4. RYDZ (tekst nadesłany z RKW) - „NIEPODLEGŁOŚĆ” – CZYLI O STRUKTURZE MYŚLENIA REWOLUCYJNEGO

Rydz

1. Nieskuteczność jako zapowiedź lepszej przyszłości

„Niepodległość” jest jak sama siebie określa, organem grupy rewolucyjnej o „stałej linii politycznej i skonkretyzowanym programie”, świadomie ustawiającej się na marginesie podziemia. Bycie outsiderem sprzyja niekiedy niezależności spojrzenia, pozwala na trzeźwą ocenę sytuacji, stwarza możliwość krytyki autorytetów. Głos z zewnątrz jest potrzebny każdemu ruchowi społecznemu, konieczny dla jego przywódców, ułatwiając korygowanie błędów i programowania działań. „Niepodległość” jednak z odrzucania swych propozycji przez innych czyni cnotę, a brak skutecznego działania ma stanowić dowód na wybór właściwej linii: „Nie mamy wygórowanych ambicji politycznych (…) zwolenników mieliśmy i mamy mało, ale za to możemy bez skrępowania wyrażać nasze poglądy (…) Mamy trzeźwy pogląd na politykę” (nr 11/12).

Brak odzewu na wezwania („nie udało nam się wywrzeć żadnego wpływu na politykę podziemia, ani na zmianę nastawienia rodaków w kierunku akceptacji poczynań politycznych”) (j.w.), nie zmusza publicystów „N” do refleksji nad własnymi propozycjami. „Z poglądów naszych nie zrezygnujemy, najwyżej zmniejszymy nakład” (j.w.), zawiadamia „N” i przechodzi do oskarżeń. „Utopijność naszego stanowiska polegała na tym, że proponowano koncepcje zrealizować mogli tylko przywódcy „Solidarności”, ci zaś nie tylko nie dorośli do takiej roli, ale nie potrafili nawet pełnić obowiązków kierownictwa związkowego” (nr 13/14). Dopiero potencjalnym zwolennikom obiecuje „N” bardziej elastyczną linię: „Ale czas pracuje na naszą korzyść. Coraz więcej ludzi stara się nawiązać z nami kontakt, co zostało tu i ówdzie zauważone. W naturalny sposób spowoduje to stonowanie naszych poglądów (…) (nr 16), co jednak jak na razie nie następuje, gdyż po kilku miesiącach publicysta „N” ogłaszając kolejną pryncypialną tezę, stwierdza: „Możemy to napisać bez obaw, że ktoś się obrazi i wycofa swe poparcie, gdyż nikt nas nie popiera” (nr 18/19).

2. Obalenie mitów jako droga ku rewolucji

Główną przyczynę nieskuteczności swej agitacji widzą publicyści „N” w sposób typowy dla rewolucjonistów, w braku dojrzałości społeczeństwa. Zajęci swymi codziennymi kłopotami ludzie, są dla rewolucjonisty godni ubolewania: „A dzieci? A kupno mebli? A w ogóle to chcemy, żeby było lepiej, a niepodległość nie jest taka ważna (…). Tak przeciętnie się myśli” (nr 11/12) - stwierdza publicysta, uznając za jedną z podstawowych przeszkód „kiepską jakość ludzi”, ich dążenia, by „żyć, żyć w gnoju, byle żyć” (nr 13/14). Wzywa więc i uświadamia: „Musimy zatem uzyskać wszyscy świadomość braku niepodległości, wiedzieć dlaczego jej nie ma, że jest ona warunkiem realizacji wszystkich naszych programów i dążeń, także bytowych” (nr 11/12).

