Ukraina 1999

RUCH I WYBORY PREZYDENCKIE
Na Ukrainie rok 1999 będzie rokiem wyborów prezydenckich. Już obecnie w obozie antykomunistycznym i narodowym zaczynają się zaznaczać podziały na zwolenników różnych odłamów dawnej partyjnej nomenklatury. W rzeczywistości ukraińskiej prezydentem może zostać jedynie kandydat, który zdobędzie większość głosów na zrusyfikowanym wschodzie i w wahającym się centrum kraju, a więc w regionach, gdzie kandydaci spoza nomenklatury nie mają żadnych szans. Galicja i Wołyń mogą wprawdzie dostarczyć ukraińskiej elity politycznej, ale ze względów ludnościowych nie są w stanie przeforsować swego kandydata w bezpośrednich wyborach prezydenckich. Dlatego partie wywodzące się spoza nomenklatury komunistycznej, których bazy polityczne znajdują się na Zachodzie, zawsze stoją wobec dylematu wyboru w drugiej turze głosowania kandydata, z ich punktu widzenia, najmniej szkodliwego. Nawet jeśli w pierwszej turze udałoby się im wyłonić wspólnego kandydata, liczba zdobytych przez niego głosów i tak będzie miała jedynie znaczenie informacyjne i propagandowe. Co najwyżej obóz demokratyczny może uniemożliwić przejście do drugiej tury kandydata najbardziej szkodliwego, np. popieranego przez tradycyjnych i prorosyjskich komunistów.

W 1994 roku Leonid Kuczma, reprezentujący interesy nomenklatury przemysłu wojennego, wysuwając hasło większego zbliżenia z Rosją jako lekarstwa na załamanie gospodarki ukraińskiej i uzyskując dzięki temu bezapelacyjne zwycięstwo na Ukrainie Lewobrzeżnej i Południowej, pokonał Leonida Krawczuka, którego poparła przytłaczająca większość wyborców Ukrainy Zachodniej. Krawczuk reprezentował narodową część nomenklatury partyjnej i chociaż nie wprowadził żadnych reform, opowiadając się za niepodległością, zyskał sobie poparcie obozu demokratycznego.

Kuczma oparł swą politykę na trzech zasadach: pełzających reformach gospodarczych, których jedynym sukcesem było zahamowanie inflacji oraz współpracy z Rosją, przy zachowaniu jednak niezależności i odrębnej ukraińskiej państwowości. Nie sprawdziły się więc przepowiednie pesymistów o połączeniu Ukrainy z Rosją.

Po utracie władzy Krawczuk wstąpił do Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy (zjednoczonej), reprezentującej niekomunistyczną lewicę i porównywalnej do naszej Unii Pracy pod kierownictwem Ryszarda Bugaja.

Obóz komunistyczny miał wysunąć na prezydenta Ołeksandra Moroza, szefa Socjalistycznej Partii Ukrainy, bardziej narodowego odłamu komunistów, których główną siłą jest Komunistyczna Partia Ukrainy Petro Symonenka. Konflikt mędzy obu leaderami wyklucza teraz to rozwiązanie.

Na prawym skrzydle znajdują się trzy partie, Ruch Wiaczesława Czornowoła, Partia Republikańska i Kongres Ukraińskich Nacjonalistów. Próby połączenia Ruchu i Republikanów nie powiodły się. A teraz Czornowił oświadczył jeszcze, że sam Ruch znajduje się na progu rozłamu. Organizacja obwodu lwowskiego wystąpiła bowiem przeciwko "autorytarnym metodom" szefa, a zwłaszcza jego propozycji poparcia Kuczmy w wyborach prezydenckich.

Lwowianie chcieliby poprzeć Wiktora Juszczenka, dyrektora Banku Narodowego Ukrainy lub w ostateczności jak Republikanie, Jewhena Marczuka, związanego z Krawczukiem reprezentanta narodowego odłamu bezpieki. Tak więc obozowi antykomunistycznemu grozi rozbicie sił, chociaż organizacje lokalne dążą do stworzenia jednolitego frontu, czego przykładem było powołanie na Wołyniu Rady Koordynacyjnej Ruchu, KUN i Republikanów.

JUŻ DWA "RUCHY" NA UKRAINIE
O ile w dawnych demoludach główna linia sporów politycznych przebiegała po 1989 roku między grupami dawnej nomenklatury komunistycznej z jednej, a opozycją mniej lub bardziej wyraźnie zaznaczającą swój antykomunizm z drugiej strony, o tyle w krajach postsowieckich, z wyjątkiem państw bałtyckich, oddziela ona różne odłamy spadkobierców starego systemu. W ich grze o władzę, wpływy i łupy opozycja antykomunistyczna nie bierze udziału jako równoprawny rywal, a jedynie kibicuje głównym aktorom. Powoduje to przenoszenie konfliktów między postkomunistami na teren opozycji i jej rozbicie, gdyż jej przywódcy zdając sobie sprawę, że sami nie mają żadnych szans na zdobycie władzy, szukają ugrupowań postkomunistycznych, których poparcie mogłoby przynieść większe korzyści i oczywiście różnią się w swych wyborach.

