstawowych źródeł i dokumentów. Niezależnie od siebie doszły do podobnych konkluzji. Wyszła już nawet książka, której tytuł „Kłamstwo na miarę stulecia” mówi sam za siebie. Sprawa jest oczywista i to na podstawie dokumentów i faktów, a nie spekulacji i domysłów. Poważny tygodnik „Le Point” w numerze datowanym 21.06 przedstawił niezwykle obszerne dossier. „Był to spisek zawiązany przez komunistów wspieranych i sterowanych z Moskwy. Chodziło o zastąpienie skompromitowanego Ceauşescu przez reżim o pieriestrojkowym profilu, który z uwagi na nastroje chwili starannie będzie ukrywać swe komunistyczne oblicze” - oto wniosek końcowy długotrwałych badań. „Jest to zamach stanu i manewr wrogów zewnętrznych” - krzyczał obalony tyran i te akurat jego słowa nie były zbitką komunistycznej nowomowy. Wysłannicy „Le Point” dotarli do ludzi - dziś poświęconych (wyrzuconych) przez Iliescu - którzy kierowali spiskiem, w tym do pierwszego ministra obrony Frontu, usuniętego uprzednio przez Ceauşescu, wieloletniego agenta GRU - gen. Militaru.

Już w 1983 r. porozumiano się z Sowietami w sprawie zmiany władzy w Rumunii. W 1986 r. gen. Militaru tworzy Komitet Ocalenia Narodowego. Udaje się, obok dowództwa wojskowego, pozyskać stopniowo prawie połowę dowództwa Securitate. Na zewnątrz usiłuje się wywołać wrażenie istnienia rozległego ruchu dysydenckiego w aparacie. Pojawiają się tajemnicze listy otwarte, odczytywane przez RWE. Pisuje je Silviu Brucan, spotykający się otwarcie z Sowietami i jeżdżący bez kłopotu, mimo niełaski Ceauşescu, do Moskwy.

Ceauşescu wie bardzo dużo, ale nic nie może już zrobić. Już w połowie 1989 r. Moskwa dyskretnie powiadamia Francję i Włochy, że postanowiła pozbyć się Ceauşescu. 24 XI wiedzą już o tym „wschodnioeuropejskie źródła dyplomatyczne” (warto przypomnieć „wielkie osiągnięcie” gazety Michnika - opublikowanie „listu rumuńskiego Politbiura” skierowanego m.in. do Węgrów (sic) i proponującego interwencję w Polsce. Już wtedy było oczywiste, że nie jest to żaden wyczyn dziennikarski, ale typowy „przeciek”, mający przygotować grunt pod usunięcie Ceauşescu. Ciekawe byłoby się dowiedzieć kto podsunął WybGazecie ten „rewelacyjny” materiał...). !

Teraz potrzebna była iskra. Rozpalono ją 16 grudnia w Timisoarze, gdzie armia pod wodzą obecnego ministra obrony, strzelała do tłumu (co później przedstawiono jako zbrodnię „terrorystów”, zainscenizowano „masowe groby” itd.).

17 grudnia Ceauşescu mówi na posiedzeniu Politbiura: „No to co, chcecie IIiescu na moje miejsce?” Dalszy ciąg znamy. 22 grudnia rozpoczyna się wyścig do władzy, albowiem w wydarzenia wmieszało się wielu autentycznych dysydentów, nie mówiąc już o młodzieży i innych Rumunach walczących o coś zupełnie innego niż spiskowcy. Ci ostatni za wszelką cenę starają się odzyskać pełną kontrolę nad biegiem wypadków. Chodzi zwłaszcza o utrącenie nie związanego z nimi a zyskującego popularność Dimitru Masilu. (Pamiętam moment gdy przemawiał on do tłumu. Gdy usłyszałem jak krzyczy:

„Rumuni nigdy nie byli komunistami, nie chcieli i nie chcą komunizmu” - pomyślałem, że dalszy los tego człowieka wskaże na prawdziwy charakter „rewolucyjnej władzy”. Masilu został rychło usunięty z gry...)

Gen. Militaru wzywa, używając pseudonimów, Iona Iliescu do gmachu telewizji. Tam już kontrolę z rąk Masilu przejmuje Silviu Brucan i odezwę proklamującą powstanie Forum Obywatelskiego na wzór czechosłowacki zmienia w proklamację o „utworzeniu” Frontu Ocalenia Narodowego. Skreśla obietnice oddania ziemi chłopom, dopisuje wierność Układowi Warszawskiemu itd. Spiskowcy dokooptowują chwilowo do swego grona niezależnych sygnatariuszy F.O., ale od tej chwili sprawa jest przesądzona. (Masilu: „Wtedy to spisek dogonił rewolucję i zapewnione zostało, że Rumunia pozostanie w obozie postępu”).