W tym miejscu powstaje błędne koło – bez dojrzałości rewolucja jest niemożliwa, a system czyni ludzi niedojrzałymi: „Nie wińmy tu tak bardzo Polaków. Są oni systematycznie niszczeni, ogłupiani, rozpijani i demoralizowani przez komunizm” (j.w.). Szukając możliwości przełamania tego błędnego koła, znajduje rewolucjonista właściwych winowajców. Są nimi oportunistyczni przywódcy i otaczający ich intelektualiści. „Kierownictwo „S” wraz ze swymi doradcami ponosi odpowiedzialność za brak przemian świadomości, skostnienie, a nawet regres świadomości mas członkowskich” (nr 13/14). Głównym zadaniem winna więc być walka z przywódcami, skłonienie ludzi do odwrócenia się od nich: „Możliwe jest natomiast powstanie politycznego podziemia pod warunkiem dania sobie świętego spokoju z TKK, RKW Mazowsze i ich światłymi koncepcjami zwalczania komunizmu za pomocą spółdzielczości” (j.w.). Lecz na drodze tej agitacji stają również wady rodaków: „W Polsce zresztą mało zwraca się uwagę na argumenty. Najważniejsze są nazwiska, nie co, ale kto mówi. Na tym zaś polu konfrontacji „N” nie wygra – skarży się jeden z jej publicystów, nadając jednocześnie pojęciu „konfrontacja” nowy rewolucyjny sens.

Ów specyficzny stan ducha, który każe drukować co miesiąc ok. 100 stron rzucanego w próżnię braku społecznej świadomości, maszynopisu, łączy się ze stałym poczuciem niedocenienia, zmuszając jednocześnie do wysiłków na rzecz ośmieszenia tych, przemawiających samym brzmieniem nazwisk i instytucji. Nic więc dziwnego, że w oczach redaktorów „N” możność politycznego działania Lecha Wałęsy ograniczyć się może w praktyce do biegania do Episkopatu” (nr 11/12), a „żaden polityk (…) nie włożył jeszcze tyle pracy w osłabienie własnej pozycji i ośmieszenie się w oczach myślącej części społeczeństwa” (nr 13/14). W tych myślących oczach Wałęsa „nie jest w stanie odegrać innej roli niż kapitulancka”, bowiem uznał „za prawomocne rozwiązanie związku, na którego czele stał” (j.w.).

Również TKK, „szykując się do opuszczenia okrętu” (nr 11/12) sprowadza cały swój program do postulatu amnestii” oraz wzywa do „kapitulacji i walki pozorowanej” (nr 13/14), zaś Bujak „ze śmiertelną powagą (…) przytacza powszechnie obśmiane propozycje” (nr 13/14). Jednak wszystkie „przejawy łaszenia się do komunistów nie mają znaczenia” (nr 11/12), są zaś spowodowane tym, że „przywódcy „S” tak przyzwyczaili się w okresie odnowy do zasiadania i rozmawiania z okupantem, że już zatracili umiejętność zwracania się do społeczeństwa. Każde ich oświadczenie i deklaracja jest w rzeczywistości skierowana do władz” (nr 18/19). Dla rewolucjonisty jest więc oczywiste, że „to nie komuniści rozbili konspiracyjne struktury „S”, lecz sami przywódcy wykreślili się z mapy politycznej walczącej Polski, choć formalnie i symbolicznie mogą jeszcze istnieć przez pewien czas” (nr 13/14).

Pochłonięty „obalaniem mitów” rewolucjonista uderza nawet wtedy, gdy „N” naraża się na zlinczowanie”. Odkrywa więc przed nieświadomymi fakt, że Watykan prowadzi skomplikowaną, tajną grę z Moskwą, w której za cenę osłabienia przez Kościół polskich dążeń wolnościowych, uzyskuje się zmniejszenie prześladowań religijnych w ZSRR, przy czym fakt ów, przy oczywistym na ten temat informacji, jawi się mu na drodze prostego braku pozytywnych rozumowania: „Cóż ma do zaoferowania Sowietom Kościół Rzymsko-Katolicki. Tylko swoją politykę w Polsce, bowiem tylko tutaj jest silny” (nr 18/19). Wizyta Papieża w Polsce jest według niego sukcesem politycznym komunistów, bowiem Papież nie przyjedzie tu po to, by robić rewolucję”, a samą swą obecnością umocni międzynarodową pozycję junty, natomiast społeczeństwo w oczekiwaniu i w nagrodę za zezwolenie na wizytę Papieża padnie przed władzą na kolana” (nr 18/19).