Dobrą ilustracją tej teorii jest Ukraina. Wprawdzie Galicja przypomina pod względem układu sił państwa bałtyckie, ale z powodów demograficznych to środkowa i wschodnia część kraju decyduje, kto rządzi w Kijowie.

Ruch, mimo że zrodził się z frontu ludowego, a więc organizacji tworzonej w okresie przebudowy głównie przez narodową partyjną inteligencję, z czasem pozbył się tego bagażu i stał się jedyną, ogólnoukraińską organizacją antykomunistyczną. Inne partie tego typu nie potrafiły skutecznie wykroczyć poza granice Ukrainy Zachodniej.

W 1995 roku obóz niepodległościowy poparł w wyborach prezydenckich Leonida Krawczuka, dawnego sekretarz do spraw ideologii, obawiając się, że jego przeciwnik, Leonid Kuczma doprowadzi do zjednoczenia Ukrainy z Rosją. Po czterech latach opozycja antykomunistyczna podzieliła się; jedni sądzą, iż należy głosować na Krawczuka, używającego haseł narodowych, inni że trzeba poprzeć Kuczmę, realnie broniącego niepodległości państwa. W obu wypadkach idzie o uniemożliwienie zwycięstwa wyborczego w październiku 1999 roku kandydatowi bloku partii prorosyjskich wywodzących się z dawnej KP Ukrainy.

Takie jest tło podziału w "Ruchu" i utworzenia dwu organizacji. Dotychczasowy szef Ruchu, Wiaczesław Czornowił, postawił na Kuczmę. W praktyce oznacza to, iż za wszelką cenę forsował siebie jako kandydata "Ruchu" w I. turze, by w II. móc przerzucić swoje głosy na Kuczmę. Opozycja w "Ruchu" chciała wysunąć kandydaturę wiceprzewodniczącego organizacji, Jurija Konstenki, który jest zwolennikiem poparcia w II. turze Jewhena Marczuka, najbliższego współpracownika Krawczuka. Marczuk był za prezydentury Krawczuka szefem Służby Bezpieczeństwa UkraIny (tamtejszy UOP) i reprezentował w niej nurt ukraiński, a następnie był premierem. Razem z Krawczukiem wstąpili do Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy (zjednoczonej), która w ostatnich wyborach uzyskała około 5 proc. głosów.

Czornowił, aby wyeliminować z gry Kostenkę, wysunął, obok swojej, kandydaturę byłego ministra spraw zagranicznych i członka Ruch, Udowenki. Dopiero później "Ruch" miał ostatecznie zadecydować, że jego kandydatem będzie rzecz jasna Czornowił.

Zwolennicy Kostenki, spodziewając się właśnie takiego rozwoju wypadków i dysponując większością, doprowadzili do wyboru swego kandydata. Czornowił odpowiedział na to zwołaniem zjazdu własnych zwolenników. Mamy więc teraz na Ukrainie dwa "Ruchy" i dwu kandydatów obozu narodowego w wyborach prezydenckich.

UKRAINA MIĘDZY NATO A ROSJĄ
Wojna NATO przeciwko komunistom serbskim i przystąpienie Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego stało się jeszcze jednym czynnikiem pogłębiającym różnice wewnątrz w istocie dwunarodowej i dwuwyznaniowej Ukrainy. Obranie jednego priorytetu w polityce zagranicznej groziłoby rozerwaniem Ukrainy. Dlatego jej stanowisko jest kompromisem między prozachodnim Zachodem oraz prorosyjskim i proserbskim Wschodem i Południem.

Prorosyjska ofensywa

Heorhij Kriuczkow, komunista, przewodniczący parlamentarnej komisji bezpieczeństwa narodowego i obrony, rozwinął antynatowską kampanię, przedstawiając Sojusz jako głównego wroga Ukrainy, który już dąży do jej podziału we współpracy Tatarami krymskimi i Rusini na Zakarpaciu. Mieliby oni domagać się podobnych bomabardowań co Albańczycy w Kosowie by oderwać się od Ukrainy. 20 kwietnia mimo 6 głosowań Rady Najwyższej rezolucja w sprawie stosunku Ukrainy do NATO jednak nie przeszła. Projekt komunistów, postępowych socjalistów i Borysa Olijnyka, byłego szefa Związku Pisarzy i inicjatora przebudowy z polecenia KGB, zgromadził 213 głosów, co nie wystarczyło do jego uchwalenia. Zjednoczeni socjaliści i zieloni nie głosowali, natomiast przeciwko uchwale wypowiedziały oba Ruchy, narodowi demokraci, frakcje: Odrodzenia Regionów, Reformy i Porządku oraz Pracy.

