11. Trzy pytania Contry

(ankieta)

l. Co sądzisz o obecnej sytuacji politycznej w Polsce?

2. Jak winno się wobec tej sytuacji kształtować stanowisko i postępowanie ugrupowań oraz środowisk niepodległościowych, dążących do niezawisłej, demokratycznej, normalnej Polski?

3. Czy Zachodowi uda się uratować ZSRS (tj. wprowadzić go do Europy, jako wciąż imperialny i komunistyczny twór)?

JACEK KWIECIŃSKI

l. Pragmatycznie patrząc, sytuacja ta wygląda nieporównywalnie lepiej niż parę miesięcy temu. Powstanie Porozumienia Centrum zmusiło lewicę do utworzenia własnego ruchu. Odpolityczniony został w dużej mierze symbol „Solidarności”. Ubocznym skutkiem stało się osłabienie znaczenia Komitetów Obywatelskich. Na dobre, wydaje się, uniknęliśmy dominacji i dyktatu nowej monopartii. Mimo że rzeczywista demokracja może być jeszcze odległa, nastąpiło złamanie dotychczasowego układu, co było warunkiem wstępnym dania jej jakiejkolwiek szansy. Podział w „głównym nurcie” wydaje się autentyczny - wskazuje zresztą na to histeria i furia niedoszłych monopolistów.

Rozczarowanie budzić może odmowa Wałęsy stanięcia na czele orientacji centrowo-prawicowej dla zrównoważenia licznych „autorytetów” lewicy. Nie musi to jednak wcale oznaczać, iż powróci on do sojuszu, z owymi „autorytetami” - wskazuje raczej, iż jego deklaracje na temat stworzenia pluralizmu były szczerze. Chodzić tu może oczywiście o pluralizm we własnym (okrągłostołowym) obozie. Również osoba nowego doradcy politycznego Wałęsy nie może budzić entuzjazmu. Z drugiej strony wystąpienie Komisji Politycznej KO przy przew. "S" w obronie praw partii politycznych - rzecz do niedawna nie do wyobrażenia - też daje do myślenia.

Niewątpliwie po okresie niezmiernie brutalnych ataków nastąpią teraz próby „zagłaskania Wałęsy” i trudno być całkowicie pewnym ich wyniku, zwłaszcza jeśli Wałęsa uzna, że byli monopoliści dysponują wciąż dużą siłą.

Stawia to Porozumienie Centrum w gorszej sytuacji, ale jednocześnie ukazuje, że nie jest ono podporządkowane Wałęsie ani nie musi być koniecznie uzależnione od jakichkolwiek jego przyszłych manewrów. Martwi wyciszanie przez Centrum tematyki niepodległościowej. Jest to kwestia zasadnicza, której żadnym działaniom taktycznym czy też koalicyjności podporządkować nie można. Obecny stan Polski pod tym względem stanowi podstawowe „osiągnięcie” okrągłego Stołu, toteż skoro się chce od tej ugody całkowicie odejść...

Tym niemniej zaistniały dualizm może być pierwszym krokiem w kierunku autentycznego pluralizmu - z pewnością sytuacja nie jest jeszcze normalna, ale wyobraźmy sobie jakby ona wyglądała gdyby nadal i wciąż umacniał się monopol solidarnościowo-obywatelski, gdyby powiodły się plany ludzi kierujących Zb. Bujakiem...

Groźba, której uniknęliśmy była tym większa, że premier poszedł na całkowitą współpracę z tymi ludźmi. Istnieją więc pewne powody do optymizmu - od 1988 roku. Tym niemniej, nadal rządzą i dominują środowiska i osoby nie reprezentujące orientacji niepodległościowej.

2. Utrzymujące się niezadowolenie i zniecierpliwienie niepodległościowych (i w ogóle autonomicznych) grup politycznych jest całkowicie zrozumiałe. Zrozumiałe są też ich obawy na utrzymanie sytuacji, w której tylko „środowiska solidarnościowe” mają do powiedzenia. Realnie patrząc trudno było jednak oczekiwać, by „komitetowo-obywatelski” model zniknął z dnia na dzień. Broniąc swych pryncypiów nie można jednak popadać w paranoję i twierdzić, że dokonany podział jest grą pozorów, a J. Kaczyński nie różni się od A. Michnika.

Nie oznacza to wcale konieczności wyrzeczenia się swej odrębności i wyrazistego oblicza lub podchwytywania metod taktycznych rozgrywek zakulisowych, dotąd zawsze odrzucanych.

Krańcowym (nie waham się tego tak nazwać) IDIOTYZMEM jest jednak - niezależnie od zdążania do największych celów i wyznawania najszlachetniejszych ideałów - choćby pośrednie wspomaganie największego wroga owych celów i ideałów - grupy ROAD wraz z jej przybudówkami.

Jeśli najbliższe wybory nie będą jeszcze normalne, jeśli dana partia nie może jeszcze zaznaczyć się w nich wyraźnie powinna uczynić wszystko, by do zwycięstwa ludzi nadal nie rezygnujących z dążeń monopolistycznych nie dopuścić. Niezrozumienie tej oczywistości jest przejawem krótkowzroczności i dogmatyzmu. Co do konkretnego zachowania poszczególnych grup, partii i środowisk to z pewnością będzie ono różne, zwłaszcza na szczeblu lokalnym.

Nie wierzę natomiast w powstanie „trzeciej siły” w skali krajowej - choć aż prosiłoby się o utworzenie bloku stronnictw niepodległościowych. Wątpliwe jest jednak by nawet on miał znaczące szanse. Nie wyklucza to oczywiście możliwości sukcesów lokalnych, nawet być może znacznych (PSL), ale będą to niewątpliwie nadal wybory zdominowane przez Ruchy, Fronty, Porozumienia a w pewnej mierze przez mało czytelne koalicje. Taka jest rzeczywistość i zamiast na nią pomstować należy, nie rezygnując z niczego, zrobić maksymalnie wszystko, by następne wybory były całkowicie „zachodnie”. Warto bardzo starannie i „na zimno” przemyśleć jakie działanie i zachowanie może temu sprzyjać, a jakie może mu zaszkodzić. Warto też pamiętać, że budowanie w Polsce demokracji nie skończy się w roku 1991, za to nie ma chwili do stracenia w wybijaniu się na rzeczywistą niepodległość i w autentycznym odkomunizowaniu Polski. Sądzę, że istnieje realna szansa na to by elita warszawsko-krakowska, która począwszy od 195 roku tyle szkód wyrządziła Polsce, straciła wreszcie swą dominującą pozycję. Byłoby to niezwykle istotne wydarzenie o dalekosiężnych skutkach.