Jeżeli wypowiedzi Prymasa Polski w wielu wypadkach rażą, wywołując w oczach wielu ludzi zdziwienie, jeżeli zawierają one często niezręczności, to jest oczywiste, że milczenie na ten temat może przynieść jedynie szkodę. Również rzeczowa analiza linii politycznej Kościoła, nawet, gdy jest to analiza krytyczna, byłaby zjawiskiem pożytecznym, dawałaby Kościołowi odzew swej działalności, a ruchowi oporu nie pozwoliłaby utracić samodzielności działania. W jeszcze większym stopniu konieczna jest analiza posunięć i błędów TKK. Publicystyka „N” w dziedzinie polemiki pozostaje w sferze rewolucyjnej retoryki.

3. Poczucie odrzucenia jako tło postawy rewolucyjnej

„N” jest pełna skarg na brak cytatów z jej publicystyki w prasie opozycyjnej, na zagraniczne radiostacje nie uwzględniające jej w swych audycjach „pod pretekstem, że „N” nie jest pismem solidarnościowym”. „Jeżeli to nie przeszkadzało WE nas czytać, to możemy na egzemplarzach wysyłanych do Monachium, umieszczać stempel „Solidarność” (nr 18/19), na fakt, że z „N” się nie polemizuje. Znając układy rewolucjonista wie, że stan ten spowodowany jest przez opozycyjne układy i wzajemne cmokierstwo. Brak sławy kompensuje zaś cnotą: „Otoczenie od początku zmową milczenia mamy tylko jeden luksus: możemy mówić każdemu prawdę, wszystko, co myślimy, więcej – możemy myśleć, co chcemy” (nr 13/14).

W tym nastroju, w którym świadomość posiadania prawdy jest pogłębiona poczuciem odrzucenia, rewolucjonista nie zauważa, że obok „KOS-u”, „TM” i „TW”, które bojkotują jego pismo, „zgodnie ze starą wschodnią i komunistyczną wiarą w nieistnienie wiary, w nieistnienie rzeczy nieznanych” (nr 18/19), wychodzi dziś w podziemiu szereg pism politycznych, społeczno-politycznych, literackich, toczących polemiki, próbujących dać opis i diagnozę sytuacji, szukających elementów do budowy programu; nie zauważa, że „S” – mimo swych słabości i błędów, mimo porażek – buduje tak przez niego prowadzone podziemne życie społeczne. Co więcej, rewolucjonista nie może zrozumieć, że jest owego życia cząstką, jednym z jego, choć marginesowych odłamów, potrzebnym tak samo jak atakowani przez niego „jawni kapitulanci”. Można i należy krytykować koncepcje St. Stomy, lecz nie sposób nie zauważyć, że jego wysiłki – choć być może bezowocne i nawet wychodzące z błędnych przesłanek – są częścią wysiłków dla całego narodu. Dla „N” koncepcje te są niekorzystne dla narodu, a korzystne dla interesu intelektualistów, kierujących się własnym interesem, bojących się, że w przeciwnym wypadku „czerwony nie zawoła – cip, cip kurki, pszenicy nie rzuci”. Społeczeństwo, zmagając się z komunizmem, musi tworzyć spektrum, którego częścią jest podziemie, inna zaś wyłania się na powierzchnię, próbując działać legalnie i jawnie. Wystarczy tylko wyobrazić sobie sytuację w więzieniach, bez wysiłków owych „legalistów”, żądających od komunistów przestrzegania prawa i nawet próbujących wpłynąć na jego kształt. Niekiedy właśnie „legaliści” swą postawą podkreślają siłę społecznego oporu, jak działo się to ostatnio z członkami i kierownictwem Związku Literatów Polskich. Właśnie to spektrum wyraża jedność społeczeństwa, którą „N” uważa za fałszywą i szkodliwą fikcję.

