56. Russ Braley - Fatalna sprawa

Russ Braley

BAD NEWS

THE FOREIGN POLICY OF THE NEW YORK TIMES

Od redakcji: Z powodu nagromadzenia w tym numerze dużej ilości pokaźnych materiałów, zmuszeni byliśmy odłożyć rozpoczęcie druku księżki Russa Braley'a. Zamiast zapowiadanego pierwszego rozdziału zamieszczamy na razie tylko wstęp od autora. Traktujemy to jako wprowadzenie w tematykę dla wielu zapewne z lekka egzotyczną i odległą. Podobny charakter mają też liczne przypisy od redakcji. Zachęcamy raz jeszcze do lektury - także przyszłych, niezmiernie szczegółowych rozdziałów - mimo, iż mamy tyle bliższych i ważniejszych własnych spraw. Najnowsza historia polityczna, tak u nas popularna, to przecież nie tylko historia naszych okolic... Ponadto, wiele obecnych problemów i postaw ma korzenie w przeszłości, a we współczesnym świecie sprawy i wydarzenia pozornie od siebie odległe często zazębiają się i wpływają na siebie nawzajem.

Contra

Fatalna sprawa - Polityka zagraniczna „New York Timesa”, Chicago 1984, Regnery Gateway, Tłumacznie na podstawie drugiego wydania

wstęp

Dla tych, którzy pamiętaj, II wojną światową pojęcie „izolacjonizmu”(1) ma jednoznacznie negatywny wydźwięk. To, że Stany Zjednoczone wykazywały postawę izolacjonistyczną i nie były przygotowane do wojny, skłoniło Japonią do zniszczenia amerykańskiej floty Pacyfiku w ataku na Pearl Harbour 7 grudnia 1941 roku. Wydarzenie to zmieniło nagle życie każdego Amerykanina. W poniedziałek rano, 8 grudnia, przed komisjami przyjmującymi rekrutów ustawiały się w całym kraju długie kolejki młodych mężczyzn, którzy 6 grudnia byli jeszcze izolacjonistami, lub nawet pacyfistami. Naród stał się internacjonalistyczny dosłownie w ciągu jednej nocy.

Przez dwanaście powojennych lat Ameryka cieszyła się wyjątkowym autorytetem w dużej części świata. Jej środki masowego przekazu i sami obywatele interesowali się światem w stopniu dotąd niespotykanym. Amerykanie stali się obywatelami świata, a pozycja Ameryki była szczególna. Okoliczności - dobrobyt, bezpieczna stabilizacja, narzuciły jej rolą lidera.

Około 20 lat po wojnie Stany Zjednoczone stanęły w obliczu rewolucji. Jej rzekomym celem miało być rozwiązanie problemów społecznych, w dziedzinie czego czyniono i tak stałe postępy. Zapłonem niezadowolenia wydawało się być zamordowanie prezydenta Kennedy'ego. W rzeczywistości jednak jego tło było szersze. Sceptycyzm i rozczarowanie miały różne przyczyny - od nie rozwiązanego z miejsca i całkowicie problemu rasowego aż do fatalnych posunięć w polityce zagranicznej.

Zaledwie 30 lat po II wojnie światowej, wraz z oddaniem Sajgonu północno-wietnamskim komunistom, Stany Zjednoczone wyrzekły się w dużej mierze swojego światowego obywatelstwa. Można nawet powiedzieć, iż w znacznym stopniu cofnęły do roli izolacjonisty z 6 grudnia 1941 roku.(2) Gdy USA świadomie zrezygnowały z wpływania na losy świata i gdy zostało to dostrzeżone, zaprzyjaźnieni z nimi przywódcy, grupy polityczne, rządy i partie od Azji Płd-Zach przez Bliski Wschód aż do Ameryki Środkowej - zaczęły padać ofiarą przewrotów, zamachów i rewolucji.

Zbadanie powodów tego pośpiesznego odwrotu Ameryki wymagało przeanalizowania wielu tematów, m.in. kontekstu historycznego, osobowości przywódców, wielkiego wzrostu znaczenia środków łączności i roli mass-mediów.

Kiedy, w 1976 roku powstał zarys tematyki tej książki, jej punktem wyjścia była uderzająca różnica w sposobie traktowania przez środki masowego przekazu prezydentów Kennedy'ego i Nixona. Wielkie media adorowały Kennedy'ego i nienawidziły Nixona. Komentatorzy fetowali jako triumfy oczywiste błędy i porażki Kennedy'ego w polityce zagranicznej i z góry oceniali jako błędy i przyszłe porażki wszelkie inicjatywy zagraniczne Nixona. Roboczy tytuł tej książki brzmiał: „Kennedy i Nixon - ich polityki zagraniczne, ich media.”

