14. Lęki cywilizatorów

JACEK KWIECIŃSK

Lęki cywilizatorów

W dzienniku pod nazwą „Gazeta W.” (nr 174), na aktualne tematy polskie wypowiedział się prof. Leszek Kołakowski. Jego wypowiedź nacechowana była odkrywczością, nowatorskością spojrzenia, głębokim ujęciem problemu:

„W Polsce ścierają się ze sobą dwie mentalności, których kolizja może się okazać decydująca dla kwestii: do jakiej cywilizacji chcemy należeć.”

„Jest zwyczajnie mentalność zamknięta i mentalność otwarta: jedna - plemienna, szowinistyczna, ksenofobiczna, druga - wyznająca zasady tolerancji, równości obywatelskiej, dyskusji racjonalnej.”

Na zakończenie Kołakowski wyraził obawę, aby Polska nie upodobniła się - poprzez „zdominowanie życia politycznego” przez mentalność szowinistyczną i zamkniętą - do Rumunii Ceauşescu, zamiast wrócić do Europy.

Gdzie Kołakowski dostrzegł taką Polskę? Na czym opiera swe twierdzenia? Dlaczego uważa, że dzisiejsza polska scena polityczna składa się z potężnego bloku ONR-Falanga, któremu po bohatersku przeciwstawia się Michnik z kolegami?

Czy naprawdę sądzi, że jego głos mieści się w pojęciu „racjonalnej dyskusji”? Wydaje się, że prof. Kołakowskiemu coś się pomyliło. Pomylił mu się całkowicie czas: Polska circa 1936 i Polska roku 1990.

Okazuje się, że nie tylko dla kontynuatorów „myśli narodowej” czas ów zatrzymał się, zastygł. Okazuje się, też, że samo wyzbycie się wiary w marksizm nie wystarczy, by racjonalnie oceniać rzeczywistość.

W latach 1956-1957 r. Kołakowski równie jak powrotu stalinizmu obawiał się wzrostu znaczenia i wpływów (dominacji?) prymitywnego klerykalizmu. Dziś, jak wielu zresztą z jego pokolenia, tak boi się rzekomej możliwości „zdominowania życia politycznego” przez neoendeków, że uniemożliwia mu to nie tylko dostrzeżenie jakichkolwiek innych zagrożeń, ale w ogóle prawdziwy i sensowny opis rzeczywistości polskiej. Z subtelnego filozofa przekształca się więc w prymitywnego propagandzistę, szeregowego pracownika WybGazety. Jego „troska” służy doraźnym i całkiem prozaicznym celom politycznym. Kołakowski jest też niewątpliwie ofiarą propagandy: WybGazeta w podobnie karykaturalny sposób przedstawia dzisiejszą Polskę, a Kołakowski, zapoznawszy się z tym opisem, nadsyła do redakcji artykuł potwierdzający jej diagnozę. Teraz z kolei Gazeta może powoływać się na autorytet Kołakowskiego...

Zapewniam prof. Kołakowskiego, że Polsce nie grozi zdominowanie życia politycznego przez faszyzm (plemienność, szowinizm, ksenofobia są wszak jego atrybutami).

Owszem, występuje w Polsce coś - w stopniu dość znacznym - co może naprawdę irytować i mieć ujemny wpływ, na przykład na możliwość gospodarczego rozwoju. Jest to mianowicie PROWINCJONALIZM. Jego ślady można odnaleźć niemal w każdej orientacji politycznej. Istnieją także nurty reprezentujące najrozmaitsze skrajności - jak wszędzie. Czy występują one w Polsce w większym nasileniu niż np. we Francji, trudno ocenić.

Ideologia niektórych spośród nich jest doprawdy paskudna, a w połączeniu ze wspomnianym prowincjonalizmem zupełnie kompromitująca - nie tylko pod względem moralnym. W dzisiejszej jednak Polsce, jak w innych krajach, ruchy ujawniające patologiczne oblicze dyskwalifikują się same i nie liczą się w politycznej grze.

Trudno dociec, czy Kołakowski i inni zdają sobie sprawę z ewentualnych skutków jakie przynieść może ich raczej jednostronne (nazwijmy to tak) przedstawianie rzeczywistości, wrzucanie wszystkich oponentów do jednego, a najgorszego worka, demonizowanie zjawisk marginalnych, fałszywa ocena istotnych zagrożeń.

Wszystko tu dzieje się w ciągle nieprzejrzystej sytuacji politycznej. Wielu czuje się wciąż jak w PRL-u i nie może znaleźć wytłumaczenia tej sytuacji. Czy, po zapoznaniu się z tekstami w rodzaju tu omawianego, wytłumaczenie to odnajdą, czy raczej mogą stać się tym łatwiejszym łupem dla poszukiwaczy „spisków”?