Projekt komunistów przewidywał wstrzymanie współpracy z NATO do roku 2001, wycofanie się Ukrainy z "partnerstwa dla pokoju", odwołanie jej stałego przedstawicielstwa przy sztabie Sojuszu oraz zamknięcie jego agendy działającej na Ukrainie.

Zdaniem byłego prezydenta, Leonida Krawczuka, lewica chciała zdyskredytować Ukrainę w oczach Zachodu. Jak stwierdzili posłowie Ruchu, uchwała oznaczałaby również zerwanie z członkami NATO.

Tymczasem Ołeksander Tkaczenko, przewodniczący Rady Najwyższej i wiceprzewodniczący Partii Chłopskiej (kołchoźnicy), który już przeprowadził uchwałę o przystąpieniu Rady Najwyższej Ukrainy do Zgromadzenia Międzyparlamentarnego WNP, po powrocie z Petersburga i z poparciem Wschodu i Południa, wzywał do udzielenia pomocy wojskowej Serbii. Wojna w Kosowie stała się bowiem bodźcem dla rozpoczęcia ofensywy przez agenturę i siły prorosyjskie, których celem jest odcięcie Ukrainy od Zachodu i związanie jej z Rosją oraz odbudowa imperium.

Rozpoczęła się debata ratyfikacyjna umów z Rosją w sprawie podziału Floty Czarnomorskiej, statusu Rosyjskiej Floty Czarnomorskiej na Ukrainie i jej płatności. Okazało się, że Rosjanie zajmują bezpłatnie przydzielone im bundynki i w 80 proc. wynajmują je prywatnemu biznesowi. Nie przewidziano też prawa własności na ukraińską część obiektów i gruntów. Wojsko rosyjskie stacjonujące na Ukrainie uzyskało więc pozycję państwa w państwie.

Patriarcha Moskiewski Aleksiej II zaplanował zorganizowanie na Ukrainie drogi krzyżowej w intencji zjednoczenia Ukrainy, Rosji i Białorusi. Jednocześnie Tkaczenko zapowiedział zwołanie w Czernihowie konferencji na temat problemów integracji trzech państw. Swoje przybycie zapowiedziała również 5 osobowa delegacja Skupsztiny z Belgradu.

Działania te spotykają się z co najmniej tolerancją prezydenta Kuczmy, który przed wyborami nie chce zrazić sobie prorosyjskiego elektoratu. Ministerstwo obrony zawarło nawet porozumienie o współpracy z Cerkwią Ukraińską Patriarchatu Moskiewskiego, która na Ukrainie pełni rolę rosyjskiej agentury.

30 kwietnia uzbrojona w metalowe pręty i drewniane pałki bojówka kierowana przez rosyjskich duchownych napadła w Mariumpolu na Doniecczyznie na Patriarchę Cerkwi Ukraińskiej Patriarchatu Kijowskiego Filareta. Miejscowe władze, opanowane przez komunistów, zachowały całkowitą bierność, zaś rozgłośnie radiowe swobodnie wzywały do ataków na Cerkiew Ukraińską. Obie strony zdają sobie sprawę, że rozciągnięcie na Zadnieprze wpływów Cerkwi Ukraińskiej byłoby początkiem końca przewagi na tym terenie orientacji rosyjskiej.

Odpowiedź Galicji

We Lwowie chciano by prowadzić aktywną politykę, która uratowałaby Ukrainę od pełnienia roli bufora między NATO i Rosją. W tym celu Kijów powinien podjąć się roli pośrednika w konfliktach i starać się o uzyskanie statusu Francji w NATO, czyli politycznego udziału w Sojuszu bez uczestniczenia w jego strukturach wojskowych. W interesie Ukrainy jest zapewnienie systemu kolektywnego bezpieczeństwa we Wschodniej i Środkowej Europie. Dlatego Kijów powinien stworzyć lokalny blok złożony z członków NATO - Polski i Węgier - oraz aktywnie współpracujących z nimi wojskowo: Ukrainy, Mołdawii, Rumunii i Gruzji.

W kontaktach Kijowa z Europą dla orientacji prozachodniej ważne miejsce zajmuje Polska. Dlatego kiedy przystąpiliśmy do NATO, Kijów zmienił natychmiast swego ambasadora w Warszawie; na miejsce Petra Saratczaka, niezbyt rozgarniętego aparatczyka breżniewowskiego chowu, przysłano przedstawiciela ukraińskiej elity intelektualnej, zorientowanego prozachodnio reprezentanta Zachodniej Ukrainy, Dmitro Pawłyczkę, tłumacza polskiej literatury i pisarza, jednego z twórców Ruchu. Jego zdaniem "Wolna natowska Polska jest dla Ukrainy nie tylko strategicznym partnerem ale najważniejszym sąsiadem, od stosunków z którym zależy wymiar europejski polityki ukraińskiej, a właściwie istnienie Ukrainy jako państwa na kontynencie europejskim". Dlatego powinniśmy "tworzyć jedną strategiczną politykę ukraińsko-polską".