Opinią publiczną można oszukiwać, ponieważ sprawy zagraniczne to dziedzina informacji, którą najłatwiej manipulować. Przeciętny zjadacz chleb nie jest w stanie lecieć do Teheranu, na Zachodnią Saharą, albo do Hondurasu by sprawdzić czy informacje, które otrzymuje są prawdziwe czy też nie... Reporterzy i komentatorzy - czy to w gazetach, czy w rozgłośniach radiowych i telewizyjnych - rzadko kiedy mogą legitymować się własnym doświadczeniem w tej dziedzinie. W związku z tym, przeciętny dziennikarz długo się waha, nim zdecyduje się podważyć oceną wydaną przez elitę establishmentu dziennikarsko-specjalistycznego ze Wschodniego Wybrzeża(3) na jakikolwiek temat związany z polityką zagraniczną.

W trakcie zbierania dokumentacji i badań nad tematyką książki okazało się, że - zupełnie wbrew zamierzeniom autora - główną rolą zaczął odgrywać jeden konkretny aktor. „New York Times”, wraz ze swymi sojusznikami i współpracownikami pracującymi wymiennie, to w administracji rządowej, to w gazecie, objawiał się coraz częściej jako źródło i centrum fatalnych w skutkach decyzji. Interwencje „Timesa” nie były drobne ani okazjonalne, ale ciągłe i natrętne. Powszechnie mówiło się, że to komentator „Timesa”, Herbert Matthews „stworzył” Fidela Castro w końcu lat 50-tych. Kim jednak był sam Matthews i jak tego dokonał? Wyjaśnienie tej sprawy rozrosło się do dwóch rozdziałów. Skoro „Times” przyczynił się do „narodzin” (dosłownie - był akuszerką przy porodzie - tłum.) Castro, nie było niczym dziwnym, że ludzie z „Timesa” byli w stanie sterować działaniami Białego Domu zarówno w Zatoce Świń jak i podczas rakietowego kryzysu kubańskiego.(4)

W okresie triumfu Castro, „Times” stał się również centralą kampanii zarzutów wobec Niemiec Zachodnich. Zarzuty dotyczyły rzekomego odradzania się tam nazizmu. Korespondent w Bonn, który uważał, że Niemcy Zachodnie stały raczej w obliczu zagrożenia ze strony popieranej przez Sowietów lewicy, nie był w stanie wykazać błędności teorii, która spowodowała powódź artykułów i książek na temat zagrożenia neo-nazistowskiego. Zamiast neo-nazistów Niemcy otrzymali mur berliński, reżim socjaldemokratyczny kierujący ten kraj w stroną neutralności i miejskich terrorystów finansowanych przez Niemcy Wschodnie, terrorystów zwanych przez prasą zachodni, „anarchistami”. Jako jedyny spośród środków masowego przekazu w Stanach Zjednoczonych „Times” znał niemalże natychmiast prawdziwe przyczyny wybudowania muru w Berlinie (tj. kulisy tego, jak Sowieci doszli do wniosku, że mogą sobie na to pozwolić - red.). Nie honorował jednak praw społeczeństwa do tych informacji.

Mur berliński był kolejną katastrofą dla całej Europy Wschodniej. Podkreślał, a także sankcjonował i umacniał całkowite panowanie Sowietów nad tymi krajami. Gdy potem Sowieci zmobilizowali wojska Układu Warszawskiego do inwazji na Czechosłowację, „Times” radził Czechom - tak jak wcześniej radził Węgrom - by zacisnęli zęby i pogodzili się z losem. Pouczał: nie stwarzajcie problemów.

Przez wiele lat redaktorzy wiadomości ze świata w całych Stanach korzystali z komunikatów i komentarzy „Timesa” na temat Bliskiego Wschodu wierząc, że „Times” - ze względu na swe żydowskie powiązania - musi być przyjacielsko nastawiony wobec Izraela, a także niezwykle dobrze poinformowany. To, jak wielu żydów i w jak wielkim stopniu uważa „Timesa” za wroga, nie było jasne aż do momentu, gdy gazeta rozpoczęła długą, jawną kampanię w celu pozbawienia urzędu premiera Menachema Begina.