3. Skłaniam się do „środkowego” stanowiska w tej sprawie. Po prostu – nie wiem. Bardzo uprawnione jest twierdzenie, że wszystkie pieniądze świata nie byłyby w stanie „pomóc Zw. Sowieckiemu” (jego stan dobrze oddaje wyprzedaż złota „na pniu”; podwyżka cen ropy będzie bardzo krótkotrwałym ratunkiem). Z drugiej strony nie chodzi nam przecież o „perspektywę historyczną” ani o to co zobaczą przyszłe pokolenia - chcielibyśmy sami doczekać definitywnego końca komunizmu czyli ZSRS - a zachowanie się Zachodu może żywot leninizmu znacznie przedłużyć.

Zawsze twierdziłem, że mamy do czynienia ze swoistym wyścigiem między głupotą polityczną Zachodu a degrengoladą Sowietów i dziś, po raz pierwszy, wydaje się, że to drugie może „wygrać”.

Ważne jest, że w sprawie najistotniejszej - narodowościowej - Zachód może mało „pomóc” (zaszkodzić wolności) i to mimo że „pomóc” bardzo chce (zachowanie w sprawie państw bałtyckich). Sprawa rozstrzygnie się na samym terytorium Imperium.

Zachód może z entuzjazmem powitać jakąś pseudo-konfederację niby - nie sowiecką (czyli ratować zmodyfikowany ZSRS), ale nie sądzę by narody Imperium dały się takim tworom oszukać i pozwoliły w nim zamknąć.

Możliwe jest jednak długie utrzymywanie się, pozornie kruchej, dzisiejszej sytuacji - stanu limbo.

Reasumując: Zachód będzie się bardzo starał, ale czy mu się to uda, nie wiem.

P. J.

1. Obecna sytuacja polityczna w naszym kraju nie napawa optymizmem. Zamiast przybliżać się do Europy w istocie się od niej oddalamy. Wynika to przede wszystkim z braku elit politycznych zgrupowanych w partiach, które w systemie demokratycznym odgrywają fundamentalną rolę. W Polsce naturalny proces identyfikacji części społeczeństwa z jakimś programem politycznym, gospodarczym czy społecznym próbuje się zastąpić koncepcją szerokiego frontu narodowego łączącego prawicę, lewicę i centrum. O tym jak być liberalno-konserwatywnym socjalistą już ktoś niegdyś pisał. Dziś ten model próbuje się realizować w rzeczywistości. I to w czasach, gdy po czterdziestu latach frontów ludowo-narodowych mamy wreszcie szansę rozpocząć budowę systemu parlamentarnego. Fronty są z reguły tworami antydemokratycznymi, uważającymi, iż reprezentują ogół społeczeństwa i do tej swojej pewności dostosowują środki działania. Tworzone były przeważnie przez lewicę dla ściśle określonego celu i na określony czas, jednak najczęściej funkcjonowały, rzecz jasna dla dobra społeczeństwa, daleko dłużej niż pierwotnie zakładano. Nie widzę dziś w Polsce powodów do tworzenia tego typu ugrupowań, a wręcz przeciwnie - szansę dla Rzeczpospolitej widzę wyłącznie w różnorodności.

O kuriozalności naszej sytuacji świadczy fakt, iż Wałęsa, który wystąpił przeciwko monopolistycznej roli ugrupowania dzisiejszego ROAD w imię pluralizmu został posądzony o tendencje dyktatorskie, zaś jego antagoniści chodzą w togach obrońców demokracji.

2. Zbliżają się wybory do sejmu. Wydarzenie w kalendarzu politycznym w Polsce niewątpliwie najważniejsze. Partie polityczne, słabe dzięki braku funduszy i dostępu do środków przekazu, staną do wyborów w atmosferze, w której front ludowy ROAD będzie - tak jak to do tej pory czyni - atakować nie programy, lecz samą celowość istnienia partii (rzecz jasna poza PPS i partią komunistyczną).W tej sytuacji sądzę, iż celowe byłoby utworzenie wspólnego bloku wyborczego, być może w ramach Porozumienia Centrum lub Komitetów Obywatelskich, który przy zachowaniu autonomii każdej z partii, mógłby stanowić realną przeciwwagę dla ROAD.

3. ZSRS przeżywa kryzys zarówno gospodarczy co narodowościowy i ideologiczny. Kryzys ten występuje z siłą nie notowaną dotąd w komunizmie. Szczególnie interesujący i budzący szereg nadziei jest jego aspekt ideologiczny. Rozluźnienie w zakres słowa, pojawienie się bardzo aktywnych nurtów antykomunistycznych, powstawanie partii politycznych to tylko niektóre z czynników powodujących, iż ZSRS zmienia oblicze. Dokonuje się to powoli, niemniej proces ten jest stały i po raz pierwszy w historii budzi uzasadnione nadzieje. Zatem pytanie o to czy Zachód jest w stanie uratować ZSRS wydaje mi się nietrafnie sformułowane. Raczej warto byłoby się zastanowić nad tym czy ZSRS jest w stanie uratować ZSRS. Do tej pory komuniści za pieniądze otrzymywane z Zachodu rozprzestrzeniali swój system. Dziś zaczynają również coś za te pieniądze dawać. Europa Wschodnia wymyka im się spod kontroli, sytuacja w Niemczech, na Węgrzech czy w Czechosłowacji jest najlepszym tego dowodem. Trudno wyobrazić sobie w dniu dzisiejszym, by w tych krajach sytuacja mogła powrócić do tej jaka miała miejsce trzy lata temu. Czy zatem można ogłosić już ostateczny i definitywny upadek komunizmu? Daleki jestem od takich wniosków. Przede wszystkim dlatego, że na straży komunizmu nadal stoi silna armia i aparat represji. Partia miotana różnego rodzaju lewicowo-lewackimi tendencjami nadal nie tylko faktycznie rządzi, ale i jest najsilniejszym organizmem w kraju, organizmem tak jak dawniej karnym i dyspozycyjnym w i w swej masie. Na czele wielu ruchów narodowościowych stoją komuniści, dzięki czemu np. uzyskali sporą popularność. Nowe gwiazdy na firmamencie życia politycznego koloru czerwonego np. Jelcyn, zaś stare jak Gorbaczow wcale nie bledną. ZSRS jest nadal krajem, w którym rządzi komunizm posiadający tę właściwość, iż nie jest przyzwyczajony do tego, by władzę dzielić z kimkolwiek i potrafi jej bronić, co historia wykazała niejednokrotnie aż nadto dobitnie. Sytuacja w ZSRS jest trudna do przewidzenia, gdyż zbyt wiele jest niewiadomych (np. jeszcze nie został rozwiązany żaden problem narodowościowy) niemniej powrót do starych wypróbowanych form rządów komunistycznych wydaje się prawdopodobny tylko przy użyciu wojska.