Stanowisko to podziela w dużej mierze minister spraw zagranicznych Borys Tarasiuk, który potwierdził publicznie, iż Polska jest głównym strategicznym partnerem Ukrainy, a jednocześnie sprzeciwił się powstaniu związku Rosji, Białorusi i Jugosławii. Jego zdaniem taki twór zagroziłby stabilizacji w Europie i na świecie, doprowadził do rozłamu we Wspólnocie Niepodległych Państw i możliwe do jej rozpadu.

Korupcja jako system

Ukraina jest jedynym krajem, w którym przedsiębiorstwa państwowe są bardziej wydajne od prywatnych. Dzieje się tak ponieważ zamiast praw rynku gospodarką rządzi wszechogarniająca korupcja. Prywatni przedsiębiorcy muszą opłacać nie tylko mafię (np. mały sklep płaci 100 hrywien miesięcznie), ale również milicję i wszystkie służby i inspekcje miejskie. Dzieje się to poza oficjalną księgowością. Gdyby ktoś chciał płacić wszystkie podatki, musiałby dokładać do interesu, gdyż od 100 hrywien zysku podatek wynosi 110 hrywien. Do tego dochodzą różnego rodzaju grzywny nakładane np. dlatego, iż już dawno dany biznesmen nie był w ten sposób ukarany.

Przedsiębiorcy muszą więc oszukiwać i prowadzić podwójną księgowość, żeby przeżyć, a jeśli są posłuszni władzy wykonawczej, ta patrzy przez palce na ich kombinacje, udziela zwolnień od podatków itp. Tu tkwi przyczyna uzależnienia większości partii od prezydenta i jego otoczenia; partie nie mogą bowiem funkcjonować bez przedsiębiorców i ich pieniędzy, a ci bez przyzwolenia władzy wykonawczej, dla której taki system jest bardzo wygodny, chociaż blokuje wszelkie próby reform ekonomicznych.

Przemysł wykorzystuje jedynie 30 proc. swoich zdolności produkcyjnych. 60 proc przedsiębiorstw wykazuje deficyt, a państwo zalega z wypłatą płac i emerytur o równowartości 3 mld dolarów.

W kwietniu zakończyła się prywatyzacja kuponowa, po której pozostało 2 mln certyfikatów. W tym roku budżet uzyskał z niej zaledwie 105 zamiast 800 mln hrywien. Za certyfikaty formalnie akcje kupowały załogi, faktycznie dyrekcje fabryk.

Szacuje się, że jeśli reformy zostaną przeprowadzone, produkt krajowy brutto spadnie w tym roku tylko o 3 proc i od następnego zacznie rosnąć. Jeżeli natomiast wszystko pozostanie po staremu, inflacja wzrośnie do 50 proc. (hrywna skoczy z 4 do 6 dolarów), pkb spadnie o 5 proc., a inwestycje i realne dochody załamią się.

12 kandydatów

W maju 1999 roku rozpoczęła się rejestracja kandydatów na wybory prezydenta, co przypieczętowało ostateczny rozpad prawie wszystkich partii politycznych na zwolenników i przeciwników Leonida Kuczmy.

Partie orientacji komunistycznej, podobnie jak prawica nie zdołały wyłonić jednego kandydata. Komunistyczna Partia Ukrainy wysunęła swego przewodniczącego Petra Symonenkę, którego poparła także Partia Chłopska Dowhania i Tkaczenki, Socjalistyczna Partia Ukrainy zaproponowała swego szefa Ołeksandra Moroza. Postępowi Socjaliści Natalii Witrenko poprą w drugiej turze Kuczmę.

Za Kuczmą opowiedziała się jego nomenklaturowa Partia Narodowo-Demokratyczna, z której usunięto oponentów. Prezydent ma poparcie frakcji Odrodzenia Regionów, skupiającej dyrektorów sektora paliwowego, półnomeklaturowej Partii Reform i Porządku Wiktora Pynzenyka oraz zjednoczonych socjaldemokratów wiceprzewodniczącego parlamentu Medwedczuka, a także liberałów i części zielonych (bankierów nie ekologów).

