6. ODPOWIEDŹ CZYTELNIKOM (ogólna)

Podstawowy zarzut, z jakim spotykamy się najczęściej, w wypowiedziach na nasz temat (np. „Czytelniczki”) dotyczy naszego stosunku do „Solidarności”, do jej „podziemnych” i „naziemnych” przywódców, do jej strategii i taktyki.

Drodzy Czytelnicy! Nie tak dawno zdarzyło się nam przeczytać od deski do deski cały nasz „publicystyczny dorobek” (ok. 400 stron gęstego maszynopisu). Związane to było z przygotowaniem przez nas „Wyboru artykułów programowych” z pierwszych dwudziestu numerów naszego pisma. Otóż, w trakcie selekcji i obróbki redakcyjnej naszej publicystyki – piszemy w przedmowie do „Wyboru…” – zwróciliśmy uwagę na pewien paradoks. Któż jest – mianowicie – naszym „chłopcem do bicia”? Przeciw komu kieruje się swada i temperament polemiczny naszych najlepszych piór (Dzikus Podziemia)? Nie Czerwony – jak można by przypuszczać – a „Solidarność”. Nie polski Soviet a polska opozycja demokratyczna. Krytykę, polemiki – czasem złośliwe – znacznie częściej kierujemy przeciw Podziemiu (jego taktyce i strategii) niż przeciw komunistom.

Choć na pierwszy rzut oka, taka linia pisma dezorientuje niektórych naszych czytelników (Kto za tym stoi? Kto to wydaje?), budząc zdziwienie lub oburzenie (Komu to służy? Po co to komu?), nam wydaje się logiczną. Z komunistami naprawdę nie mamy o czym dyskutować. Porozumienie z nimi uważamy za niecelowe. Po prostu – w środku Europy, pod koniec dwudziestego wieku, trzydziestokilkumilionowy naród, z tysiącletnią historią, chrześcijańską kulturą, demokratyczno-liberalnymi tradycjami i odwiecznymi marzeniami o wolności, nie porozumiewa się z władzą. Ma pełne prawo władzę WYBRAĆ… i ZMIENIĆ, jeśli nie spełni jego oczekiwań.

Polemika z założeniami filozoficznymi, politycznymi, społecznymi i gospodarczymi realnego socjalizmu uważamy za bezsensowną. Co to jest socjalizm, zwłaszcza realny, każdy widzi; zaś zwolennicy Czerwonych stanowią tak nikły margines w społeczeństwie, że po prostu … nie warto.

Nie zamierzamy także próbować reformowania komunizmu. (Radio WE, Głos Ameryki, St. Bratkowski, intelektualiści piszący listy i memoriały, legion publicystów Podziemia – zrobią to za nas). Wg nas jest on niereformowalny, ponieważ Czerwonych interesuje tylko władza, władza za wszelką cenę, nawet za cenę ruiny moralnej i materialnej kraju; a nie reforma gospodarcza i polityczna, która by im część tej władzy odebrała.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja po naszej stronie barykady. Za nieumiejętność wyzwolenia się z przyzwyczajeń i metod minionego (solidarnościowego) okresu, za stawianie nierealistycznych celów, za dobieranie nieprzydatnych do ich realizacji metod, zapłaci całe społeczeństwo. My wszyscy – i ci, którzy popierali, i ci, którzy przestrzegali czym to się skończy.

Jeżeli jeszcze zwrócimy uwagę na najważniejsze: na niezrealizowanie koncepcji upolitycznienia Podziemia, komuniści wpływ mieli niemal zerowy, a przywódcy (TKK, RKW, „M”) i publicyści z ośrodków opiniotwórczych („TM”, „KOS”) znaczny, to ton naszej publicystyki staje się tym bardziej zrozumiały. Po prostu był on miarą naszego ZAWODU! Jeżeli więc, wyrażamy się krytycznie o działalności „S” po 13.XII.1981 (a jak się coraz częściej przekonujemy, nie jesteśmy jedyni), to nie po to, żeby – jak pisze „Czytelniczka” – „znęcać się nad osaczonymi”, ale po to, aby służyć jedynie wg nas sensownej sprawie – odzyskaniu pełnej niezawisłości państwowej. Dlatego też, z zasadniczych powodów, a nie z osobistych sympatii czy antypatii, musimy trwać w politycznej opozycji wobec tych ugrupowań, które za strategiczny cel swojej działalności obrały szukanie porozumienia z komunistami.

Jesteśmy zatem przeciwni pozorowanej jedności, wychodząc z historycznie sprawdzonego założenia o pluralizmie poglądów społeczeństwa demokratycznego i zmierzającego do demokracji.

Jesteśmy przekonani, że tylko poprzez ostre dyskusje mogą wyłonić się programy (nie program) społeczno-polityczne odpowiadające zróżnicowanym postawom i poglądom Polaków.