JACEK LASKOWSKI

1. Obawiam się, że sytuacja polityczna w Polsce nie skłania dziś do optymizm. Rozłam w „głównym obozie”, który jeszcze dwa miesiące temu pozwalał żywić nadzieję na rozbicie ugodowego monopolu solidarnościowego, wydaje się dziś jako tako zaklajstrowany. Między stronami doszło do jakiejś formy kompromisu, w wyniku którego prezydenturę obejmie zapewne Wałęsa, na nowych jednak - okapowskich - warunkach. W związku z tym nasuwa się kilka refleksji.

Pomimo ostrego konfliktu pomiędzy lewicą a prawicą (?) "S" w środowisku dominuje nadal przekonanie o nieodzowności i „lepszości” jakiejś niepartyjnej formuły komitetowej. Widać to wyraźnie nawet w postawach najbardziej zagorzałych zwolenników „pluralizmu” - Wałęsa np. bardzo łatwo mógłby skupić wokół siebie wszystkie niemal demokratyczne i antykomunistyczne ugrupowania, stając na czele bloku autentycznych, samodzielnych partii; nie czyni jednak tego: tradycyjnie woli on dobrać sobie szacowny - tym razem bardziej reprezentatywny – Komitet, który nadal będzie ciałem typu „obywatelskiego”. Tego rodzaju mentalność polityczna nie wróży polskiej demokracji niczego dobrego, tym bardziej, że jest ona zaraźliwa, czego dowodzi przykład tzw. prawicy OKP-owskiej (Niesiołowski, Łopuszański, Jurek), (vide: formuła ŁPO, brak ofensywności, uwikłanie w towarzysko-obywatelskie układy).

Porozumienie zawarte w solidarnościowej rodzinie winno być przestrogą dla wszystkich, którzy chcą wiązać nadzieję na wolną i normalną Polskę z którąkolwiek ze stron konfliktu. Uwikłanie tych środowisk w nie zawsze widoczną a mocną sieć kompromisu z komunistami, Kremlem i ich zachodnimi aliantami, każe zachować maksimum ostrożności. Wątpię, by w tych kręgach mogła zostać sformułowana konsekwentna koncepcja wolnej, niepodległościowej polityki polskiej (zwłaszcza w jej wymiarze zagranicznym).

Wyraźna jest konieczność budowania czytelnej, poważnej alternatywy liberalno-niepodległościowej, która stanowiłaby ofertę uniezależnienia polityki polskiej od zmiennych koniunktur i nastrojów panujących w obozie "S". Sprzyjałaby ona także radykalnemu eliminowaniu wpływów neokomunistycznych.

2. Taka sytuacja stawia ugrupowania niepodległościowe wobec trudnego wyzwania: jak stworzyć postulowaną silną alternatywę przy znanych niedostatkach organizacyjnych, kadrowych, finansowych etc. Nie ma jednak innego wyjścia niż uporczywe realizowanie tego celu. Nieskuteczność dotychczasowych prób tego rodzaju wynika zarówno z braku wiary w ich skuteczność, jak i z indolencji polityków. Pragmatyzm nakazuje za wszelką cenę podjąć kroki przekraczające najrozmaitsze linie podziałów. Wolność i niepodległość to wartości, wokół których można i trzeba skonstruować nieskażony kompromisem z komunizmem blok polityczny. Czy nie jest to stanowisko „życzeniowo-hasłowe”? Sądzę, że nie. Owszem, jest rzeczą o wiele bardziej realną skupienie w sojuszu przedwyborczym partii wolnościowych (od UPR-u, poprzez ZChN, LDP"N", aż po Partię Wolności i drobniejsze ugrupowania niepodległościowe) aniżeli wiązanie nadziej na antykomunistyczny przełom z kolejną wymianą czapki w post(neo?)komunistycznej strukturze.

3. Zdecydowanie tak! W polityce Zachodu a USA w szczególności obserwujemy wyraźną kontynuację „klasycznych” koncepcji politycznych zgoła nieprzystający do rzeczywistości komunistycznej. Ta „kissingerowska” szkoła myślenia politycznego prowadzi dziś USA ku modernizacji Jałty, w którym to układzie zeuropeizowane” Sowiety stać się mają jednym z ważnych filarów kolejnego międzynarodowego „New Dealu” i ustabilizowanym obszarem ekspansji gospodarczej Zachodu. Atrakcyjność tego rozwiązania jest tak wielka, że przysłania ona wszystkie związane z nim mankamenty i niebezpieczeństwa. Daje ona pewność, że Zachód dołoży wszelkich starań, by cel ten zrealizować. Czy jednak komunistyczne imperium pozostanie wówczas nadal sobą? Dotykamy tu sporu o samą istotę komunizmu, trudno więc o wyczerpującą odpowiedź. Sądzę jednak, że przy „dobrej woli” obu stron, sowiecki kolos - mimo wstrząsów i zdumiewających przepoczwarzeń - zachowa i przeniesie w przyszłość konstytutywne cechy komunistyczne - przetrwalniki, które kiedyś sprawią jeszcze Europie i światu niejedną niemiłą niespodziankę.

PIOTR MAJCHRZAK

1. Wyznacznikami obecnej sytuacji Polski są, poza najważniejszym - czyli dalszym utrzymywaniem zależności od ZSRS (brak niepodległości), następujące czynniki:

Zniknięcie PZPR, ale też b.