Oprócz Symonenki, drugim poważnym konkurentem Kuczmy jest Jewhen Marczuk, poparty przez część prawicy. W 1963 roku, Marczuk po ukończeniu ukrainistyki i germanistyki poszedł pracować do obwodowego KGB w Kirowohradzie. Był naczelnikiem inspeckji KGB, w 1988 roku został szef KGB w obwodzie połtawskim, a w 1990 roku zastępcą szefa KGB Ukrainy, by w listopadzie objąć kierownictwo Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (odpowiednik UOP). Wiadomo, że zajmował się stowarzyszeniami twórczymi, w tym nadzorował Związek Pisarzy. Jako premier u poprzedniego prezydenta Krawczuka odpowiedzialny był za masakrę 18 lipca 1995 roku dokonaną na placu Sofijskim w Kijowie w czasie pogrzebu Patriarchy Wołodymyra. Zasłynął również obniżeniem rekompensat wypłacanych byłym więźniom i pozostawieniem bez zmian emerytur byłych katów.

Antykomuniści popierają KGB

Na Ukrainie ruch narodowo-demokratyczny był tak słaby, że niepodległe państwo zdolni byli stworzyć tylko ukraińscy komuniści, a obóz demokratyczny mógł im jedynie w tym pomagać. Dla idei budowania państwa przez byłe ofiary pod kierunkiem byłych katów znaleziono nawet uzasadnienie w teorii Wacława Lypynskiego. Pisał on przed wojną, że przyszła Ukraina powstanie wspólnym wysiłkiem patriotów, którzy o nią walczyli i fachowców, którzy służyli w administracji kolonialnej. Typowa była postawa byłego więźnia, Wasyla Owsijenki, który w 1991 roku głosił, że nie powinno się ujawniać agentury oraz wszystkich odpowiedzialnych za zbrodnie, by nie odwołali się oni o pomoc do Rosji.

W konsekwencji nawet gdyby obecnie obóz niepodległościowy był zdolny wyłonić jednego kandydata, to i tak nie miałby on szans, antykomuniści więc podzielili się na zwolenników obecnego nomenklaturowego prezydenta i byłego szefa KGB Jewhena Marczuka. Poparł go nestor byłych więźniów politycznych i honorowy przewodniczący Ukraińskiej Partii Republikańskiej, Łewko Łukianenko. Liczy on, że Marczuk rozgromi mafijne klany, na których opiera się Kuczma i zatrzyma rozkradanie państwa oraz uniemożliwi zwycięstwo komunistów, co oznaczałoby przyłączenie do Rosji. Podobnie rozumuje Ruch Jurija Kostenki (30 posłów). Z kolei Ruch Udowenki (15 posłów) zaporę przeciwko komunistom widzi w Kuczmie.

W dalszym ciągu nie wyjaśniono prawdziwych okoliczności śmierci w wypadku szefa Ruchu, Wiaczesława Czornowoła. Mnożą się jedynie znaki zapytania.

Skąd Kudela, kierowca TIR-a, który najechał na samochód Czornowoła, ma nagle pieniądze? Dlaczego przed wypadkiem zwrócono mu prawo jazdy, odebrane poprzednio za jazdę po pijanemu? Dlaczego Kudela wybrał niewygodną drogę z Ołeksandropola do Kijowa przez Zołotonosz? Komu się opłacało przewiezienie ziarna o wartości 2,7 tys. hrywien ciężarówką z przyczepą, za wynajęcie której trzeba było zapłacić 2,9 tys. hrywien.? itp.

Gdyby wybory były uczciwe, o zwycięstwie jednego z 12 kandydatów zadecydowaliby zapewne emeryci, którzy stanowią na Ukrainie ponad 40 proc. głosujących, a jest to w większości elektorat komunistów. Ich wygrana musiałaby prowadzić do rozpadu Ukrainy lub wojny domowej. Zwycięstwo orientacji prozachodniej jest niemożliwa ze względu na jej słabość i dlatego należy spodziewać się pozostania prezydenta Kuczmy, który kontroluje media, większość partii politycznych i co najważniejsze komisje wyborcze. To jednak oznacza kontynuowanie imitowania reform i coraz głębsze grzęźnięcie Ukrainy w korupcji, żywiołowej rusyfikacji i półzależności od Rosji.

KTO ZOSTANIE TRZECIM PREZYDENTEM UKRAINY
Jesienią tego roku odbędą się trzecie wybory prezydenta Ukrainy. Pierwsze, w 1991 roku wygrał Leonid Krawczuk, ostatni pierwszy sekretarz partii ukraińskiej, w drugich, w 1995 roku zwyciężył Leonid Kuczma, przedstawiciel kompleksu wojskowo-przemysłowego z Dniepropietrowska.

Tym razem komuniści reprezentowani będą w I turze przez wielu kandydatów, dzięki czemu żaden z nich może nie przejść do II tury. Szef Komunistycznej Partii Ukrainy, Petro Symonenko nie doszedł do porozumienia w sprawie wspólnej kandydatury ani z przywódcą Socjalistycznej Partii Ukrainy Ołeksandrem Morozem, ani z szefową Postępowej Partii Socjalistycznej, Niną Witrenko. Dodatkowo zaś kandydować chciałby przewodniczący Rady Najwyższej, Ołeksandr Tkaczenko, przewodniczący Wiejskiej Partii Ukrainy, niczym nie różniącej się od trzech pierwszych prorosyjskich ugrupowań komunistycznej ortodoksji.