Sytuacja była jednak tak gorąca, że trzeba było dorobić legitymizację nowej władzy. Potrzebne było jej „krwawe namaszczenie”, po to, by wystąpić mogła w roli obrońcy ludu i zbawiciela rewolucji. Rozpoczęła się niebywała maskarada („Ta faza nie była przewidziana” - mówi jeden ze spiskowców, płk. Radu. „Trzeba było ofiar, by uwiarygodnić władz” - dodaje). Maskaradą było wielodniowe przeciąganie „rewolucji”, płynące w świat doniesienia o niesłychanym oporze tysięcy janczarów, ogromnej ilości ofiar, niewiadomym losie Ceauşescu itd. Całą akcją kierował obecny szef wywiadu. „Terrorystów” z Securitate była w istocie garstka. Było za to wielu fałszywych „terrorystów”, o co zadbała armia. Ją też trzeba było przedstawić jako wyzwolicielkę, która „dołączyła do ludu”. Oczywiście urządzenia telewizyjne pozostały nietknięte, za to w pobliżu zainstalowano symulatory strzałów zdalnie sterowanych działek, siekących seriami ślepych” naboi, po okolicznych budynkach. Wreszcie maskaradę można było już zakończyć - trochę ludzi zginęło a do nowej, „rewolucyjnej” władzy wszyscy się przyzwyczaili. „Terroryści” zostali więc pokonani a Front zaczął usuwać ze swych szeregów niewtajemniczonych. Pucz, zaabsorbowawszy i wykorzystawszy autentyczne dodatki, nabrał już znamion spontaniczności. „Socjaldemokraci” (rezerwowa ekipa komunistyczna) czyli w tym przypadku Front gorbaczowowskich „pieriestrojkowców” mógł przedstawiać się jako władza zrodzona z żywiołowej antykomunistycznej rewolty.

Scenariusz pieriestrojkowania Rumunii udał się. Nie chce się z tym pogodzić wielu Rumunów, zwłaszcza młodych, ale trudno dawać im na długi czas szanse powodzenia. Także i świat, z pewnością szybko ochłonie z oburzenia wobec posunięć tow. Iliescu i pobłogosławi nowe „demokratyczne” władze. Te ostatnie żadnej „zdrady demokracji” czy „sprzeniewierzenia się rewolucji” winne nie są, bo od początku świadomie wykonywały plan mający zapobiec wprowadzeniu demokracji i wolności.

Jak jest dzisiaj w Rumunii, wszyscy wiedzą. W Bułgarii usiłowano uzyskać to samo bez „rewolucji” - Żiwkowa było znacznie łatwiej usunąć i zastąpić. Cel został w dużym stopniu osiągnięty - komuniści rządzą, opozycja jest na swoim miejscu. Wybory - jak w Rumunii - były farsą. Uwzględniając specyfikę Bułgarii, fakt protestów przeciw temu, manifestacje antykomunistyczne itp., to i tak bardzo wiele. Mówi to o stopniu ryzyka, na jaki pójść musieli autorzy scenariusza i możliwościach wolnościowych, jakie niesie jego wdrażanie. W każdym razie Bułgarii nie grozi rychły „powrót do Europy”.

Węgry natomiast od początku były przypadkiem szczególnym. Niektórzy sądzą nawet, że spektakularna „ucieczka do przodu” tamtejszych „reformatorów” była również wpisana w ogólny plan, a krajowi temu z góry przewidziano rolę przynęty dla Europy Zachodniej (łącznie z wystąpieniem z Układu Warszawskiego, neutralnością, normalnymi wyborami itd..) - pokazowego przykładu całkowitej demokratyzacji, rozpadu Układu, końca komunizmu itp., a także jakby strefy wolnego handlu. Jakby nie było, komuniści (o zmienionym szyldzie) na pewno zamierzali odgrywać większą rolę. Cały Zachód powtarzał nazwiska czołowych „reformatorów” jako „najpopularniejszych Węgrów” - dziś mało kto już je pamięta. Wszystko wskazuje na to, że zmiany poszły znacznie dalej niż przewidywano, a najbardziej przez to, iż Węgry mają już system polityczny daleki od tworu zrealizowanego przez Gorbaczowa i tutejszych intelektualistów w Polsce. Nie chodzi przy tym o to, że komuniści nie współrządzą, ale o to, że jest to system normalny. Manipulowanie takim systemem jest bardzo trudne...