Dominujący wpływ na władzę byłych komunistów i ludzi dawniej współpracujących z reżimem. Natomiast była partia komunistyczna po zmianie nazwy zachowała niebagatelny majątek co czyni ją, o czym często zapominamy, najsilniejszą materialnie partią polityczną Polski.

Liberalizowanie gospodarki, ale i

Brak rzeczywistej i powszechnej prywatyzacji, nadal dominujący system przydziałów i zezwoleń (korupcja) oraz powszechnie demonstrowany wstręt wobec udziału kapitału zagranicznego w polskiej gospodarce.

Wolność działania dla wszelkich opcji politycznych, ale

Ustawa o partiach politycznych niedawno uchwalona przez tzw. Sejm powinna się raczej nazywać „ustawą o grupach przestępczych”, które należy wziąć pod silną kontrolę. Poza tym tylko niektóre z partii dysponują środkami do prowadzenia aktywnej działalności i mogą liczyć na „życzliwość” rządowych mediów i innych agend. (LDP”N” od ponad trzech miesięcy nie może wywalczyć lokalu w Warszawie na działalność statutową).

Zniesienie cenzury, ale

większość środków przekazu znajduje się pod kontrolą środowisk lewicowych (gazety i periodyki) lub rządu (radio, telewizja, agencje). Partie nie-lewicowe nie są w stanie wydawać gazet ze względu na koszty (jak zacząć wydawać własną gazetę mając na to uzbierany wraz ze zwolennikami wolny milion złotych, jeśli potrzeba na to milion dolarów?).

Tak więc sytuację Polski i Polaków można określić jako całkowicie nienormalną. Nie jest to przy tym typowa sytuacja przed-demokratyczna jaką obserwować możemy na przykład w byłej NRD, gdzie proces zrzucania komunistycznego kokonu ze struktury i organizacji państwowej z dnia na dzień ulega przyśpieszeniu i gdzie wcześniej zapowiadane scenariusze rozwoju wydarzeń ciągle są przyśpieszane ku satysfakcji społeczeństwa. W Polsce po pierwsze taki scenariusz nie istnieje a po drugie siły polityczne, po które uczciwie i zgodnie z deklarowanymi poglądami taki scenariusz chciałyby realizować nie mają nie z własnej winy żadnego na to wpływu. Mam na myśli ugrupowania niepodległościowe oraz te, które swojego rodowodu nie wyprowadzają z żadnych komunistycznych struktur.

Dominującym rysem sytuacji politycznej Polski jest także brak wyrazistych nieubrudzonych komunistyczną przeszłością postaci politycznych. Nie jest to sytuacja naturalna - wynika raczej z celowej polityki informacyjnej. Wszelka wyrazistość i zdecydowanie przedstawiane są jako wyraz awanturnictwa i nieodpowiedzialności, zaś brak komunistycznej przeszłości - jako „brak przygotowania”. W ten sposób w życiu politycznym dominują postaci mdłe i bełkoczące, ale za to nie tracące rezonu. Na tym tle ocena sytuacji politycznej (czyli wpływów i możliwości poszczególnych sił politycznych) jaką mamy obecnie w Polsce, nabiera szczególnego znaczenia, gdyż najważniejsze jest to, jakie siły chcą powyżej opisany stan zmienić i jakimi możliwościami dysponują.

Z dominujących na polskiej scenie politycznej sił mających wpływ na rozwój wydarzeń i dysponujących odpowiednimi środkami dla prowadzenia aktywnej działalności jedynie Porozumienie Centrum zaprezentowało zarys programu, który mógłby posłużyć za pewnego rodzaju drogowskaz dla zdezorientowanych Polaków. Mógłby – jednak furia z jaką został on zaatakowany przez lewicę (także i tę udającą „prawicę”) spowodowała, iż zamiast rzeczowej dyskusji o przyszłości naszego państwa mamy do czynienia z idiotycznym i żenującym rozpatrywaniem ewentualności „dyktatury Wałęsy” czy „ambicyjek braci Kaczyńskich” (ambicje Mazowieckiego czy np. Geremka to „wyłącznie szlachetność”).

Także wypowiedzi Wałęsy stały się od kilku miesięcy spójne i zrozumiałe. Pod większością tych deklaracji możemy zarówno my, jak i inne ugrupowania niepodległościowe spokojnie się podpisać. Fakt istnienia Porozumienia Centrum zmienia w sposób zasadniczy polityczny krajobraz kraju. Równie ważny jest fakt powołania, w reakcji na powstanie PC, pierwszej wywodzącej się z byłej opozycji partii lewicowej – ROAD. Przedtem lewica nie widziała takiej konieczności, i słusznie, gdyż partie organizuje się po to, by przejąć władzę a przecież do tej pory w wyniku decyzji komunistów władzę tę, a przynajmniej pewną jej część, i tak sprawowała. Wszystko też wskazywało na to, iż część ta będzie się automatycznie powiększać bez potrzeby powoływania jakiejś partii.

Dopiero powołanie PC zakłóciło spokój lewicy. Fakt ten świadczy o tym, aby podział PC (prawica, centrum) - ROAD (lewica) traktować poważnie. Tak też zareagowała na to Rada Polityczna L-DP "N", która na spotkaniu na początku sierpnia tego roku, postanowiła podjąć kroki w celu nawiązania bliższych kontaktów z PC. Nie oznacza to naturalnie wstąpienia L-DP "N" do PC, ani też naszego automatycznego i bezwarunkowego poparcia dla Wałęsy. Oznacza to, że obserwujemy sytuację i wyciągam wniosek taki, iż atakowanie w tej chwili Porozumienia Centrum czy Lecha Wałęsy jest czynnością absurdalną (stan na sierpień 1990). Z drugiej strony trzeba zauważyć, że L-DP "N" nigdy nie objawiała ślepej lojalności wobec sojuszników, jaka cechuje ugrupowania lewicowe. Nasz stosunek do Lecha Wałęsy zależy od jego wypowiedzi i od jego działań i swą ewentualną lojalność możemy zastosować tylko do jego polityki, a nie do jego osoby. Jest to, a przynajmniej powinno być, w polityce oczywiste. Z tego też względu można się spodziewać, że takiego sojusznika PC może nie zechcieć. Wyjaśni się to w najbliższym czasie.

Trzeba też wyraźnie podkreślić, że za jeden z podstawowych wyznaczników postawy niepodległościowej i antykomunistycznej uznajemy poważny stosunek do urzędującego na obczyźnie Prezydenta RP. Sprawa zachowania ciągłości legalnych władz RP jest niezwykle istotna.

