5. LIST CZYTELNICZKI

Czytelniczka

SZANOWNI PANOWIE!

Przeczytałam „Niepodległość” nr 18/19, czerwiec – lipiec 83 i z zadowoleniem stwierdzam, że podzielam wiele Waszych poglądów, aczkolwiek nie ze wszystkimi się zgadzam. Zawsze uważałam, że wszelkie dialogi i układy z komunistami, czy – jak chcecie – Czerwonymi, do niczego nie prowadzą.

Po pierwsze, skłonić do dialogu kogokolwiek, mającego władzę (nie tylko Czerwonego) można jedynie wówczas, gdy uświadomi mu się dobitnie, jakie mogą być konsekwencje zaniechania rozmów, czyli – gdy dysponuje się jakąś realną siłą, której użycie byłoby alternatywą dialogu. Nikt „przy władzy” nie będzie się układał z przeciwnikiem, którego może łatwo i bez szwanku dla siebie pokonać.

Po drugie, komuniści, jeśli nawet zmuszeni są, przez niekorzystną dla siebie sytuację, do ugody, nie zawierają jej bynajmniej z zamiarem dotrzymania. Pacta sunt servanda (układów należy dotrzymywać – przyp. red. „N”), to dla nich zgoła egzotyczne pojęcie. Powoływanie się na zawarte z nimi układy przypomina krzyk gęsi, którą lis chwyta za gardło: - „a mówiłeś, że mnie nie zjesz”.

Podzielam w dużej mierze poglądy autora artykułu: „Polacy wobec kwestii wschodniej”. Nie podoba mi się natomiast ton i sposób, w jaki krytykujecie przywódców podziemnej „S” i w ogóle całą tę organizację. Omówię to szerzej, nie wnikając w meritum sporu, gdyż nie czuję się na siłach do jego roztrząsania.

Argument, wysuwany przez Was, że głośne mówienie o końcu „S”, jest dowodem Waszej bezstronności i troski o dobro sprawy, wydaje mi się nieco przewrotny. Solidarność była zrywem narodu do wolności i żyją nadal ludzie, którzy z nią związali swoje nadzieje. Może właśnie oni nie chcą potępiać przywódców podziemnej „S”, nie z powodu troski o własną organizacyjno-partyjną karierę w podziemiu, ale przez lojalność i elementarną przyzwoitość, zakazującą znęcania się nad osaczonym. Jeżeli przywódcy „S” weszli obecnie na fałszywą drogę pragmatyzmu i odejścia od pryncypiów na rzecz „rozwagi” (zakładając, że wasza ocena ich postępowania jest słuszna, nie jestem zbyt dobrze w tym zorientowana), należałoby nad tym ubolewać i nakłaniać ich do obrania słusznej drogi, właśnie dla dobra sprawy. Wy natomiast, piszecie o „S” jak o swoim zaciekłym wrogu i odnosi się wrażenie, że odetchniecie z ulgą, gdy jej ostatni niedobitek legnie pokonany i nie będzie Wam bruździł.

A Czerwony zaciera ręce na te „potępieńcze swary” ludzi, którzy powinni się jednoczyć, wiedząc, co ich łączy. Jeżeli wasze koncepcje okażą się zbawienne dla narodu, na pewno zyskacie powszechny aplauz, ale w jakimś sensie dzięki „S”, gdyż będzie to kontynuacja tego samego zrywu, tego samego dążenia do wolności. Piszecie, że „sprawa” jest dla Was najważniejsza, a nie własne wyniesienie. Dajcie nam się o tym przekonać nie tylko przez krzykliwe zachwalanie swego „towaru”, co przez sumienną służbę i szukanie tego co łączy całą opozycję. Wielkie dzieła powstają raczej w ciszy i skupieniu. Często coś, co potem zdobyło sławę i powodzenie, było zakrojone na skromną miarę. Ileż to razy wielkie zamiary okazały się górą, która urodziła mysz.

Nie nakłaniam Was oczywiście do przemilczenia prawdy. Nie chodzi mi o nietykalność przywódców „S”, „święte krowy”, szarganie symboli itd. Macie prawo, ba nawet obowiązek krytykować, polemizować, zwalczać poglądy, które uważacie za fałszywe, ale – powtarzam – nie tracąc z oczu tego co łączy.

Piszecie, że chcecie polemiki z „S”, marzycie o tym. Myślę jednak, że każda polemika (a ta podziemna szczególnie) powinna zachować chociaż minimum szacunku dla wiary przeciwnika. Wy zaś zdajecie się tę dobrą wiarę przywódców „S” i innych opozycjonistów podważać i w ogóle odsądzać od czci i wiary. Może dlatego oni nie chcą z Wami rozmawiać. Wielu z nich siedziało, wielu jeszcze siedzi i teraz wynikałoby z Waszej oceny, że to wszystko niepotrzebnie, bez sensu. Być może tak nie myślicie, ale forma, w jakiej piszecie o „S” to sugeruje. „Z obfitości serca usta mówią”. Od sposobu wyrażania pewnych treści zależy jak je przyjmie czytelnik, jak je zrozumie.

Życzę Wam powodzenia w waszych zamiarach, ale nie koniecznie na gruzach „S”. trudno będzie poderwać znowu naród, jeżeli zacznie się od burzenia i niszczenia tego, co było jego nadzieją. Już to inni za Was robią, bardzo skutecznie.

Jeśli obecnie przywódcy „S” popełniają tak rażące błędy, jak to przedstawiacie, same one zemszczą się na nich, bez niczyjej pomocy. Na Was natomiast, mogą zemścić się błędy ortograficzne, których niestety bardzo wiele w tekstach. Wymienię: odżegnywano, okrutnej, upokorzenie, zbieżny, kruczków (cytuję oczywiście w poprawnej ortografii). Bójcie się Boga!

I jeszcze jedno. Wasza cicha aprobata (wynika ona z „dyplomatycznej” odpowiedzi na list Milusia), że takie „wypadki” jak śmierć Pyjasa czy Przemyka powinny się zdarzać także „sowieciarzom z SB”, budzi także mój sprzeciw. Uważam, że nie możemy stosować takich samych metod jak oni i zwalczać ich tą samą bronią. Hasło: „gwałt niech się gwałtem odciska” zaprowadziłoby nas w ślepy zaułek terroryzmu i ponurych mordów. Byłby to początek naszego końca. Społeczeństwo tak „wychowane” straciłoby siłę moralną, a tym samym zdolność do stawiania czoła, do heroizmu. Nie byłoby już zdolne do niczego. Walczymy przecież w imię jakichś wartości, o ocalenie których nam chodzi. Niepodległość jest także wartością moralną, a nie tylko stanem niezależności od innych państw. Zgadzam się, że społeczeństwo jest niewyrobione politycznie, ale jeśli Wy chcecie je tak „wyrobić”, czy raczej w r o b i ć (podkreślenie red. „N”), to dziękuję.

Warszawa, dn. 8.VIII.1983 r.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983