Publicystów „N” interesuje w życiu podziemnym głównie to, co się mówi o nich na „opozycyjnych salonach”, a tam słyszą jedynie obmowę swego pisma i widzą „kadzidupstwo salonowe”. Swe samopoczucie wzmacniają więc przez cytowanie poufnych stwierdzeń tych, z którymi toczą bezpardonową walkę na idee, czyli „wysoko postawionych”, „wybitnych działaczy „S”, którzy prywatnie przyznają im rację, boją się jednak oświadczyć to publicznie, natomiast po cichu obiecują, że w przyszłości przyłączą się do „N”. W postawie rewolucyjnej jest coś z buntu dziecka przeciw rodzicom, kiedy to w wieku dojrzewania dochodzi się do wniosku, że starsi nie zawsze mają rację. Stąd też często na łamach „N” familiarne słownictwo – Lech, Zbyszek, Władek, występują tu jak znani od lat starsi krewni, śmieszni przez swą nieudolność, od kiedy okazało się, że te podziwiane do niedawna ideały też robiły błędy. Redaktorzy „N” chcą jakby prowokować swą niedojrzałością, choćby przez wybór pseudonimów, rodem ze słownictwa zbuntowanych nastolatków. Po „N” szaleją więc pióra Dzikusa Podziemia, Wacława Wojennego, Antoniego Wichrzyciela czy Turkucia Podjadka. Szaleją, bo czują się odrzuceni, co z kolei wzmaga stan zagrożenia. Rewolucjonista ma świadomość działania w nieprzyjaznym otoczeniu, przy czym największe zagrożenie stwarzają ci, co walczą z tym samym co on przeciwnikiem lecz nie podzielają rewolucyjnych idei. Herezję antyrewolucyjną tropi więc także wśród tych, którzy zgodnie z wezwaniem „N” zakładają polityczne partii – „w ulotce RPS (Robotniczej Partii Solidarności) przejawia się postulat wolnych wyborów, ale nie ma mowy o walce o niepodległość”. Równie gorszy go fakt pojawienia się w nazwie partii słowa „Solidarność”, bo już niedługo po „S” pozostanie jedynie wspomnienie (nr 11/12), gdy powstanie koalicja niepodległościowa. Związek Walki o Niepodległość mógłby ostatecznie otrzymać również nazwę „Solidarność” – jako, że Polacy lubują się w symbolach i pozorach oraz bardziej kochają mity niż rzeczywistość (j.w.). Widać powstające partie polityczne uruchamiają niespodziewanie zmysł obserwacyjny i „N” zauważa, że „są to ugrupowania maleńkie, kompromitujące samą ideę partii politycznej i poza nazwą nie mające zbyt wiele do zaoferowania” (nr 13/14). Czuje się w tym żal dziecka, które, gdy mu wreszcie kupią wymarzony samochodzik, odkrywa, że nie ma on prawdziwego motoru.

4. Polityka jako mit rewolucyjny

Poczucie swej wartości wzmacnia też rewolucjonista przez stałe przekonywanie się o swej umiejętności politycznego myślenia. On jest w stanie odkryć polityczny sens każdego zjawiska i wyciągnąć z tego polityczne wnioski: „Powiedzmy jasno. Wizyta Papieża jest dla narodu bardzo cenna z punktu widzenia potrzeb moralnych i religijnych, ale na płaszczyźnie politycznej, a tą wyłącznie się zajmujemy, jest sukcesem komunistów, tylko komunistów” (nr 18/19). Tak więc ktoś, kto nie rozumie sensu działań politycznych nie będzie też potrafił „zerwać ostatecznie z komunizmem, zanegować jego prawomocność” (nr 13/14). Na tym tle zrozumiałe są sukcesy komunistów. Współczesna Polska jest polityczną pustynią: brak jest nie tylko „tradycji, ale również świadomości politycznej (nr 18/19). Czytając „N” ma się nieodparte wrażenie, że istnieje tylko dwóch godnych siebie przeciwników: komuniści i Komitet Wykonawczy „N” – tylko oni potrafią myśleć politycznie i bić się we właściwe miejsca: „utworzenie np. Regionalnej Reprezentacji Politycznej (…) byłoby o wiele cięższym ciosem dla komunistów, niż nawet udany strajk – protest, ponieważ zanegowałoby władzę polityczną, stałoby się zagrożeniem politycznym dla komunizmu” (nr 11/12). „Czerwoni mogą spać spokojnie” – stwierdza publicysta „N”, konstatując nie przyjęcie koncepcji „N” przez podziemie, kiedy indziej zaś skromnie oznajmiając: „WRONę to pokonać chcieliśmy tylko my” (nr 11/12). (Szkoda, że nie wiedział o tym WRON, pacyfikując strajki, rozbijając demonstracje, posyłając ugodowców do więzień).