2. Zmiana w monotonnym do tej pory, zdominowanym przez lewicowych wyjadaczy krajobrazie politycznym, jaka nastąpiła z chwilą powstania Porozumienia Centrum, nie może nie mieć wpływu na działanie niepodległościowych partii politycznych.

Nasze dotychczasowe wspólne działania nie doprowadziły do znaczącej zmiany w życiu politycznym Polski. Można się oburzać na ten fakt, ale sądzę, że zmiana poglądów Lecha Wałęsy (a przynajmniej zmiana otoczenia) o 180 stopni to - wobec pozycji tego człowieka - fakt o dużo większym znaczeniu niż jakakolwiek nasza wspólna akcja. Można się też z taką oceną nie zgadzać, ale nie da się, zachowując zdrowy rozsądek, twierdzić, że jest to fakt bez znaczenia dla przyszłości Polski.

Ugrupowania niepodległościowe powinny przede wszystkim podkreślać swoją tożsamość polityczną i swój autentyczny rodowód. Niezależność i autentyczność jest nadal czymś, czego za pieniądze, choćby zrobione na najlepszym nomenklaturowym interesie kupić nie można. Powinny się także wystrzegać zbyt pochopnych wzajemnych ocen. Wyróżnik jakim jest niepodległościowość - czyli uparta i bezkompromisowa walka o rzecz najważniejszą dla państwowości - nie oznacza przecież, że nie istnieją wśród nas różnice zdań w sprawach konkretnych rozwiązań problemów organizacji państwa i taktyki politycznej.

Okazuje się, że życzliwy stosunek L-DP"N" do programu Porozumienia Centrum już zaowocował epitetami w rodzaju „idą na pasku Wałęsy” itp. To smutne. Jeśli ugrupowania niepodległościowe mają stać się aktywnym uczestnikiem życia politycznego to muszą być także uważnym tego życia obserwatorem i nie mogą nie zauważać już nie niuansów, ale zasadniczych różnic pomiędzy jego głównymi aktorami. Poza tym powinny też w ramach posiadanych możliwości, przy wszelkich przeciwnościach, wykorzystać obecną sytuację.

Co bowiem oznacza zwycięstwo Mazowieckiego, wiemy chyba wystarczając dobrze. Dalsze spowolnienie a być może wręcz cofnięcie pod różnymi pretekstami procesu przemian, nieuchronne skorumpowanie całego zasiedziałego już aparatu państwowego, utrwalenie zależności od Sowietów, nie mówiąc już o braku szans na zaistnienie normalnej gospodarki, co zresztą (niestety) jest realne także i przy innym rozwoju sytuacji. Czy więc powinno pozostać dla nas obojętne kto zostanie prezydentem, jeśli, a wiele na to wskazuje, nie będzie to „nasz człowiek”?

3. Zachód musi uratować Sowiety, ponieważ - jak to ostatnio coraz częściej deklarują politycy zachodni - Sowiety stały się „trwałym” elementem układu sił na świecie. Oznacza to coś więcej niż tylko konstatację faktu, że Sowiety są mocarstwem atomowym, a w związku z tym nietykalnym. Oznacza to, że Zachód zaakceptował samą potrzebę istnienia tego przerażającego dla demokraty czy liberała tworu jakim jest ZSRS. Pod obłudnym tonem z jakim wypowiadane są troski o to czy Gorbaczowowi się powiedzie, wyczuwa się obawę o to, że ZSRS mógłby zmienić się w wyniku nieprzewidzianych zaburzeń w twór innego rodzaju - w państwo niedemokratyczne, rządzone np. przez wojsko, lub w jeszcze coś innego, a przy okazji z sowieckiej tiurmy mogłyby wyłonić się nowe lub kiedyś istniejące państwa i państewka. Tego, że w wyniku działalności Gorbaczowa Sowiety NIGDY nie przekształcą się w demokrację w ogóle nie bierze się pod uwagę. Zachód musi więc uratować Sowiety. Jedyna nadzieja w tym, że będzie to zadanie niewykonalne. Ostatnie posunięcia Jelcyna, szereg działań niemego do tej pory społeczeństwa rosyjskiego, nie mówiąc już o republikach, stwarzają nadzieję na to, iż ekipa Gorbaczowa oto wypuszcza inicjatywę z rąk i traci panowanie nad sytuacją. Jest to nadzieja tym większa, że Gorbaczow - skoro już rozpoczął tę grę - nie może jej tak po prostu przerwać i sam musi licytować coraz wyższe stawki. A celem tej gry jest przecież odbudowa zrujnowanej gospodarki i całej sowieckiej struktury państwowej. Cel ten jest na szczęście nieosiągalny (chyba, że Zachód zbuduje w ZSRS od nowa wszystko, łącznie z drogami i liniami telefonicznymi) - na takie jednak zadanie potrzebne by były ze trzy Zachody plus dyskretny udział Marsjan. Chyba więc jednak Zachód Związku Sowieckiego nie uratuje. Na marginesie trzeba dodać, że podobne problemy mają Niemcy z ex-DDR - jest to jednak dla odmiany zadanie wykonalne z tego prostego powodu, że tam będzie, albo już jest, demokracja i wolność. Nie trzeba też chyba dodawać, że demokracja i wolność w Sowietach oznacza koniec Sowietów.

PIOTR PACHOLSKI

1. Nastąpiła wyraźna polaryzacja pozycji, lecz nadal brak jest rywalizacji programów gospodarczych i opcji politycznych. Nadal też, wachlarz ugrupowań - a tym samym, możliwość dokonywania wolnego wyboru - jest modelowany odgórnie, głównie poprzez monopolizację środków masowego przekazu oraz antydemokratyczną twórczość legislacyjną Sejmu.

Żadnej z głównych grup politycznych (1- RO-AD, część posłów i senatorów, Rząd i jego przybudówki; 2 - Wałęsa i zespół doradczy, Porozumienie Centrum, Komitet przy Wałęsie; 3 - siły postpezetpeerowskie i ich pochodne) nie zależy faktycznie na trwałym przełamaniu tej sytuacji, przy czym w przypadku grup nr 1 i 3, jest to oczywiste. Papierkiem lakmusowym szczerości grupy nr 2 jest dopuszczenie do głosu i autentycznej działalności ugrupowań „pozaokrągłostołowych” (w tym głównie - opozycji niepodległościowej).