Komunizm jest skazany na śmierć, ale ma sposób powstrzymać się od drżenia na myśl, że lon lliescu to wychowanek tej samej moskiewskiej szkoły partyjnej co Michaił Siergiejewicz i jego przyjaciel, i że to KGB zorganizowało grudniową rewolucję rumuńską.

« Le Quotidien de Paris », 16.06

Na tle ujawnionych już faktów zastanawia stanowisko np. Adama Michnika, który za wszelką cenę chce obalić rzeczywistość, nawet w przypadku Rumunii („Ludzie całkiem sobie obcy” - pisze o władzach Frontu), gdzie, jego zdaniem, miała miejsce po prostu „rewolucja”. Czemu to czyni? Najprościej byłoby odpowiedzieć, iż jest to przejaw infantylizmu idealistycznego postępowca. Michnik nie jest jednak naiwny.

Niezmiernie zależy mu na tym, by zdyskredytować to co nazywa „spiskową teorią dziejów”, a co w istocie oznacza spojrzenie w twarz komunizmowi gorbaczowowskiemu, jego istocie i metodom. Popatrzmy zresztą na ujawnione a smakowite „drobiazgi”. Okazuje się, że osławiony Carlos, a także Ulrika Meinhof ukrywali się m. in. ... w Budapeszcie. Gen. KGB stwierdza, iż dla penetracji środowisk młodzieżowych organizacja ta stworzyła własną... grupę rockową.

Pomyślmy za jakiego paranoika uchodziłby człowiek, który by w odpowiedniej chwili wysuwał podobne supozycje. Absolutnie to samo powiedzieć można o ważnych, w tym najważniejszych działaniach politycznych KGB, GRU, ich otoczenia i pomocników, a także o zwalczaniu dostrzegania tych działań.

Jest oczywiste, że w operowaniu zamykającą wszelkie dyskusje i dyskwalifikującą wszelkie rozważania (jako prymitywne itp.) frazą: „to jest uleganie spiskowej wizji historii” - dojść może do absurdu. I często się dochodzi. Powstaje wówczas sytuacja, iż każdego kto nie zgadza się z „nami” w ocenie przeszłości, taktyki dzisiejszej oraz „naszych” planów na przyszłość, można oskarżyć o obsesję i paranoję. I oskarża się. Samemu zaś w sposób obsesyjny i paranoiczny, mówi się o spisku ciemnych, szowinistycznych sił czyhających na budowany właśnie „ład demokratyczny". To jest europejskie, naturalne spojrzenie na rzeczywistość.

Takich jak Michnik doprowadzają do wściekłości podobne rozważania nie tylko dlatego, że nie chce byśmy starali się o poznanie początków i kulis „przełomu”. Przede wszystkim nie chcą by zaczęto przyglądać się uważnie temu, co z istniejącego scenariusza się wykluło. Nie chcą tego nawet jeśli założymy, że poza „duchem” nie wykluło się zgoła nic. Podoba im się bowiem dzisiejsza rzeczywistość. Piszą, że owe „spiskowe widzenie historii” jest „niebezpieczne dla ładu demokratycznego”. Jeśli przyjmiemy, że ów „ład” jest przeciwieństwem zwykłej demokracji, to tacy jak Michnik mają oczywiście rację.

Dla nowego typu demokracji (nawet tej bez komunistów u steru) nie mówiąc już o planach „wspólnego europejskiego domu”, jest to rzeczywiście niebezpieczne. Natomiast dla demokracji zwykłej, poznanie i zrozumienie działań komunistów, ich bliższego i dalszego otoczenia, ich kontrahentów ma znaczenie wielkie, nawet wówczas, jeśli oceniamy beztrosko i optymistycznie dzisiejszą sytuację. Nie jest to tylko znaczenie poznawcze. Owo zrozumienie stanowi bowiem zabezpieczenie na przyszłość. W niektórych przynajmniej krajach określać winno dalsze działanie, a nawet stanowi wręcz warunek konieczny dla zaistnienia rzeczywistej demokracji...

Wśród sceptyków, zdania są podzielone na ile Sowiety przewidziały bieg wydarzeń w Europie środkowo-wschodniej, na ile (i gdzie) nastąpiła w sposób dynamiczny „dezintegracja”, a na ile była ona przewidziana. Niektórzy, przynajmniej do niedawna, sądzili, że lwia część „ustępstw” i procesów zachodzących w krajach Obozu jest po prostu stawką w grze o cel znacznie ambitniejszy - o całą Europę. Cel: sfinlandyzowanie Zachodniej Europy, polityczne wejście do niej, życie na jej koszt i odejście Amerykanów, było sednem strategii Kremla od zawsze. Może uznano, albo przed „zmianami”, albo w trakcie ich dokonywania, że będzie to możliwe tylko wówczas, gdy sfinlandyzuje się CAŁĄ Europę, a więc i Obóz.