Nie odetchniemy natomiast z ulgą – jak to sugeruje „Czytelniczka” – kiedy już ostatni niedobitek „S” zostanie położony w grobie, choćby dlatego, że przynajmniej niektórzy z nas uważają się nadal za jej członków. Nie opieramy swej publicystyki – jak pisze Ursyn Świerszcz – na założeniu, że „S” jest fikcją. Gdybyśmy tak uważali, nie prowadzilibyśmy z nią polemik, nie marnowalibyśmy na to czasu i papieru. Niemniej uznaliśmy za słuszne podkreślać, że „Solidarność” w swoim kształcie ideowym i organizacyjnym z r. 1980 – 1981 to przeszłość, która nigdy się już w Polsce nie powtórzy. Kładliśmy nacisk na to stwierdzenie, nie dlatego, żeby wprowadzić w stan zakłopotania i irytacji jej największych wielbicieli („N” – prowadzi rozbijacką robotę), ale dlatego, że zdawaliśmy sobie sprawę, że sentymentami nawet najtrwalszymi nie można budować rzeczywistego życia politycznego narodu. Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby owa organizacja zdobyła się wreszcie na uświadomienie sobie, że działania pozorowane nie doprowadzą do wolności i niepodległości Polski. Dopóki to się nie stanie, pozostaniemy w opozycji politycznej, niezależnie od opinii, które będą o nas wyrażane.

TKK – podziemne kierownictwo „S” – jakby nie zdawało sobie sprawy z zużywania się kapitału emocji i zmęczenia społeczeństwa, powielało i powiela wyłącznie nadal symbole, może piękne i szlachetne, ale tylko symbole. My jesteśmy nie za symboliką, ale za zapełnieniem pustki politycznej jaka powstała w rozpolitykowanym społeczeństwie. Naszym celem jest powstanie niepodległego państwa polskiego i zdajemy sobie sprawę, że nie osiągniemy tego nigdy, jeżeli nie będziemy w stanie wyłonić z siebie politycznej reprezentacji narodu. Następnym etapem jest wywalczenie wolności tego państwa. Żaden naród nie może być prawdziwie wolny, jeżeli nie będzie w stanie wyłonić takiej grupy, która stałaby się autentyczną narodową reprezentacją polityczną. Jest to pierwszy krok do naszych „ambitnych”, jak nazwał je nasz czytelnik – poczynań.

W podziemnym świecie opozycji nie słychać również (- proszę „Czytelniczki” -) „potępieńczych swarów”, lecz wręcz panuje głucha, złowroga cisza świadcząca o tym, że po wielkim zrywie Sierpniowym oddajemy powoli Czerwonym całkowitą inicjatywę w polityce wewnętrznej i międzynarodowej. Tylko taki bezruch, a nie gwałtowne nawet spieranie się o koncepcje, może być komunistom na rękę i prowadzić do tak oczekiwanej przez nich normalizacji umysłów. Nie możemy popierać odcinania kuponów dawnej świetności, wówczas gdy przychodzi czas, być może pierwszej po 1944 r. refleksji całkowicie już politycznej, którą – jeżeli chce marzyć o niezawisłości – musimy prowadzić w jak najszerszym gronie.

Zarzuca się nam także brak taktu z powodu „oczerniania” przywódców „S” i „KOR-u” w czasie, gdy oczekują procesu i zniesławia ich Czerwony, a oni nie mogą się bronić. Przyjęcie jednak takiego sposobu postępowania (nie dyskutować z „S” i „KOR-em”) silnie ograniczyłoby, że tak powiemy „naszą przestrzeń polemiczną”.

Wyrażana przez „Czytelniczkę” opinia: „jeżeli przywódcy „S” popełniają tak rażące błędy… to same się one zemszczą na nich w przyszłości” – to propozycja dla neutralnego kibica, który wprawdzie z zawodowego obowiązku przychodzi na mecz, ale niewiele go obchodzi kto będzie zwycięzcą. Taki punkt widzenia, gdyby stał się składową świadomości Polaków, nosiłby piętno kapitulanctwa, grzebiąc dokładnie wszystko, co w tej sferze zostało wywalczone. Nam nie wolno pogrzebać dorobku wolnościowego, świadomościowego, okupionego śmiercią i więzieniem tylu Polaków, ale i również nie wolno nam zatrzymać się na tym etapie, gdyż ich ofiary mogą okazać się daremne. Dlatego też, nie stać nas na czekanie na zemszczenie się błędów, ale niedopuszczanie do ich dalszego popełniania, legło u podstaw politycznego ruchu zgrupowanego wokół pisma „N”.

W obecnej sytuacji uważamy, że tak pożądane dotychczas, upolitycznianie i „upluralizowanie” ideowe „S” stało się mrzonką. Uważamy jednak, że i dla „S” jest miejsce w panoramie polskiej opozycji.