Lewica nie będzie zatem w stanie zagrozić Kuczmie, choć w sumie może zebrać więcej od niego głosów.

Wśród postkomunistów oprócz Kuczmy najwyraźniejsze są dwie kandydatury: jego konkurenta z Dniepropietrowska i aktualnie przywódcę partii Hromada - Pawło Łazarenko oraz Jewhen Marczuk, były szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i współpracownik Krawczuka, który razem ze swym pryncypałem związał się z Zjednoczoną Partią Socjaldemokratyczną. Prezydencka Partia Ludowo-Demokratyczna stawia Kuczmie warunki z zamian za poparcie wyborcze.

Po stronie prawicy również nie ma jednej kandydatury, nawet w najsilniejszym Ruchu nie zdobyto się na jasne wyznaczenie jednego uczestnika wyborów prezydenckich. Znaczna część Ruchu opowiedziała się za Henadijem Udowenką, byłym ministrem spraw zagranicznych, ale Wiaczesław Czornowił, przewodniczący Ruchu, nie chcąc ustąpić mu miejsca doprowadził do wyznaczenia dwu kandydatur - siebie i Udowenki. Ostateczne rozstrzygnięcie ma zapaść w przyszłości. Wątpliwe by Czornowił się wycofał, sam zaś nie ma żadnych szans w wyborach. Tak więc do decydującego starcia może dojść między Kuczmą i albo jednym z czterech przedstawicieli prorosyjskiego bloku tradycyjnych komunistów, albo Marczukiem.

Na Ukrainie o wyborze prezydenta decyduje Wschód, natomiast Galicja i Wołyń mogą jedynie poprzeć jakąś kandydaturę, ale nigdy nie będą w stanie przeforsować jej wyboru. W obwodach wschodnich największe poparcie mają tradycyjnie kandydaci komunistyczni. Wystarczy, że jeden z ich liderów dostanie się do II tury, a wówczas cały komunistyczny elektorat zgrupuje na nim swoje głosy.

ROSYJSKI SCENARIUSZ NA UKRAINIE
Do drugiej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie przeszedł dotychczasowy prezydent Leonid Kuczma uzyskawszy 36,36 proc. głosów i szef Komunistycznej Partii Ukrainy Petro Symonenko z 22,32 proc. W ten sposób powiodła się strategia Kuczmy, który obawiał się, że jego rywalem będzie Ołeksander Moroz, przewodniczący Socjalistycznej Partii Ukrainy i prowadził kampanię przeciwko niemu. Kuczma wygrał nie tylko dzięki masowym fałszerstwom wyborczym, poparciu administracji i monopolowi na media, ale przede wszystkim dzięki manipulacji i socjotechnice. Obóz prezydencki doprowadził zarówno do rozbicia sił prawicowych jak też lewicowych. Spośród czterech kandydatów komunistycznych Natalia Witrenko (11 proc.), szefowa skrajnie lewicowych Postępowych Socjalistów, została użyta przeciwko Morozowi, który jako umiarkowany miał szansę na zebranie głosów nie tylko elektoratu prokomunistycznego i protestującego ale również centrum. Moroz wzięty w dwa ognie, mimo poparcia Tkaczenki, przewodniczącego Partii Chłopskiej (kołchoźnicy), zebrał zaledwie 11,29 proc. głosów.

Na prawicy dwu antykomunistycznych kandydatów Ruchu, Jurij Kostenko i Henadij Udowenko zebrali odpowiednio 2,2 i 1,2 proc. głosów, natomiast Jewhen Marczuk, były szef KGB (skrzydło narodowe) i premier za czasów prezydenta Krawczuka, którego poparła część narodowej i antykomunistycznej prawicy w nadziej, iż zwalczy on korupcję, uzyskał 8 proc. Pozostałych 6 kandydatów zebrało poniżej 1 proc. głosów każdy.

Obóz narodowy okazał się niezwykle słaby, gdyż trzech jego kandydatów nie zebrało nawet 14 proc. głosów. Kandydaci komunistyczni uzyskali w sumie prawie 45 proc. głosów wobec 36 proc. oddanych na przedstawiciela wielkiej nomenklatury przemysłowej, Kuczmę. Dla większości było to głosowanie za mniejszym złem.

Kuczma prowadził kampanię wyborczą według wzorca wypracowanego przez Jelcyna, jako starcie sił reformatorskich i prozachodnich, broniących kraju przed "czerwonym zagrożeniem". Z tego punktu widzenia Symonenko jest wymarzonym kontrakandydatem w II turze, gdyż otwarcie głosi powrót do komunizmu sowieckiego. Można więc uznać, że taka opacja ma obecnie na Ukrainie około 45 proc. zwolenników, podczas gdy za reformami wypowiada się 50 proc. Prezydent Kuczma utrzyma zatem bez trudu władzę i nie będzie musiał uciekać się do zamachu stanu.

