12. Demokracja

M. TRZASKOWSKi

Wartość partykularyzmu

Niezwykle często słychać, wypowiadane niewątpliwie z najszlachetniejszych pobudek, zdanie brzmiące mniej więcej tak: "Wznieśmy się ponad partykularne interesy - budujmy demokrację".

Tymczasem owe „partykularyzmy” są samą esencją demokracji. Dopiero z nich rodzi się „dobro ogólne”, a raczej różne jego interpretacje (do wyboru). „Partykularyzmy” nie stanowią nic zdrożnego ale przeciwnie - są wartością samą w sobie.

„Zły”, niebezpieczny, nienaturalny i szkodliwy jest natomiast u n i w e r s a l i z m. Jak przypomniał J. Węgielek w „Tygodniku Solidarność”: „Ucieczka od partykularyzmu ku uniwersalizmowi to proces charakterystyczny dla wszystkich systemów totalitarnych” (Hannah Arendt).

Nie tylko zresztą totalitarnych - ale i autorytarnych, a zwłaszcza początków ich tworzenia. Publicysta Tygodnika "S" przewidział też, że wobec rysujących się wreszcie - także w głównym nurcie - podziałów, rychło pojawią się wołania wzywające do ponownego „scalania”. Nie mylił się.

Jednym z pierwszych wołających okazał się p. Marcin Król (6 W 173) - i w tym miejscu od szlachetnych pobudek zaczynamy się oddalać. Jego wołania sprowadzały się do stwierdzeń: Wszyscy winni się zjednoczyć, wszyscy „popierający rząd”, a zatem będący za „polityką dobra wspólnego” i „realizowaniem interesów państwa”. Winna powstać koalicja rezygnujących z „partykularnych interesów i partykularnych wyborów” (obejmująca także „ugrupowania antydemokratyczne” czyli komunistyczne ale przecież nie niepodległościowe). Spory są skandaliczne, a wepchnięcie Polski w podziały (czyli alternatywne rozumienie „dobra wspólnego”) byłoby nieszczęściem największym.

M. Król martwił się nawet, kto, z ramienia takiej „koalicji”, będzie lansował kandydatów (po l na l miejsce), a swą koncepcję nazwał „kontraktem n/r demokracji” i edukacją... demokratyczną.

Taki „Sojusz dla demokracji” musi dominować całkowicie nad ugrupowaniami politycznymi, bo te „służą partykularnym tylko interesom” - podkreślił z naciskiem. Przed całkowitą kompromitacją intelektualno-polityczną M. Król bronił się wątło i infantylnie.

Zalecaną makabrę winniśmy przyjąć, bo żyjemy w sytuacji szczególnej, wyjątkowej, kryzysowej. Ot, „przejściowej” - na 15 czy 20 lat.

Drobiazgami w rodzaju: kto definiuje „dobro wspólne”, kto wybiera sposoby jego realizacji, kto je wdraża i kto w ogóle decyduje co jest dobrem wspólnym a co „nie wspólnym”, nie zajął się i słusznie. Wiadomo bowiem „kto”: zasłużone i cenione osobistości o znanych powszechnie nazwiskach - jak w czasie Powstania Listopadowego.

Podobną wartość co dywagacje Króla (o istnieniu jedynie słusznej wizji „wspólnego dobra”, którą można zadekretować, „filozofię” wcielania raz na zawsze ustalić, uniwersalizm narzucić - i względnie, bezwarunkowo popierać) przedstawiają liczne wypowiedzi T. Mazowieckiego. Na przykład taka:

„Nad dobro grup, partii, organizacji należy przełożyć interes kraju” („teraz i po wyborach”). Tak samo należy rozumieć moralitety B. Geremka w rodzaju: „Tworzenie partii politycznych kosztem dobra ogólnego to bolszewizm” (wypowiedziane przed utworzeniem ROAD), czy posła J. M. Rokity, który po utworzeniu owego RO stwierdził, po prostu, że uniwersalizm jest ważniejszy od partykularnych interesów (co wskazuje na monopolistyczne zapędy tego tworu).

Nie dajmy się ogłupić anielskim pieniom jedynych interpretatorów „ogólnego dobra”, pseudo „sojuszników demokracji”, humanistycznym moralistom i strażnikom „wartości wspólnych, najwyższych”. Nie tylko ich motywy są podejrzane (albo raczej - oczywiste), ale ich główne, miodopłynne, lukrowane argumenty, owe wzniosłości i wysokie tony są f a ł s z y w e same w sobie. Znaczy to, że byłyby one fałszywe, nawet wówczas gdyby motywy ich głosicieli były najczystsze.

„Partykularyzmy” są „lepsze” od uniwersalizmu, bo są objawem n o r m a l n o ś c i. Nie chodzi tu tylko o demokrację (zakładającą możliwość powrotu p. Rokity z Sejmu do rodzinnego Krakowa). Chodzi o to by Polska była normalnym krajem, by rozwijała się, by naprawdę wróciła do Europy. Piewcom uniwersalizmu, którzy stanowią w tym p r z e s z k o d ę należy odmówić poparcia i wsparcia. Swoją drogą, Lech Wałęsa miał świętą rację, gdy zaczął bić na alarm. Ale czy wytrwa, czy potrafi, czy zdoła i czy zechce przeciwstawiać się fałszywym autorytetom? Jest to bardzo trudne, wymaga wielkiej konsekwencji, odwagi i wyobraźni. Jest znacznie trudniejsze niż „przeskoczenie przez płot” w 1980 roku. Dlatego nie jest, niestety, wcale pewne.

Contra 1988-1990