3. Fikcyjna konieczność, fikcyjna szansa

Czemu reżymowi tak zależy by sporo konstruktywnych „opozycjonistów” weszło do Sejmu? Tak oczywiście, chodzi o wzmocnienie Systemu. Ale nie tylko.

Chodzi o dalsze obłaskawienie tejże opozycji. W systemie komunistycznym grzęźnie się. W tzw. sejmie trzeba podjąć pewne reguły gry, zachować pewien umiar, pewną powściągliwość. Niejako automatycznie przyjmuje się typ zachowania jaki przyjęli „niezależni intelektualiści” na spotkaniu z Gorbaczowem. A to wchodzi w krew. Legenda legendą, ale proszę przejrzeć przemówienia w kwestiach podstawowych, a także głosowania w tychże kwestiach, w wydaniu byłych posłów „Znaku”. P. p. Stomma i Mazowiecki mogą coś na ten temat powiedzieć. Również bohaterskie wstrzymywanie się, czy wręcz głosowanie przeciw we wczesnych latach 80-tych było opłacone daniną - nazwijmy to - prokomunistycznych zachowań. W całej masie innych spraw.

Tryby komunistycznej machiny wciągają - podobna instytucjonalizacja „opozycji” powoduje jej wrastanie w System. Ewentualne polemiki z absurdalnymi tezami, wyważone, prowadzone „rozważnie” z uznaniem realiów, geopolityki, możliwości itd. Już same w sobie powodują, iż tezy te przestają być absurdalne. Stają się „dyskusyjne”. Uwiarygodnia się w ten sposób rządy komunistyczne, nie mówiąc już o współuczestnictwie w kłamstwie na temat demokracji.

Z tej przyczyny stanowisko Komitetu Obywatelskiego – referowane na antenie konstruktywnej rozgłośni przez K. Dziewanowskiego - a zakładające się na tezie „nie można przecież takiej propozycji odrzucić”, uważamy za całkowicie błędną. A dlaczegóż to nie można?

PZPR rozpaczliwie szuka jakiegokolwiek uwiarygodnienia swych rządów – po co jej w tym pomagać? Nie pierwszy raz komuniści zapraszają „niezależne środowiska” do swych instytucji – rozmiary propozycji dowodzą tylko rozmiarów kryzysu rządów komunistycznych w Polsce. Po co go dobrowolnie pomniejszać? Przeciwnie, im bardziej komuniści „otwierają się”, tym bardziej stanowczo winno się im współpracy odmówić. No, ale na to trzeba dużej wyobraźni, odwagi politycznej, umiejętności odrzucenia kurczowej doraźności. Może kiedyś była w Polsce śmietanka intelektualno-inteligencka posiadająca te cechy ...

Oskarżano zwykle niepodległościowców o rozsiewanie mrzonek, naiwność i tzw. brak realizmu. Co więc sądzić, gdy prof. Geremek wygłasza następującą kwestię:

„Docelowym dążeniem powinien być natomiast kraj w pełni demokratyczny, współżyjący ze swymi dalszymi sąsiadami w przyjaźni, rządzony zgodnie z wolą narodu, wyrażoną w wyborach demokratycznych w modelu politycznego pluralizmu, a zatem pełnej wolności politycznej.”

Myliłby się ten, który sądziłby, że p. Geremek rozsnuwa tylko idealną wizję. Nie, on twierdzi, iż ewolucyjne przejście od totalitaryzmu do demokracji właśnie się będzie dokonywać, a w drugim etapie się dokona.

P. p. Kuroń i Michnik (a także inni), twierdzą, że nowy ład demokratyczny to już rzecz oczywista, atoli ta przebudowa musi odbywać się stopniowo.

Wszystko powyższe zapewnia natomiast pojednanie oraz wspólne uzgodnienia z PZPR. I to jeszcze - bez konfliktów, nieufności, zagrożeń ryzyka i jak najmniejszym kosztem. Takie to łatwe, a kontrakt z komunistami uczyni to jeszcze łatwiejszym. Ma to być pragmatyczny realizm w działaniu.

Opinie, iż jest to pusta retoryka, że są to gromkie hasła bez pokrycia, że jest to przejaw krańcowego braku realizmu i wishful thinking w stopniu nad wyraz ekstremistycznym, należy stanowczo odrzucić. Są nie-konstruktywne, a teraz, gdy następuje ewolucja PZPR w siłę zmierzającą do demokracji, konstruktywność jest szczególnie wskazana.

Na tym samym posiedzeniu, na którym p. Michnik słusznie zauważył, iż z uwagi na przemiany w ZSRR „geopolityczna legitymizacja władzy przestała być legitymizacją dostateczną”, czyli, iż to alibi już nie funkcjonuje. P. Geremek odczuł potrzebę zadeklarowania raz jeszcze, że tutejsza, jak nazwał „przebudowa” powinna być ewolucyjna, stopniowa i nie powinna wytwarzać zagrożeń. Jakich zagrożeń. Ano zagrożeń najwyższych, które rację narodową mogłyby postawić w stan niebezpieczeństwa. Zostawmy drętwą mowę, typowe niedopowiedzenia, ogólniki. Zostawmy absurdalność odgrzewania dziś gróźb wojny i ich nieprzystosowanie do dzisiejszych czasów. Chodzi o to, że w przypadku prof. Geremka i podobnych alibi to funkcjonuje nadal doskonale. To jest oczywiście to samo alibi. Prof. Geremek i podobni używają go dla zracjonalizowania swojej filozofii wiecznego minimalizmu i taktyki stałego trzymania palca na ustach. Alibi to ma tę zaletę, że jest constans – sąsiad nie zniknie w odmętach oceanu, będzie zawsze istniał i zawsze będą mogli kunktatorzy od siedmiu boleści powoływać się mętnie i górnolotnie na „rację narodową”. Będą to czynić aby usprawiedliwić własny immobilizm, niemoc i tchórzostwo polityczne. Tylko czemu oni właśnie muszą być bez mała przywódcami niezależnego społeczeństwa i jego głównymi reprezentantami politycznymi? Czy nie ma wśród ludzi aktywnych takich, których słowa i czyny stwarzałyby Polsce jakąś szansę na wyjście ze zniewolenia?

Nie ma, czy też zostali w ramach umiłowania pluralizmu, uciszeni, zepchnięci na boczny tor, zneutralizowani?