Charakterystyczne jest także niezdecydowanie Kościoła oraz umiejętne wyczekiwanie („gdzie dwóch się bije...”), przy jednoczesnym utrwalaniu bazy kapitałowej, ze strony grupy nr 3 - czyli jednej z oficjalnych reprezentacji nomenklatury komunistycznej

Sądzę, że zarówno terenowe ObKomy oraz PSL-e stanowić będą jedynie pole rywalizacji o wpływy pomiędzy wymienionymi wcześniej grupami, z których najsilniejszą pozycję ma naturalnie grupa nr 1.

2. Sądzę, że nadal są szanse na wspólną działalność, np. w ramach kampanii na rzecz przełamania monopolu informacyjnego, na pewno zaś jest taka konieczność. W skali polityki wewnętrznej opozycja ta sojuszników znaleźć może przede wszystkim w zespole doradczym Wałęsy, zatem grupa nr 2 winna stać się obiektem nacisków, na zasadzie trzymamy za słowo... Wskazane jest poparcie tez gospodarczych i niektórych politycznych Porozumienia Centrum, natomiast należy wstrzymać się od popierania samego Wałęsy, przynajmniej do podjęcia przez niego jednoznacznych kroków w celu przełamania opisanej wcześniej sytuacji.

Jeżeli do (najpóźniej) rozpoczęcia kampanii wyborczej sytuacja ta nie zostanie przełamana, to optowałbym jednak za partnerskim sojuszem wyborczym z Porozumieniem Centrum, lecz w kwestii prezydentury poparłbym Kornela Morawieckiego jako wspólnego kandydata opozycji niepodległościowej startującego w oparciu o wspólnie ustalony program wyborczy.

3. Gdyby do tego doszło, to strach będzie patrzeć w przyszłość, dlatego wolę nie krakać...

HUGON BUKOWSKI

1. Podstawowy obecnie problem jest natury pragmatycznej i polega na tym, by jak najszybciej, jak najszerzej, jak najskuteczniej dotrzeć do mas wyborczych z pełną, rzetelną informacją o tym, że nowy obóz władzy stanowią w całości ludzie lewicy.

Jest to kluczowa kwestia z tego prostego powodu, że to ostatecznie rzesze wyborców - a nie dyskusje, polemiki, starcia pomiędzy politykami, ekspertami, orientacjami, nawet nie walka na programy - zadecydują, w jakim kierunku dalej podąży Polska. I gdyby w tej chwili - we wrześniu, październiku - odbyły się wybory prezydenckie i parlamentarne, bardzo bym się obawiał ich rezultatu, mimo dużego, powszechnego niezadowolenia Polaków z działalności ekipy Mazowieckiego.

Obawiam się, ponieważ niezadowolenie z tej ekipy na ogół opiera się na drugorzędnych zupełnie nieistotnych, wręcz prymitywnych wobec kluczowego problemu politycznego przesłankach, argumentach typu: większa bieda, bezrobocie, stara (i nowa) nomenklatura ma się dobrze. Owszem, to prawdziwe argumenty, ale wystarczą na wywołanie strajków, demonstracji, lecz nie wystarczą do wyjścia Polski na prostą niepodległą. Inaczej mówiąc - wystarczy to do wymiany Mazowieckiego i Jaruzelskiego na Geremka i Wielowieyskiego. A przecież problem podstawowy w tym, by wyrwać się raz na zawsze ze szponów lewicy.

Absolutną rację mają Alain Besançon i Władimir Bukowski, że Polacy muszą jak najszybciej zdecydować się na radykalne kroki, by wykorzystać swą historyczną szansę. Bardzo wielu mądrych Polaków doskonale to samo wie. Jednak ci spośród nich, którzy podjęli działalność polityczną w organizacjach niepodległościowych (liberalno-demokratyczno-prawicowych), niewielki jeszcze mają wpływ na bieg wydarzeń. Z powodów oczywistych (brak bazy, środków, początki działania, stwarzanie utrudnień, przeciwdziałanie noworozrośniętej lewicy) ugrupowania te nie są w stanie przebić się w do szerszych warstw wyborczych. Pewną szansę na przezwyciężenie lewicy daje Porozumienie Centrum, ale i ono musi się przebijać, jest w sytuacji wciąż wyjściowej, w efekcie cienko śpiewa, choć powinno już od kilku miesięcy mieć zdecydowany wpływ na opinię publiczną. To wielki, lekceważony przez liderów PC błąd, że jeszcze do tej pory ugrupowanie nie dysponuje swoją gazetą codzienną, ogólnopolską (K. Czabański pod koniec sierpnia stwierdził w „Tyg. Solidarność”, że prasę trzeba uwolnić od roli organów partyjnych. To dobre w normalnej demokracji, ale nie teraz u nas, w sytuacji „być albo nie być”, co doskonale zrozumiał obóz władzy, który opanował i obsadził swoimi ludźmi czołowe media).

To wszystko pragmatyka, w której orientacje przeciw lewicowe są po prostu słabsze. Na dodatek nie opowiedział się po stronie tych orientacji Lech Wałęsa, którego pomysł - skąd inąd obrazowy - o dwóch nogach (żeby równo chodzić) jest nie tylko naiwny, ale wręcz - moim zdaniem - groźny. Na tych dwóch nogach, w sytuacji przełomowej i wyjściowej, Polska może się tylko rozkraczyć. Lewa od razu, gdy tylko Wałęsa rzucił pomysł, zareagowała przecież histerycznie, że prawa chce jej dokopać. Naiwne to wszystko.

Ani polityka ani Polska to nie zwierz o dwóch czy pięciu nogach. Po prostu Polska z obozem lewicy u władzy nigdy nie dokona przełomu, nie wykorzysta swej historycznej szansy, co także minionych dwanaście miesięcy działalności ekipy Mazowieckiego dobitnie udowodniło. Tych dwanaście długich miesięcy urwanych z naszej historycznej szansy wystarczy, by ten rząd oskarżyć nie tylko o sprzeniewierzenie się ideałom Sierpnia '80, ale - ni mniej ni więcej - o ZDRADĘ NARODOWĄ.