Wydawało się, że niezbędne będzie w tym celu, by na całym kontynencie zapanował EUROSOCJALIZM - rządy koalicji zsocjalizowanych komunistów, ponownie zafascynowanych Moskwą socjalistów, socjalizujących liberałów i chadeków, „zielonych”, pacyfistów... Przy dzisiejszym nastawieniu większości prawicowych partii zachodnich nie wydaje się to jednak koniecznością. Zresztą możliwość dojścia do władzy w latach 90-tych w wielu krajach zachodnich Frontów Ludowych - jest nadal bardzo realna.

Wbrew polskim obiegowym opiniom o „kompromitacji systemu sowieckiego”, wielu na Zachodzie, od prezydentów poprzez marksizujących intelektualistów aż do jezuickich propagatorów „teologii wyzwolenia” uważa, że to co robi Gorbaczow, to dowód żywotności i reformowalności socjalizmu. Twierdzą tak nawet, gdy Gorbaczow nic nie robi, a także wtedy, gdy dusi Litwę.

Poza wdzięcznym przyjmowaniem olbrzymiej pomocy finansowo-gospodarczej z Zachodu, (a nawet apelowaniem o jej udzielenie) Kreml nie ukrywa bynajmniej swych planów, czy też marzeń politycznych. Min. Szewardnadze mówi już o potrzebie powołania RADY (ładnie brzmi, prawda?) WIELKOEUROPEJSKIEJ prowadzącej „wspólną i spójną politykę”. Tezy o potrzebie utworzenia systemu „ogólnoeuropejskiego bezpieczeństwa” rozlegają się już wszędzie. Rząd T. Mazowieckiego od jego powstania (a nie od układu z Niemcami) uzależnia wręcz ewentualne wycofanie z Polski wojsk sowieckich.

„Inne zagadnienie stanowi rola niekomunistycznych prezydentów, premierów, ministrów, specjalnych wysłanników itp. w forsowaniu sowieckiej strategii wobec Europy Zachodniej... Presja na jednoczesną likwidację NATO i/lub tworzenie wspólnego systemu bezpieczeństwa, który los wolnych państw oddałby ostatecznie w ręce sowieckie, stanowi również część kontraktu..."

Józef Darski

„Wycofanie z Polski wojsk radzieckich będzie możliwe w ramach układu Wschód-Zachód” Tadeusz Mazowiecki, 30 maja 90.

Zbędne jest chyba przytaczanie innych opinii, polityków z Obozu oraz z Zachodu. Są one mocno nagłośnione. Może warto tylko przytoczyć fragment komentarza niezrównanej „Wolnej Europy” (17.06), zajmującego się tym, co byłoby najrozsądniejsze dla Europy by zredukować owo słynne poczucie zagrożenia gnębiące „Rosję”.

„Instytucjonalizacja KBWE, jako nowej struktury militarnej zapełniłaby lukę po rozpadającym się Układzie Warszawskim, a zapewnienie jej dostępu do gospodarczych, technicznych i politycznych zdobyczy Europy likwidowałoby poczucie izolacji i zagrożenia Moskwy. Europa musi zdecydować, czy neutralizacja takich potencjalnie wrogich odczuć przez przyjęcie Rosji do swego grona nie jest jednak bardziej rozsądna.”

Można oczywiście powiedzieć: scenariusze nie scenariusze, ale dziś to już prehistoria - sam Związek Sowiecki się sypie... Cóż, może jeszcze być różnie, z tym że jeden fakt jest niewątpliwy: główna gra przesunęła się na teren samych Sowietów i podbitych przez nie „republik”. Dochodzą nowe elementy, jak rosnący deficyt budżetowy Moskwy (wyprzedaż złota, diamentów)...

Można więc czekać co się tam wydarzy i spokojnie, „ewolucyjnie” przeprowadzać różne zmiany, reformować przepisy... Znacznie sensowniejszy wydaje się wszakże pośpiech i zdecydowane zerwanie ze wszystkim co chociażby tylko mogło być elementem scenariusza, Dotyczy to też sposobu myślenia, który w niektórych krajach przypomina, jako żywo, ten „scenariuszowy” - w sprawach związków z centrum (pozostawaniem nadal w „szarej strefie”), stopniu zalecanej demokracji, co tłumaczone jest czasem nadal „uwarunkowaniami zewnętrznymi”, nienaruszalności powiązań gospodarczych...