Nie chodzi o usprawiedliwianie ludzi skłonnych do podobnych reakcji, czy podpisywanie się pod twierdzeniami, że w Polsce nie występuje nacjonalizm czy antysemityzm. Chodzi o zachowanie proporcji w ocenie zjawiska oraz o taką na nie reakcję, by nie powodowała ona skutków odwrotnych od zamierzonych. Gdy we Francji, po paru niechlubnych incydentach, rozpoczęto niezwykle głośną kampanię samobiczowania i histerycznych poszukiwań, wszędzie wokół „rasistów”, wybitny publicysta Patrice Wajsman, stwierdziwszy, że nie jest to najlepszy sposób leczenia napisał: „Gdy kraj ma wielki mobilizujący program, jasną politykę, wszyscy antysemici i inni odmieńcy bardzo szybko znajdują miejsce w historycznym koszu na śmieci.” Może i nad tą opinią warto by się zastanowić?

W Polsce nie rozstrzyga się kwestii „do jakiej cywilizacji chcemy należeć”, czy jakiegoś innego równie wielkiego epokowego problematu. Podnoszenie sprawy do takiej rangi ośmiesza piszącego w oczach ludzi myślących i patrzących racjonalnie. W Polsce toczy się zwykła, prozaiczna walka polityczna. Jeśli coś się teraz decyduje, to kształt przyszłego systemu politycznego - czy będzie on normalny, zachodni, wielopartyjny ze zmiennymi rządami, czy „specyficzny”, monolityczny z rządem stałym i niezmiennym. Jeśli zaś chodzi o próby „zdominowania życia politycznego”, to apetyty i możliwości na osiągnięcie tego mało europejskiego celu mają wyłącznie przyjaciele ideowi prof. Kołakowskiego. Z tej też przyczyny zajmujemy się nimi tak uważnie. Inni przeciwnicy tolerancji i demokracji są bowiem marginesem i nie zamierzamy ich nadmiernie reklamować, pragniemy bowiem by tym marginesem pozostali. Nie oznacza to bynajmniej, iż nie będziemy krytykować, piętnować i walczyć z postawami skrajnymi i wyskokami politycznymi KOGOKOLWIEK.

Trzeba jednak zauważyć, że gdyby nie działalność przyjaciół prof. Kołakowskiego, nie byłoby możliwe pisanie o kolizji mentalności i walce decydującej o przynależności cywilizacyjnej. Zamiast podobnych nonsensów pisałoby się zwyczajnie o tym, która partia polityczna może wygrać następne wybory, a która może zająć dobrą pozycję, by liczyć się w następnych. Wyrażamy przekonanie, że te liczące się partie, byłyby to partie najzwyczajniejsze, reprezentujące kierunki znane z głównego nurtu życia politycznego Zachodu.

Może jednak chodzi właśnie o to, by maksymalnie demonizować i wyolbrzymiać znaczenie kierunków skrajnych? Dużo wskazuje na to, że mentalność przyjaciół prof. Kołakowskiego wymaga istnienia potężnego a odrażającego wroga. Próbuje się więc go tworzyć i sztucznie powiększyć. Czy jest to działanie na wskroś cyniczne czy też stanowi pewien wariant spiskowego widzenia historii, nie sposób dociec. W każdym razie przedstawianie Polski jako szowinistyczno-klerykalnej cytadeli, przypomina jako żywo ogląd świata zdominowanego przez żydowsko-masońsko-germańsko-bankierski spisek. Obie strony wykazują też godną siebie tolerancję, starając się maksymalnie powiększyć grono swych demonicznych wrogów.

Nie popieramy żadnych kierunków „narodowych”, pragniemy dla Polski zachodniego systemu politycznego i gospodarczego. Czy czyni to z nas stronników i sojuszników p. Michnika? Uchowaj Boże. Jest to niemożliwe. Przecież: „celem naszej działalności jest przywrócenie w gospodarce n a j z w y k l e j s z e g o w świecie kapitalizmu, w sferze polityki - przywrócenie z w y c z a j n e j demokracji parlamentarnej, a w stosunkach innymi państwami nie zamierzamy wywalczyć niczego więcej ponad z w y k ł ą niepodległość” (zwięzła definicja celów LDP"N", autorstwa Piotra Majchrzaka) .