Nie został bowiem - i nigdy nie będzie, przy dalszych rządach lewicy - spełniony pierwszy, podstawowy dla wszelkich zasadniczych przeobrażeń warunek, jakim jest DEKOMUNIZACJA.

2. Wiadomo, że zadecydują powszechne wybory, dlatego w chwili obecnej liczy się przede wszystkim pragmatyka, a nie dyskusje, spory, pomysły programowe. Realnie patrząc, z uwagi na straszliwe niedoinformowanie większości społeczeństwa, na jego niewiedzę, dezorientację co do roli poszczególnych obozów, grup, ich liderów (zwłaszcza jeśli chodzi o mazowiecki rząd, geremkowski okap i michnikowski road) - nie byłbym optymistą co do wyniku jak najszybszych wyborów.

Lewodrogowcy (od ROAD - droga) już rozpoczęli kampanię wyborczą, przejąwszy nagle wszystkie hasła Porozumienia Centrum, z przyspieszeniem włącznie (czegoś nauczyli się od żelaznych czerwonych). Charakterystyczne - i to trzeba podkreślić i wykorzystać przeciwko nim - że w uchwalonym i ogłoszonym ostatnio programie lewodrożnych (od road) nie ma najmniejszego napomknienia, żadnej myśli związanej z kluczową kwestią polityczną - z dekomunizacją. żadnym słowem nie zdradzają też swego oblicza politycznego (w programie rzekomo politycznym!), co już jednak nie jest przypadkowe, gdyż dobrze wiedzą, że ujawniając swój lewy charakter, zmniejszyliby szanse w wyborach.

Z tych samych względów przed wielką szansą stoją orientacje niepodległościowe. Ugrupowania młode, jak LDP”N”, nie stanowiąc jeszcze samoistnej siły, powinny zgłosić swój akces do Porozumienia Centrum, mimo jego oględności i niedomówień wobec lewicy. Tylko ten blok, przy wsparciu wszelkich zbliżonych sił, jest w stanie pozbawić obóz lewicy decydującego wpływu na kierowanie państwem, a tym samym otwiera możliwość wykorzystania przez Polskę swej historycznej szansy.

Szkoda tylko, że Lech Wałęsa nie jest zdolny (mniej ważne, z jakich powodów) do jednoznacznego, publicznego opowiedzenia się - nie tylko poparcia – po stronie orientacji niepodległościowych. Jak na razie robi dziwne rzeczy - rozpoczął kampanię od kolejnego namaszczenia w Rzymie, by następnego dnia demonstrować się publicznie - z wyrazami uznania i sympatii - z M. Jagielskim. Oczywiście, fakty takie nie są bez znaczenia dla ewentualnego akcesu np. LDP”N” do Porozumienia Centrum. Ale sądzę, że osobę Wałęsy można tu potraktować jako swoiście oddzielny problem.

3. O ZSRS krótko - nic go nie uratuje, jako imperium w obecnym kształcie. Zachód nie jest w stanie go utrzymać, to wór bez dna, o czym dobrze wiedzą wszystkie rządy zachodnie. Co innego pojedynczy businessmeni, którzy od lat robią tam niezłe interesy, i nawet jeśli dojdzie ich jeszcze stu (ostatnio turyński Fiat), niczego to nie zmieni.

KPZR i ZSRS przepoczwarzą się w nieco inne ciała i struktury, po to, by okrojone lecz wzmocnione mogły jeszcze nieco potrwać i powładać, nie bez zasięgu nawet światowego. To źródłowy cel komunizmu, którego bynajmniej nie wyrzekli się pieriestrojkowicze z Gorbaczowem i Jelcynem (ściśle, harmonijnie współdziałają w jednym szczytnym celu, zgodnie z zasadą dezinformacji) na czele.

Więc trochę jeszcze powładają (może 10, może 20 lat?) - dzięki armii, dzięki ratowaniu się wyprzedażą diamentów, złota, dzięki mydleniu oczu Zachodowi demokratyzacją, urynkowieniem, dzięki przyzwoleniu na odłączenie krajów nadbałtyckich (co w najlepszym przypadku może oznaczać dla nich tylko finlandyzację) i dla pozoru może jeszcze dwóch, trzech republik - co zapewne spowoduje jakieś zasilenie dolarowe, dla molocha jednak nic nie znaczące. Niezależnie od tego, jak wielka byłaby pomoc Zachodu, sprolongowałaby ona tylko utrzymanie się u władzy samych komunistów. Gospodarki tam już nic nie dźwignie, nie mówiąc o tym, że wolny rynek i za sto lat nie będzie tam możliwy, choćby komunistów od dawna już wówczas nie było.

Ostatnią deską ratunku komunistów sowieckich będzie przebranie się Komitetu Centralnego w generalskie mundury Armii Czerwonej. Realne i groźne, choć najpierw byłby to ruch wewnętrzny. W końcu jednak i na tej desce utoną.

JAKUB SIERADZKI

1. Rozdzielenie się grupy solidarnościowej na dwa skrzydła nie oferuje społeczeństwu żadnych realnych propozycji zmian gospodarczych czy politycznych. Sytuacja w związku z tym nie zmienia się w stosunku do poprzedniej, powstaje jedynie szum informacyjny.

Blokada innych, nie związanych z dotychczasowym układem ugrupowań dokonuje się poprzez blokadę informacyjną oraz odpowiednie ukierunkowanie propagandy przedstawiające je jako mało znaczące, nie odpowiedzialne i bez realnych programów.

2. Poszukiwanie płaszczyzn porozumienia (jeżeli jest to jeszcze możliwe) pomiędzy poszczególnymi organizacjami w celu stworzenia odpowiednio silnej grupy nacisku.

Prowadzenie działań propagandowych, wykorzystanie kontaktów z organizacjami o podobnym profilu (wspierającym dążenia niepodległościowe, bądź antykomunistycznym) we wszystkich państwach.