Jeszcze raz okazało się, że podobnie jak w Rosji główna linia podziału politycznego biegnie na Ukrainie między uwłaszczonymi narodowymi komunistami (Kuczma) a komunistami rewanżystami, którzy przegrali na zmianie systemu i dążą do odegrania się szermując nierealistycznymi i zgubnymi hasłami powrotu do przeszłości. Nurt antykomunistyczny odgrywa jedynie rolę ozdobnika i nawet w Galicji, gdzie zawsze miał rolę dominującą, służy obecnie za bazę wyborczą byłym komunistom. To na tym terenie Kuczma wygrał bezapelacyjnie uzyskując 64ś69 proc. głosów, zaś na drugim miejscu uplasował się Marczuk.

WALKA O PRZEDTERMINOWE WYBORY
Zgodnie z przewidywaniami w II turze wyborów na Ukrainie zwyciężył dotychczasowy prezydent Leonid Kuczma uzyskując ponad 15 mln głosów wobec ponad 10 mln oddanych na kandydata tradycyjnych komunistów Petra Symonenkę. Na komunistę głosowała większość obywateli w obwodach wschodnich i południowych o przewadze ludności wiejskiej. Już zurbanizowany i przemysłowo-górniczy Donieck wolał Kuczmę. Jest to tym ciekawsze, że obwód doniecki należy do silnie zrusyfikowanych na równi z ługańskim, gdzie zwyciężył Symonenko. Obecne wybory świadczą o umocnieniu się ukraińskiej tożsamości narodowej i odrębności państwowej. Wybory odbywały się bowiem pod hasłem zachowania niepodległej Ukrainy. Symonenko, który początkowo głosił konieczność utworzenia z Rosją i Białorusią związku państw słowiańskich, musiał złożyć przyrzeczenie, iż w wypadku zwycięstwa nie wprowadzi Ukrainy do żadnej federacji. Nie dowodzi to rzecz jasna ewolucji poglądów komunistycznego przywódcy, a jedynie potwierdza dokonanie się zasadniczej zmiany w świadomości politycznej Ukraińców. Dziś aby zwyciężyć w wyborach trzeba już stać na stanowisku państwowej niezależności Ukrainy.

Mimo licznych nacisków administracyjnych, planów ilości głosów jakie powinny być oddane na Kuczmę w każdym obwodzie i jednostronnego poparcia środków masowego przekazu dla niego, obserwatorzy OBWE i Rada Europy uznała, iż nie miało to zasadniczego wpływu na wynik wyborów. W rzeczywistości Europa odtechnęła, iż udało się powstrzymać komunistów bez uciekania się do rozwiązań siłowych. Zwycięstwo Symonenki musiałoby bowiem doprowadzić do powszechnego chaosu i rozpadu państwa. W imię racji stanu wszystkie metody usunięcia go od władzy byłyby wówczas usprawiedliwione. Przegrana komunistów wzmocniła w Rosji obóz Jelcyna, natomiast osłabiła Ziuganowa, który częściowo finansował kampanię Symonenki.

Co ciekawe, część obozu demokratycznego wzywała do głosowania na Symonenkę w nadziei na powtórzenie się na Ukrainie "wariantu bułgarskiego". Politycy ci sądzili, że dojście do władzy komunistów spowoduje taką nędzę i kompromitację ich programu politycznego, iż w kolejnych wyborach zwyciężą już samodzielnie demokraci i antykomuniści, podobnie jak w Bułgarii po upadku Żana Widenowa do władzy doszła Unia Sił Demokratycznych. Na szczęścia ta nieodpowiedzialna teoria, wynikająca z rozpaczliwego poczucia bezsilności demokratów nie znalazła wielu zwolenników. Przeciwko obu kandydatam głosowało jednak około 1 mln obywateli.

Wyniki wyborów nasuwają pytanie dlaczego poprzedniemu prezydentowi Leonidowi Krawczukowi nie udało się zachować stanowiska? Przecież dysponował takimi samymi środkami jak Kuczma. Czyżby więc Krawczuk, były sekretarz do spraw ideologii KPU był większym demokratą niż były czerwony dyrektor Kuczma?

W rzeczywistości Krawczuk miał przeciwko sobie nie tylko komunistów tradycyjnych średniego i niższego szczebla, którzy nie potrafili się uwłaszczyć i dlatego dążyli do restytucji dawnego ustroju ale przede wszystkim część wielkoprzemysłowej nomenklatury z Kuczmą na czele. Teraz przeciwko Kuczmie wystąpili tylko komuniści, zaś pozostałe nurty zmuszone było poprzeć go jako mniejsze zło.