W numerze 24, z listopada b. r. w artykule Zyndrama Zmaszkowskiego „Związek partia czy ruch społeczny” piszemy o tym szerzej. W niepodległej Polsce istnienie wolnych związków zawodowych jest sprawą oczywistą. Powinny być to jednak związki pluralistyczne i oddzielone od spraw politycznych. Do tego typu związków – piszemy – łatwiej będzie dojść przez Związek zawodowy „Solidarność”, niż przez Ruch Społeczny „Solidarność”. Naszym zdaniem przyszłość podziemnej „S” – to działalność związkowa, to obrona ekonomicznych interesów jej członków.

Roli „S” w polskim podziemiu nie ograniczamy jednak tylko do działalności związkowej. Jest dla niej miejsce w powszechnym froncie odnowy, w powszechnej walce o przemiany demokratyczne, o prawa i swobody obywatelskie. Bardziej szczegółowo napiszemy o tym w jednym z najbliższych numerów.

Zarzuca nam się także ahistoryczność rozumianą jako niechęć do sięgania do polskich źródeł ideowych sprzed II wojny światowej i jeszcze starszych. Trudno jest bowiem zorientować się naszym czytelnikom, jaką to linię polityczną kontynuujemy (endecja, piłsudczycy, socjaliści – to jasne, a liberalni demokraci – co to jest?). Inni czytelnicy, o bardziej otwartej głowie niż pierwsi, zarzucają nam z kolei, że nasza niechęć do komunizmu powoduje coś wręcz odwrotnego i patrzymy wyłącznie do tyłu. Widzimy podobno przyszłą Polskę jako kapitalistyczną na wzór tego, co było przed 1939 rokiem i dlatego wieszamy psy na socjalizmie (solidaryzmie). Są też i tacy, którzy zarzucają nam, że widzimy tylko minusy we wpływie „Solidarności” na świadomość Polaków. Podkreślają oni zupełną wyjątkowość tego okresu. Wydaje się nam, że mamy trochę szersze spojrzenie. Nasze postawy i świadomość kształtowała nie tylko „Solidarność”, lecz i 1968, 1970 i 1976 rok. 1956 rok znamy tylko z opowiadań, choć do tej pory fascynuje nas obraz tłumu na Placu Defilad wiwatującego na cześć Gomułki. Drugie takie powitanie, tłumne lecz bardziej skupione miał dopiero po latach Jan Paweł II. Patrzymy więc uważnie w przeszłość, fascynuje nas jednak teraźniejszość i przyszłość.

Ze wszystkimi wymienionymi wyżej zarzutami można polemizować, zwłaszcza jeżeli osoba krytykująca jest na tyle miła, że przyśle nam polemikę na piśmie. Trudno jest natomiast wytłumaczyć naszym polemistom, że nie jesteśmy grupą wariatów lub ubeckich agentów. Najtrudniej jest odpowiadać na zarzuty, które kierują pod naszym adresem ci, którzy nawet nie zadali sobie trudu, aby dokładnie przeczytać choćby jednego numeru naszego pisma.. Żeby nie być gołosłownym podamy przykłady. W „Newsweek”-u (z kwietnia 1983) ukazał się dłuższy artykuł o polskiej prasie podziemnej. Usłużny informator z opozycji dostarczył nawet dziennikarzowi fotografię drukarza (zamaskowanego), trzymającego w ręku jeszcze ciepły numer „Tygodnika Wojennego”. Jest tam informacja o „N”, co bardzo nas zaskoczyło. „Newsweek” pisze, oczywiście pod dyktando kogoś bardzo dobrze poinformowanego, że jest takie pismo, którego okładka jest udekorowana drapieżnym orłem w koronie i że to pismo jest skrajnie nacjonalistyczne! Wzór naszego orła pochodzi z powstania styczniowego. Dziwi nas co nieco, że są tacy, których taka okładka odstrasza i narzuca taką etykietkę. Niestety, wielu ludzi bez czytania wie wszystko („Czytałeś? Nie, nie mam czasu, puściłem od razu dalej”).

Inny, „życzliwy” nam autor z pisma „Vacat”, napisał kilka miesięcy temu, że „Niepodległość”, to pismo KPN-u i przytoczył jakiś przekręcony fragment tekstu. Jest to klasyczne zastosowanie metody tzw. „salonu”, gdzie nalepienie komuś etykietki KPN-u czy nacjonalisty, wystarczy zamiast rzeczowej polemiki. My nie mamy nic wspólnego z KPN-em, lecz cenimy ich odwagę myślenia sprzed 1980 roku.

W tym miejscu chcielibyśmy równocześnie odpowiedzieć Panu Ursynowi Świerszczowi, który w naszym artykule „Żydzi, Ubowcy i Polityka” zamieszczonym w nr 18/19 z czerwca – lipca br. dopatrzył się znacznego upraszczania programu KPN-u.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983