Wysiłki „Timesa”, by wykazać swą bezstronność wobec Arabów prowadziły często do powstawania sytuacji groteskowych, takich jak na przykład wymienny entuzjazm gazety dla dr George'a Habasha i Jassira Arafata, zależnie od tego, który z terrorystów wygrywał podczas jordańskiej wojny domowej. „Times” występował przeciwko ratowaniu króla Husseina z rąk Palestyńczyków, a następnie sugerował za pośrednictwem swego ulubionego ex-dyplomaty George'a W. Balla(5) przerwanie pomocy finansowej dla Izraela i przekazanie jej w zamian Libanowi. Kłopot polegał na tym, że nikt w Libanie nie był w stanie utworzyć rządu, który mógłby ewentualnie tę pomoc odebrać.

Tak jak na Bliskim Wschodzie, podobnie i w Wietnamie nic nie potoczyłoby się tak jak się potoczyło, gdyby nie „Times”. Jego korespondent z początku lat 60-tych, David Halberstam napisał później, że był gotów osobiście przyłączyć się do grupy młodych wietnamskich oficerów, by przyspieszyć przewrót przeciwko Ngo Dinh Diem'owi.(6) Halberstam miał udawać porwanego. Do przewrotu doszło, a zaangażowane korespondencje Halberstama zrobiły wiele dla przygotowania sceny i wytworzenia atmosfery dla niego i dla wynikłej stąd amerykańskiej katastrofy w Wietnamie. „Times” stał się przeciwnikiem wojny wietnamskiej jako takiej dopiero w 1965 roku, ale gdy to nastąpilo, pociągnął za sobą resztę środków masowego przekazu. Zostało to udowodnione i udokumentowane przez korespondenta Petera Braestrupa.

Głębokie zaangażowanie „Timesa” w sprawą wojny wietnamskiej zbliżyło Daniela Ellsberga do części radykalnej Nowej Lewicy. „Times” stał się jej sojusznikiem. To właśnie liderzy ultralewicowego Instytutu Studiów Politycznych (IPS - Institute for Policy Studies) (7) pomogli Ellsbergowi podstawić „Timesowi” Papiery Pentagonu (Pentagon Papers). Jednakże to sami redaktorzy „Timesa” przeredagowali je i następnie opublikowali w formie ordynarnie manipulatorskiej.(8) Paradoksalnie, administracja Johnsona została oskarżona przez „Timesa” o spisek, w wyniku iście spiskowej akcji „Timesa” i lewicowców, co zresztą uznane zostało za czyn heroiczny przez większość Sądu Najwyższego i resztę goniących w tyle za „Timesem” mediów.

Potajemnie przeprowadzona akcja publikacji(9) zniekształconych Papierów Pentagonu skłoniła administrację Nixona do przeprowadzenia własnej, sfuszerowanej operacji zabezpieczającej. (10) Jednak zanim jeszcze „hydraulicy” z Białego Domu zaczęli działać, „Times” i jego sojusznicy ze skrajnej lewicy domagali się rezygnacji Nixona ze stanowiska za akcję w Kambodży. (11) Jednocześnie „Times” zachwycał się demonstrantami, którzy zaczęli uciekać się do przemocy.

W wyniku mającej miejsce w tak rewolucyjnej atmosferze sprawy Watergate, więcej niż dwa tuziny osób znalazło się w więzieniach za przestępstwa polityczne, podczas gdy niemożliwym okazało się wysunięcie zarzutów przeciwko „demonstrantom”, którzy - jak później dowiedziono - otrzymywali wskazówki co do sposobu niszczenia i destabilizacji amerykańskiego systemu politycznego od kubańskich i wietnamskich komunistów.

Zanim środki masowego przekazu wraz z Kongresem wspólnie zmusiły Stany Zjednoczone do opuszczenia Indochin, a Nixona do ustąpienia ze stanowiska - dawanie wyrazu odmiennemu zdaniu w tych kwestiach było w USA zabronione. W istocie w prasie istniała wewnątrzredakcyjna cenzura opierająca się na niepodważalności opinii jej liderów. Jeśli jakiś dziennikarz, czy publicysta pragnął napisać komentarz, w którym nie zgadzał się z „Timesem” w kwestiach polityki zagranicznej w latach 1973-1980, to mógł to zrobić. Jednak - podobnie jak w Związku Sowieckim - nie miałby gdzie tego wydrukować. Media uformowały się w szereg maszerujący zgodnie w rytmie ortodoksji serwowanej przez „Timesa” i „Washington Post”.