3. Dotychczasowe działania wskazują na to, że tak.

ANATOL ARCIUCH

1-2. Nie będąc specjalistą nie mam ambicji jakiejś głębszej oceny sytuacji gospodarczej, niemniej jednak trudno nie dostrzec, że w tej dziedzinie - bardziej jeszcze może nawet niż w polityce - triumfuje totalitaryzm w służbie „filozofii okrągłostołowej”. Zapewne pan Balcerowicz jest rzeczywiście za prywatyzacją gospodarki, ale na pewno nie w duchu liberalizmu, tylko po prostu dlatego, że państwowa własność jest już zupełnie nie do utrzymania, a co więcej - z punktu widzenia jego i bliskich mu ludzi nie miałoby to sensu jako że państwo, przynajmniej formalnie, przestało być własnością komunistów. Natomiast prywatyzacja robiona „metodą Balcerowicza” - odgórnie, centralnie, tajnie - stanowi najlepszy sposób przechwycenia maksimum majątku przez pogrobowców partii komunistycznej i ich poputczików. Stąd też zapewne przeciąganie autentycznej prywatyzacji i otwarcia rynku dla kapitału zagranicznego, aż do czasu, kiedy swoi zdążą wziąć co chcą.,.

Podobnie jest w polityce. Wszystkie niemal drogi oficjalnego działania zostały zablokowane przez ludzi, którzy mimo frazesów o demokracji i tolerancji wyszli z tej samej marksistowskiej szkoły i dobrze sobie przyswoili lekcje Lenina na temat roli partii w zdobyciu władzy. Dzięki temu ich partia - bo nie oszukujmy się, to jest prawdziwa koalicja, od Turowicza i Michnika, przez Mazowieckiego aż po „Po prostu” i „światłych” socjaldemokratów - mimo że w gruncie rzeczy dość nieliczna, trzyma w garści wszystko i sprawia wrażenie w kraju i za granicą, iż tylko ona wie jak i dokąd prowadzić kraj. Przez czas jakiś wydawać się mogło, że Porozumienie Centrum i inne inicjatywy, za którym stał (lub chciano go widzieć) Wałęsa, będą stanowić przeciwwagę dla Zjednoczonego Frontu Tolerancji i Oświecenia, ale ostatnie wydarzenia wskazują, że ma to być raczej osławiona „druga noga”; przeciwwaga dla lewicy, ale tylko wewnątrz dotychczasowego porządku publicznego. Przede wszystkim zaś - wyborcza partia Wałęsy, którego taktyka jest bardziej pokrętna niż kiedykolwiek.

Obawiam się, że jest już niestety za późno, żeby skonstruować jakąś autentyczną opozycję z prawa z szansami w najbliższych wyborach. Tym bardziej, że lata komunistycznej indoktrynacji i wychowania zrobiły swoje, podobnie jak fakt, że społeczeństwo ubezwłasnowolnione latami totalitaryzmu, poczytuje sobie własną bierność i posłuszeństwo za cnotę umiarkowania (co mu się tak systematycznie wbija do głowy). Stąd ugrupowania autentycznie niepodległościowe, demokratyczne, liberalne i antylewicowe w chwili obecnej nie mogą zrobić wiele więcej niż demaskowanie prawdziwego charakteru obecnego „ładu politycznego” oraz podejmowania perspektywicznych działań. Nie powinny natomiast dać się wmanewrować w „wybór mniejszego zła”, czyli udzielenie poparcia obecnej większości (a raczej - zapleczu rządu, bo do rzeczywistej większości jej daleko) w imię zagrodzenia drogi powrotu do władzy postkomunistów, czy nawet jej „prawemu” skrzydłu przeciw „lewemu”.

Warto by natomiast spróbować podjąć jak najprędzej, jeszcze przed wyborami, jakąś powszechną akcję w niekwestionowanej sprawie, umożliwiającą „policzenie” się liberalnej opozycji i zwrócenie uwagi na rzeczywisty sens działań obecnej władzy. Takim mogłaby być np. akcja zbierania podpisów pod protestem przeciw kagańcowej ustawie o partiach, mającej utrwalić kondominium lewicy katolicko-laickiej i ekskomunistycznej, a stanowiącej prawdziwe - i zawstydzające - kuriozum w porównaniu z praktyką obowiązującą w tej dziedzinie w Europie, do której tak gorliwie przyznają się oficjalni i cisi inspiratorzy tej ustawy.

3. Nie chciałbym być zbytnim pesymistą, ale obawiam się, że Zachód zrobi wszystko, żeby ratować ZSRS, a ściślej - ZSRS Gorbaczowa i jeśli mu się to nie powiedzie, to na pewno nie z jego winy. Nie warto mnożyć przykładów pomocy politycznej i gospodarczej dla ZSRS ze strony Zachodu, bo są one powszechnie znane, ale zwróćmy uwagę na dwie wielkie niewiadome. Pierwsza, to przyszłe stosunki ZSRS-Niemcy. Nie należę do ludzi mających obsesję niemieckiego niebezpieczeństwa, czy nawet cierpiących na syndrom Rapallo, ale chociażby teoretycznie trzeba brać pod uwagę ewentualność kondominium niemiecko-sowieckiego w Europie. Druga, to przyszły kształt ZSRS. Przedstawię tu pogląd może kontrowersyjny i niepopularny, ale moim zdaniem rozpad ZSRS w tej formie, w jakiej to się odbywa, może być równie niebezpieczny politycznie jak dziś - imperium. Coraz wyraźniej bowiem to, co dzieje się w republikach, może z wyjątkiem krajów bałtyckich, przypomina scenariusz dla „demokracji ludowych”. Kto wie, czy Kreml nie uznał, że najlepiej będzie przekształcić ZSRS w luźną konfederację, a wówczas poszczególne republiki – „autonomiczne” i „prawie samodzielne” - będą miały otwarte drzwi do „wspólnego domu europejskiego”, wchodząc do Europy jako koń trojański imperium - nieimperium, I tak, siłą rzeczy, Rosja zdominowałaby Europę (tyle, że oczywiście w łagodniejszej formie niż otwarta dominacja polityczno-wojskowa, i pod warunkiem, że zgodziłyby się na to Niemcy). Niestety, tak czy inaczej, ZSRS jest i będzie dla Zachodu atrakcyjniejszym, a przynajmniej bardziej fascynującym partnerem niż my, a polska dyplomacja nie ma na to wyzwanie absolutnie żadnej odpowiedzi, podobnie jak na wyzwanie niemieckie. Co gorsza - sankcjonuje obecność ZSRS w Europie, usiłując ratować Układ Warszawski i obecność wojsk sowieckich w Polsce (a więc w Europie), czym niejako daje świadectwo moralności wszystkim entuzjastom pomocy pieriestrojce ...

Contra 1988-1990