Wybory parlamentarne (1998)

27 kwietnia zakończyła się ostatnia sesja parlamentu czeskiego przed wyborami do izby niższej wyznaczonymi na 31 maja i 1 czerwca 1998 roku. Długo odwlekane wybory do izby wyższej - 81 osobowego Senatu, odbędą się dopiero 15-16 listopada.

O 200 mandatów poselskich ubiega się około 20 partii, ale wiadomo, iż tylko 6 ma szansę przekroczenia 5% progu, jedynego ograniczenia w czeskim systemie proporcjonalnym. Progi 7 i 8 procentowe przewidziane dla koalicji dwu i bardziej licznych zamykają drogę drobnym partiom, nawet gdyby te zblokowały się. Główną przeszkodą na drodze do rozdrobnienia nie jest jednak ordynacja wyborcza, lecz popularność Obywatelskiej Partii Demokratycznej premiera Václava Klausa i stabilność systemu politycznego.

OPD może liczyć na 30% głosów, a jej dwaj partnerzy koalicyjni: ludowcy Josefa Luxa i Obywatelski Sojusz Demokratyczny Jana Kalvody zbiorą prawdopodobnie po około 8%, co zapewni kontynuację obecnemu rządowi. Ludowcy, skupiający głównie morawskich katolików i rolników, są byłą partią koncesjonowaną, natomiast OSD grupuje głównie prawicową inteligencję wywodzącą się z dawnej opozycji.

Po stronie przeciwnej plasują się trzy partie: socjaldemokraci Milosza Zemana, komuniści i republikanie Miroslava Sládka. Ta ostatnia partia zbiera głosu wyborców, którym wszystko miesza się ze wszystkim. Jest tu populizm, nacjonalizm, ksenofobia, wrogość do Unii Europejskiej.

Najsilnieszą partią na lewicy są socjaldemokraci, którzy mogą liczyć na 20% głosów, natomiast komuniści przechodzą raczej do kategorii folkloru politycznego. Miarą ich nieprzystosowania się do aktualnych przemian jest rozpoczęta w marcu kampania zbierania podpisów pod wnioskiem o rozpisanie referendum w sprawie przystąpienia Czech do Unii Europejskiej i NATO. W partii komunistycznej pozostały bowiem grupy wyrzucone za burtę historii przez przemiany ostatnich lat, natomiast najbardziej zdolne jednostki i grupy nomenklatury przeszły do dwu głównych partii; członkowie aparatu gospodarczego opowiadający się za kapitalizmem (liberalizmem ekonomicznym) do OPD, zaś byli aparatczycy ideologiczni do socjaldemokracji.

Premier czeski zawdzięcza jednak swą popularność nie tylko niezdolności komunistów czeskich, ale przede wszystkim swojej polityce. Inaczej bowiem niż kolejne rządy solidarnościowe w Polsce, koalicja Klausa nie uważała, iż władza dana jest jej przez historię i nikt nie może jej odebrać, lecz zdawała sobie sprawę, iż w demokracji jedynym miernikiem sukcesu reform jest lepsze życie obywateli. Jeśli wyborcom powodzi się gorzej, to głosują na opozycję bez względu na to kto ją reprezentuje.

Klaus skoncentrował się więc na stworzeniu dużej grupy ludzi zadowolonych z przemian i stąd owe 30% głosów. Restytucja i prywatyzacja masowa stworzyła warstwę społeczną zainteresowaną w stabilności dotychczasowego kursu, gwarantowanych właśnie przez obecną koalicję rządową.

Spośród mienia przeznaczonego do prywatyzacji pozostaje do sprywatyzowaniu już tylko 22%, (o wartości 33 mld koron) co oznacza, iż w roku bieżącym proces ten będzie zakończony. W ubiegłym roku inflacja wyniosła 9%, bezrobocie 3,1%, a PKB wzrasta od trzech lat: w 1993 roku o 0,5%, w 1994 o 2% i w 1995 o 5,2% i to bez tej skali wyrzeczeń co w Polsce, nie mówiąc już o krajach, które poznały same wyrzeczenia i w ogóle nie zanotowały wzrostu gospodarczego. Nic więc dziwnego, że Czechy zostały przyjęte w ubiegłym roku do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju - OECD jako pierwszy spośród krajów wschodnioeuropejskich, zaś przewodniczący Komisji Europejskiej Jacques Santer stwierdził, iż rozmowy w sprawie przystąpienia Czech do Unii Europejskiej mogą zacząć się w 1998 roku.

Dla polskiej prawicy, niezdolnej do konstruktywnej działalności i zawieszonej między klerakylizmem a Europą, Klaus pozostaje niedoścignionym wzorcem. Z polskiej perspektywy jest to podejście słuszne, ale ciekawe jest również zapoznanie się z krytyką polityki premiera, wychodzącą z czeskich prawicowych kręgów antykomunistycznych. Najlepiej przedstawił ją już dwa lata temu Bohumil Doleżal. Zarzucił on Klausowi, iż szukając partnera do przeprowadzenia reform z postkomunistycznej nomenklaturze gospodarczej, poczynił na jej rzecz za daleko idące kompromisy, ustępując jej zbyt dużo miejsca w aparacie władzy. Rzecz jasna nie chodzi o to, by odtrącać wszystkich przedstawicieli starego układu, którzy chcą dołączyć do obozu reform, ale żeby to przeciwnicy dawnego ustroju ustalali reguły gry i selekcji, w przeciwnym bowiem wypadku istnieje ryzyko, iż reprezentanci dawnego systemu, zachowując swoje nawyki i powiązania, uzyskają prawdziwą władzę i zepchną instytucje demokratyczne do roli dekoracji.

Autor publikacji
INTERMARIUM