W 1983 roku telewizja niekomercyjna (Public Television - utrzymywana z podatków - oczywiście również bardzo postępowa - przyp. tłum.) wydała około 6 mln dolarów na produkcję manipulatorskiego serialu o wojnie w Wietnamie, który po prostu powtarzał i utrwalał skandalicznie selektywną i fałszywą wizję wojny prezentowaną przez media podczas jej trwania.

Serial przeznaczony był dla szkół i bibliotek. Głównym jego autorem był Stanley Karnow, który wcześniej wykazywał otwarcie zawziętą stronniczość wobec Ngo Dinh Diema w publikacjach drukowanych od „Saturday Evening Post” po „The Nation”.(12)

Najtrudniejszą dziedzin, polityki zagranicznej jest obrona, a najbardziej ezoteryczną jej częścią - obrona strategiczna, szczególnie kontrola broni jądrowych. „New York Times” jest jedyną masową gazetą w kraju, która może pozwolić sobie na publikację długiego na 5000 słów artykułu na temat budżetu obronnego i opcji strategicznych, publikacją, która w weekendowym magazynie dotrze do milionów czytelników. Autorami wybieranymi do pisania tych wyjątkowo uprzywilejowanych artykułów są zazwyczaj ludzie tacy jak Leslie Gelb - niegdyś główny redaktor Papierów Pentagonu i jeden z tych, którzy dopuścili do kradzieży egzemplarza Papierów przez Ellsberga, albo Earl C. Ravenal - członek lobby anty-obronnego, który dotarł niemalże na szczyt w Departamencie Obrony Cartera. Gelb zazwyczaj cytuje w swych artykułach swoich dawnych kolegów z Pentagonu, Mortona Halperina i Paula Warnke(13), a Ravenal od lat głosi całkowicie izolacjonistyczny punkt widzenia, według którego Ameryce wystarczy armia składająca się z 8 dywizji stacjonujących w Stanach. Zarówno Gelb jak i Ravenal prezentują często płody swego pióra także w dziale aktualnych komentarzy „Timesa”.(14)

W ciągu ostatnich paru dekad, gdy pozostałe media pozwoliły „Timesowi” założyć sobie smycz na szyję w kwestiach polityki zagranicznej i obronnej, wiarygodność Stanów Zjednoczonych na świecie(15) oraz wiarygodność środków masowego przekazu w Stanach Zjednoczonych zmalały. Kiedy rozpoczął się upadek i kiedy media rozpoczęły popełnianie zbiorowego zabójstwa swej wiarygodności? Datą w pewnym sensie przełomową był rok 1956. Podjęto wtedy dwie fatalne decyzje polityczno-strategiczne. Pierwsza, to usankcjonowanie wprowadzenia (po raz pierwszy - przyp. tłum.) sowieckiej ciężkiej broni na Bliski Wschód. Druga, to pozwolenie Sowietom na umocnienie i utrwalenie swego panowania nad Węgrami i Europą Wschodnią. W tym miejscu zaczyna się opowieść.

Przypisy (wszystkie przypisy pochodzą od redakcji Contry):

(1) Postawy izolacjonistyczne są w Ameryce tak stare, jak same Stany Zjednoczone. Ich klasycznym przejawem była odmowa Kongresu ratyfikowania, postulowanego przez prezydenta Wilsona, przystąpienia USA do Ligi Narodów (po I wojnie światowej). Po II wojnie silny był nurt przeciwny angażowaniu się Stanów w NATO i obroną Europy Zachodniej. Izolacjonizm jest wciąż obecny w amerykańskim życiu politycznym. Istnieje izolacjonizm lewicowy i prawicowy. Ten pierwszy chciałby najczęściej po prostu widzieć Ameryką słabą. Ten drugi uważa np. że NATO przynosi obecnie Ameryce straty polityczne i materialne a mało lojalni sojusznicy sami sobie poradzą. W krańcowej formie propaguje nawet koncepcję zamknięcia się mniej lub bardziej na świat („fortress America”) tzn. uważa, że Stany są na tyle silne by nie utracić wówczas swej pozycji i znaczenia. W kontekście amerykańskim termin „internacjonalistyczny” oznacza przeciwieństwo izolacjonizmu.

(2) Przesada przesadą ale polityka Kongresu (mniej więcej od połowy wojny wietnamskiej), a później i administracji Cartera (aż do Afganistanu) nie była niczym innym, przy uwzg1ędnieniu dzisiejszych realiów. Bezruchem i bezsilnością Ameryki niektórzy się wręcz upajali. Nurt ten bynajmniej nie zniknął całkowicie z politycznej sceny amerykańskiej.