Ciekawe, jak nas i wielu innych, podobnych do nas, klasyfikuje na mapie „kolizji dwóch mentalności” Leszek Kołakowski? Być może krzywdzimy zresztą profesora, być może wyznaje on zasadę tolerancji twórczo stosowaną w Polsce przez swych przyjaciół! W jej myśl, wiemy WSZYSCY, którzy nie zgadzają się politycznie z A. Michnikiem, są ipso facto antycywilizacyjnymi szowinistami. Zapewne, kierowanie się tą zasadą nie przypomina mimo wszystko, Rumunii Ceauşescu, ale co ma wspólnego z europejskością, raczej trudno dociec.

W Polsce ważny i istotny jest dziś podział inny: na tych, którzy mają do społeczeństwa stosunek paternalistyczny i tych, którzy chcą umożliwić mu dokonywanie prawdziwych, periodycznych wyborów, na tych, którzy ukrywają (niewątpliwie dla umożliwienia racjonalnej dyskusji) swe polityczne oblicze i tych, którzy chcą je poddać testowi rzeczywiście wolnych, świadomych wyborów.

Jest to podział na tych, którzy boją się społeczeństwa polskiego i tych, którzy mają do niego zaufanie, sądzą, że jest społeczeństwem normalnym.

Pisze Maciej Zalewski („Tygodnik Solidarność”): „Jest to jednocześnie spór dwóch kultur. Pierwsza jest kulturą dominacji elit i lęku przez żywiołem społecznym. Druga jest kulturą wiary w siłę społecznych więzów, które przetrwały czas zniewolenia.”

A. Michnik boi się "oporu społecznej materii" czyli spontaniczności, nieobliczalności, zmienności ludzkich zachowań i poglądów. Niektórzy z jego kolegów mówią, że społeczeństwo polskie "nie dorosło". 30 czerwca 1990 B. Geremek raz jeszcze oświadcza, Polska obecnie nie może być (przejściowo, na pewien czas etc.) w pełni krajem demokracji parlamentarnej. Byłoby bardzo ciekawe poznać opinię prof. Kołakowskiego na temat np. tezy B. Geremka. Czy jest ona przykładem tolerancji; jaki wzór cywilizacyjny z sobą niesie? Być może prof. Kołakowski pokusi się jeszcze o esej na ten temat. Ostatecznie B. Geremek nie jest politykiem marginalnym...

Na razie przyjaciele ideowi prof. Kołakowskiego usiłują utrwalić w świecie opinię B. Geremka, umocnić wrażenie, że Polacy demokratycznie rządzić się nie potrafią, że daleko im pod tym względem do państw afrykańskich z okresu wychodzenia z kolonializmu i że większa część społeczeństwa i wszystkie pozostające poza kręgiem Gazety Wyborczej środowiska polityczne wyznają ideologię zbliżoną do rosyjskiej „Pamiati”. W związku z tym, co podtrzymuje zresztą Kołakowski, nie chodzi o rywalizację wyborczą, ale o gigantyczny spór cywilizacyjny.

Zwycięstwo kogokolwiek spoza wspomnianego kręgu nie byłoby bynajmniej czasowo ograniczonym zwycięstwem wyborczym, ale oznaczałoby definitywne odrzucenie norm cywilizacji, unicestwienie przeciwników i wprowadzenie systemu rumuńskiego, a może raczej historycznej mentalności mongolskiej. Narastają więc w co światlejszych kołach lęki, rośnie obawa, odczuwa się nastrój zagrożenia.

U zastępczyni redakcyjnej Michnika, obecność na zebraniu KO polityków innych orientacji wzbudziła „przerażenie”. „Miało się wrażenie - pisze - że w osobach wielu nowych członków Komitetu na obrady wtargnął tłum: podekscytowany, groźny brutalny.” A chodziło tylko o niewielką liczbę polityków zaproszonych przez Wałęsę. Grozi nam więc nie tylko Inkwizycja i Żelazna Gwardia, których politycy ci, mimo różnic między sobą, są niewątpliwie awangardą, ale też tłum (lub jak ujął to I. Iliescu „tłuszcza”). Jeśli garstka odmiennych politycznie ludzi budzi przerażenie, to co mówić o zamieszkujących ten kraj milionach. Tak ich dużo, nie wiadomo co zrobią dzisiaj, a tym bardziej -jutro. Nie sposób przewidzieć kogo wybiorą... „Tłum” (społeczeństwo) zamiast klaskać swym najwybitniejszym reprezentantom, może zacząć ujawniać swe poglądy, różne poglądy.

Lęk wobec takiej wizji przyszłości jest, wziąwszy pod uwagę pewną mentalność, zrozumiały .

Profesorowi Kołakowskiemu, jako wybitnemu naukowcowi, pozostawiamy do oceny czy jest to mentalność otwarta, czy zamknięta.

Contra 1988-1990