Okazało się, że Kuczma stanowi jedyną realną siłę na Ukrainie, zaś zarówno na narodowej prawicy jak też lewicy roztacza się polityczna pustka. Wszystkie partie dzielą się na proś i antyprezydenckie. Przykładowo, skrajnie lewicowa Postępowa Partia Socjalistyczna Natalii Witrenko głoszącej powrót do czasów sowieckich popiera Kuczmę przeciwko Symonence. Na narodowej prawicy poparcie takie deklaruje Ruch - odłam Henadija Udowenki.

Po zwycięstwie wyborczym Kuczma zechce podporządkować sobie Radę Najwyższą, w której dotychczas większość miał nurt tradycyjnych komunistów. Już obie strony przygotowują się do zmontowania nowej większości. Jeśli utworzą ją zwolennicy prezydenta, wówczas zmienią przewodniczącego parlamentu, jeśli komuniści zachowają przewagę, Kuczma rozwiąże Radę Najwyższą i ogłosi przedterminowe wybory. Partie popierające go w wyborach prezydenckich już utworzyły trwały sojusz, co można odczytać jako próbę utworzenia partii prezydenckiej, a więc przygotowań do szybkich wyborów parlamentarnych. System administracyjny przeświczony ostatnio zostałby wówczas powtórnie zastosowany. Na razie Kuczma zapowiada powołanie nowego rządu koalicyjnego, w skład którego weszliby przedstawiciele popierających go partii. Na resorty ministerialne liczy także Ruch Udowenki.

W zanadrzu Kuczma ma także projekt referendum, które miałoby usankcjonować powołanie drugiej, wyższej izby parlamentu. Jej członkami byliby przedstawiciele administracji państwowej i burmistrzowie mianowani przez prezydenta. W ten sposób Kuczma całkowicie uniezależniłby się od parlamentu, a Ukraina znalazłaby się na prostej drodze do systemu autorytarnego, przypominającego wariant białoruski.

Gdyby celem Kuczmy były reformy ekonomiczne, które w Ukrainie można przeprowadzić jedynie odgórnie, okres autorytarny miałby swoje uzasadnienie.

W kmpanii wyborczej Kuczma obiecał prowadzić politykę prozachodnią i prawdziwe reformy. Jeśli nie zostaną one narzucone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wątpliwe by doszło do jakichkolwiek zmian. Prawdziwe obietnice dotyczą jedynie nowego podziału korzyści płynących ze sprawowania władzy. Klany nomenklaturowe, które sfinansowały kampanię będą chciały teraz odebrać swoje pieniądze, a to oznacza dalszą grabież kasy państwowej i zablokowanie wszelkich reform. Kuczma nie po to wygrałby feromować ale by jego ludzie mogli w sposób nieograniczony czerpać z kasy państwowej.

Do udziału we władzy pretendują obecnie cztery klany. Najważniejszą jest grupa Ołeksandra Wołkowa, doradcy Kuczmy i szefa jego kampanii wyborczej. Przeciwko Wołkowowi toczy się śledztwo w Belgii, gdzie znaleziono na jego koncie 15 mln dolarów przetransferowanych w latach 1993-1994. Odkryto również jego rachunki w bankach w Anglii, FRN, Monako, Szwajcarii, Luksemburgu i USA. Wołkowa podejrzewa się o pranie brudnych pieniędzy i powiązania z mafią rosyjską, tzw. syndykatem słonecznym. Przedstawiciele prokuratury belgijskiej jakoś od wielu miesięcy nie mogą uzyskać ukraińskich wiz, by przesłuchać Wołkowa w Kijowie.

Co najmniej 5 mln dolarów przelały w latach 1994-1996 na rachunek Wołkowa różne spółki związane z byłym obywatelem sowieckim a dziś izraelskim, Borysem Bersteinem. Jego partnerem w interesach jest Siergiej Michajłkow, szef syndykatu słonecznego. W listopadzie 1994 roku Bernstein uzyskał lwią część zaopatrzenia rynku energetycznego na Ukrainie, a w październiku w Tel Awiwie zorganizował spotkanie rosyjskich mafiozów, na którym podzielono strefy wpływów na Ukrainie. W spotkaniu uczestniczyli m.in. Michajłow i Semen Mohilewicz, główna postać w aferze prania brudnych pieniędzy przez amerykański Bank of New York.

Drugie miejsce zajmują ludzie Wiktora Medwedczuka, przewodniczący Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy (zjednoczonej), trzecie klan szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, Leonida Derkacza, a na czwartym znajduje się grupa Wołodymyra Pinczuka.

To oni będą decydować o kierunkach ukraińskiej polityki, a nie demokraci, którzy poparli Kuczmę jako mniejsze zło.

Autor publikacji
INTERMARIUM