(3) Elita dziennikarska (a także akademicka, kulturalna, naukowa oraz biurokratyczna) z East Coast (głównie Nowy Jork, Boston, Waszyngton) jest z reguły po amerykańsku „liberalna” (czyli lewicowa - od lewicującej po lewicę skrajną), z reguły też głosuje na partię demokratyczną. Odgrywa nieproporcjonalnie dużą rolę w prezentowaniu rzekomo ogólnoamerykańskich opinii. Opinie jej wyrażają się m.in. w potępianiu za wszystko Ameryki a zwłaszcza prezydentów w rodzaju Reagana, chwaleniu tow. Gorbaczowa oraz „postępowych” i antyamerykańskich dyktatorów tzw. III Świata, odrzucaniu antykomunizmu, namiętnym krytykowaniu wolnego rynku itp. W dziedzinie mediów mówi się o „siedmiu wielkich grzesznikach”: dziennikach „New York Times” i „Washington Post”, magazynach „Newsweek” i „Time” oraz sieciach telewizyjnych CBS, NBC i ABC (można tu dodać europejski „International Herald Tribune”, będący własnością wspomnianych wyżej dzienników).

(4) Chodzi o dokonaną z poparciem (niedostatecznym) USA inwazję na Kubę uzbrojonych emigrantów w celu obalenia komunistycznego reżimu Castro oraz o związany z instalacją rakiet sowieckich kryzys kubański. Oba wydarzenia miały miejsce we wczesnych latach sześćdziesiątych, za rządów Kennedy'ego. Zwłaszcza drugie z nich obrosło już fałszywą mitologią (rzekomego sukcesu amerykańskiego). Zainteresowanych odsyłamy do odpowiedniego rozdziału książki Braley'a.

(5) George W. Ball - klasyczna wręcz postać z grona „najlepszych i najbystrzejszych” intelektualistów, dyplomatów i polityków (ze Wschodniego Wybrzeża) jakimi otoczył się Kennedy. Przez włączenie tych pierwszych do praktycznej polityki, kasta ta po raz pierwszy uzyskała konkretne wpływy i znaczenie. Miało to (i ma) katastrofalne skutki dla Ameryki i nie tylko Ameryki. Ludzie ci zaczęli przemieszczać się między rządem, tzw. sektorem publicznym a działalnością publicystyczną i akademicką. Z czasem stali się coraz bardziej „postępowi” przechodząc na pozycje bojowników anty-antykomunizmu. G. W. Ball zaś jest dlatego postacią klasyczną, iż nie było przypadku, by się nie mylił, często katastrofalnie, a zawsze ze szkodą dla Stanów. Im częściej to czynił, tym bardziej wzrastał jego prestiż i ranga m.in. na łamach „HYTimesa”. (Wszelkie skojarzenia z prasą okrągłostołową są czysto przypadkowe - red.).

(6) Ngo Dinh Diem był jedynym prawdziwym przywódcą Płd. Wietnamu. Był autokratą lecz miał autentyczne poparcie na wsi, potrafił skonsolidować kraj, był też znanym i docenianym przez przeciwnika rywalem tow. Ho. Z tego względu komuniści rozpętali przeciw niemu, bazując na prowokacji, niesłychaną kampanię propagandową. Opierając się na całkowicie fałszywych przesłankach i błędnym odczytywaniu sytuacji, z poduszczenia m.in. J. K. Galbraitha i idiotów w rodzaju red. Halberstama, Kennedy zarządził, w trosce o swój image, zamach przeciwko niemu. Przewrót zakończony zamordowaniem Diema (na dwa tygodnie przed śmiercią Kennedy'ego) został dokonany całkowicie z inicjatywy amerykańskiej – „spiskowców” trzeba było poszukiwać i przekonywać. Po eliminacji Diema rozpoczęła się destabilizacja Płd. Wietnamu, degrengolada władzy centralnej i terenowej, gigantyczna infiltracja ludzi i broni z Północy a w konsekwencji coraz większe zaangażowanie Stanów Zjednoczonych. To kluczowe, leżące u podstaw tragedii Wietnamu wydarzenie, jest do dzisiaj świadomie zapoznawane przez elity sprzyjające Kennedy'emu. Drobiazgowa relacja Braley'a jest w tym przypadku szczególnie pasjonująca.