Nawet jeśli zakładamy, że KGB przegrało (bądź przegrywa) totalnie.

Feliks Edmundowicz wciąż króluje przed siedzibą KGB

Nie znaczy to wcale, że bardzo się nie starało, że scenariusz nie istniał. Tak. Była to jesień KGB i intelektualistów. W szeregu przypadkach „lud” odgrywał także rolę.

Jak skończy się sztuka, jeszcze nie wiadomo. Zwłaszcza, że do jej ZŁEGO zakończenia wcale nie potrzebne jest używanie terminu „komunizm”. Są przesłanki do optymizmu, może nawet dużego optymizmu. Należy jednak pamiętać, że dopóki istnieje twór „Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich” (nawet gdyby przezwał się Konfederacją Socjaldemokratyczną), sytuacja jest odwracalna. Odwrócenie (a gdzie niegdzie po prostu zamrożenie) sytuacji wcale przy tym. nie musi. polegać na powrocie do dogmatycznej ortodoksji. Przez dłuższy czas może być nawet niezauważalne, a przez to groźniejsze.

Appendix

Nareszcie. W piśmie, było nie było, „Solidarności”, stwierdzono, że „okrągły stół był pewnym socjotechnicznym pomysłem popchnięcia Polski w ślepy zaułek ugody i kompromisu z komunizmem”, i że zaakceptowanie tego pomysłu stanowiło całkowitą intelektualną porażkę...

Polska musiała być najpierw spacyfikowana „porozumieniami okrągłego stołu” - zbyt żywy był tu antykomunizm. „Dopiero Polska skutecznie skrępowana dawała nadzieję na powodzenie dalszego ciągu środkowoeuropejskiego scenariusza”. „Z punktu widzenia kwestii ucieczki od komunizmu „okrągły stół” był pomyłką od samego początku, gdyż w miejsce odrzucenia i negacji „zahibernował” komunizm.”

(Wszystkie cytaty z artykułu Janusza Węgiełka, „Pułapki”, Tygodnik Solidarność nr 29/90. Jest to, nota bene, jeden z najlepszych tekstów ostatnich lat).

Kierujący (z rządowego nadania) „Życiem Warszawy” K. Wóycicki stwierdził: „Dotychczasowy przebieg polskiej wielkiej ewolucji można podziwiać. Stała się wzorem dla innych państw wydobywających się spod komunistycznej dyktatury. Ta wielka ewolucja była najlepszą receptą dla przemian wewnątrz kraju...” itd. itd.

Bronisław Geremek głosi wciąż wszem i wobec, że „okrągły stół” był najwspanialszym przykładem i najdoskonalszą formą realizacji „interesu zbiorowego”. Przez długie miesiące wielu współarchitektów „stołu” odwoływało się z emfazą i samozachwytem do t r e ś c i zawartego przy nim kontraktu. Dziś czynią to rzadziej, przywołując za to jego „ducha” oraz „filozofię” (aczkolwiek wspomniany B. Geremek, zapewne aby nie urazić bliskiego druha, nie wziął udziału w głosowaniu nad odwołaniem Cz. Kiszczaka). Poza opiewaniem „okrągłego stołu” utrzymuje się też absurdalną tezę głoszącą, że owo dogadywanie się z komunistami stanowiło pozytywny i budujący „przykład”. Jest to raczej oryginalne spostrzeżenie - zważywszy, iż opozycja w bez mała wszystkich krajach Obozu ,,przykład” ów odrzuciła.

„Filozofia rządu Tadeusza Mazowieckiego” stanowi kontynuację „filozofii okrągłego stołu”. Sam rząd T. Mazowieckiego jest tworem „okrągłego stołu”, o czym zdaje się zresztą zapominać. Korekty w jego składzie nie zmieniają tego faktu.

Przede wszystkim chodzi jednak o to, że ów „duch” polega nie tylko na specyficznym stosunku do komunistów, którzy w tej chwili pochowali się, odsunęli, rzekomo zniknęli.

Polega on też na pewnym sposobie uprawiania polityki - głęboko nie demokratycznym, tajnym i elitarnym oraz na pewnym stylu myślenia (ktoś nazwał go konformistyczną, idiotyczną zgodą bezmyślności), który jak na razie skutecznie uniemożliwia prawdziwą dekomunizację Polski. Stosownie do specyfiki naszego kraju, liczącymi się eksponentami tego sposobu i piewcami tego stylu nie są reformatorscy komuniści, lecz umiarkowani dysydenci.

Opr. M. TRZASKOWSKI

Contra 1988-1990