(7) IPS – „instytut” zgadzający się w każdym punkcie z Sowietami i pracujący nad tym, by jego poglądy znalazły odbicie w polityce amerykańskiej. Założony i utrzymywany za pieniądze komunistycznego milionera jest zamaskowaną, komunistyczną organizacją fasadową, (choć „brak stuprocentowych dowodów). Na przełomie lat 60-tych i 70-tych był krzykliwy, modny i wręcz popierany przez „Timesa” - artykuły jego asów czasem wręcz dominowały w nowojorskiej gazecie. Dziś ma liczne agendy, stał się poważny i szacowny. Oddziałuje już na Kongres, ma wielkie wpływy w „Washington Post”. Wdarł się po prostu w główny nurt amerykańskiego życia politycznego.

(8) Tajne Pentagon Papers obejmowały całość dokumentów, memorandów, meldunków itp. od początku sprawy wietnamskiej. W istocie kompromitowały wyłącznie administrację Kennedy'ego (mord Diema). R. Nixon starał się nie dopuścić do ich publikacji, by nie stwarzać precedensu. Chroniący swych przyjaciół „NYTimes” tak zmontował publikację wyciągu, by godziła ona wyłącznie w ex-prezydenta L. Johnsona, a przede wszystkim, by stała się pośrednio bronią polityczną przeciw R. Nixonowi. Opuszczono więc niewygodne fragmenty, skrócono i zaopatrzono komentarzami inne itp.

(9) Dziwne sformułowanie „potajemnie przeprowadzona akcja publikacji” wyjaśni się przy lekturze książki.

(10) „Operacja zabezpieczająca”, którą potem dołączono do Watergate (geneza tej słynnej sprawy też nie wygląda tak prosto, jak się powszechnie przyjęło uważać) polegała na próbie zapobieżenia katastrofalnemu przeciekowi dokumentów z agend rządowych. „NYTimes” i inni publikowali wszystko, a były to przecież czasy, w których USA prowadziły wojnę. Jednocześnie trwała próba destabilizacji amerykańskiego systemu dokonywana przez popieraną, w mediach hałaśliwą mniejszość. Jedna z kopii Pentagon Papers znalazła się w ambasadzie sowieckiej. Podobne sprawy byłyby nie do wyobrażenia np. we Francji. Werdykt większości Sądu Najwyższego zapadł pod presją atmosfery kształtowanej przez elity z „NYTimesem” na czele. Był czysto polityczny. R. Nixon nie mógł w tym czasie liczyć w legalnych „security operations” na lojalność i milczenie nawet oficjalnych tajnych służb.

(11) Nieodzowne z militarnego punktu widzenia uderzenie na szlaki przerzutowe z Płn. Wietnamu (głównie tzw. szlak Ho) potraktowano wówczas za niemal zbrodnię. Elity i media popierały zresztą wówczas także Czerwonych Khmerów... Ich kandydat na prezydenta w roku 1972 (miażdżąco pobity przez Nixona) G. McGovern po latach (oraz odsunięciu się Czerwonych Khmerów od Moskwy i Hanoi) pytał rozbrajająco: „Czemu nie zrobiliśmy czegoś by powstrzymać ich przed opanowaniem Kambodży”...

(12) „The Nation” jest pismem tzw. twardej lewicy. W Europie plasowano by je na lewo od socjalistów.

(13) Paul Warnke, wyznający podobne poglądy co Gelb, został wyznaczony przez administrację ucznia prof. Brzezińskiego, na głównego negocjatora w sprawach rozbrojenia z Sowietami!! Obecnie jest w zarządzie IPS. George McGovern oficjalnie działa w IPS „naukowo”.

(14) „Dział aktualnych komentarzy” (Op-Ed Page) to specyficzna cecha amerykańskich dzienników. Pomieszczone są w nim komentarze redakcyjne oraz „wyrażające opinie” wielu znanych publicystów, także nie związanych z pismem. Dzięki temu na łamach „NYTimesa” czy „W. Post” odnaleźć można (dziś częściej niż w czasach, o których pisze Braley) również opinie mniej postępowe i „liberalne”. Są one jednak nieliczne i traktowane raczej jako curiosa oraz głosy tzw. „adwokatów diabła”, czyli po prostu wyjątki.

(15) Książka Braleya wydana w czasie pierwszej kadencji Reagana opracowana została wcześniej. Zresztą sytuacja w tym względzie, aczkolwiek polepszyła się, nie wróciła jeszcze do stanu sprzed opisywanego okresu. Natomiast wiarygodność czołowych mediów bynajmniej nie zwiększyła się.

Contra 1988-1990