Recepta rewolucyjna i polityczna na komunizm jest prosta – wystarczy uświadomić sobie, że Polska jest krajem okupowanym i rządzonym przez namiestników Kremla, zanegować ten fakt przez założenie niepodległościowych partii politycznych, wezwać „Nie oglądaj komunistycznej telewizji! Nie słuchaj komunistycznego radia! Nie czytaj komunistycznej prasy!” (nr 11/12), by móc spokojnie oczekiwać nadejścia rewolucji. Kto zaś nie posłucha wezwania, sam sobie winny, kapituluje wobec komuny. Nie znajdą się więc w „N” analizy poszczególnych posunięć władz, sposób walki z konkretnymi pokrzykiwaniami rządowej propagandy, rozważania nad taktyką ruchu oporu, związanej z koniecznością odpowiedzi na określone działania władz. Posiadając uniwersalny klucz, pozwalający zrozumieć sytuację globalnie, niepotrzebna jest znajomość posunięć przeciwnika – tylko, że w ten sposób myślenie polityczne staje się fetyszem, mitem bez pokrycia.

5. Śmierć krytyczna czyli rewolucja

Społeczeństwo jest dla rewolucjonisty tylko tłem, na którym rozgrywa on wielką grę. Stale więc dąży do zminimalizowania w swych analizach roli działań ruchu społecznego i podkreśla znaczenie działań partii politycznych. Mimo zapewnień, że „my nie uznajemy podziałów na poglądy i koncepcje dla politycznie dojrzałych i programy dla nieokrzesanych i nieuświadomionych” (nr 18/19), podział ten narzucony przez rewolucyjną wizję występuje nieustannie. Czekając na nadejście fali rewolucyjnej należy „przede wszystkim przygotować kadry dla przyszłej rewolucji”, bo „większość przyłącza się tylko na krótko w ostatnim momencie” (nr 13/14). Dlatego „N” nie jest pismem masowym, przeznaczonym dla każdego, a tylko dla osób, które interesują się problematyką działalności antykomunistycznej i mają dostęp do co najmniej 2 – 3 pism „Solidarności”, a więc są zorientowani w tym, co się dzieje w podziemiu” (nr 11/12). Zresztą „masy mogą nie mieć jasnych koncepcji, ale kiedy przywódcy nie wiedzą, co czynić, to już jest klęska” (nr 11/12).

„N” odwołuje się więc do elity podziemia, jej też oferuje gotowy schemat: „Wymieniliśmy poszczególne etapy działań (własna odrębność programowa, tworzenie organizacji i łączenie ich w partie polityczne, porozumienie międzypartyjne, wyłonienie kierownictwa politycznego oraz Polskiej Reprezentacji Narodowej zagranicą – przy. aut.), jakie należy podjąć na płaszczyźnie politycznej, by przygotować elitę polityczną narodu (a przez nią i sam naród) do kolejnej ostatniej już rewolucji” (nr 13/14). Kto ma tworzyć ową elitę, z jakich środowisk ma ona się rekrutować pozostaje niejasne. W każdym razie, publicyści „N” są przekonani, że powstanie ona na gruzach Solidarności. Jak się więc wydaje, liczą oni na jej działaczy, na ludzi z TKZ, którzy zmęczeni trudnościami, rozczarowani biernością swoich kolegów z pracy, zradykalizują poglądy i wkroczą na jasną drogę działań rewolucyjnych. Inaczej mówiąc, rewolucjoniści – jak to już często się zdarzało – oczekują na sfrustrowanych, doprowadzonych do stanu agresji, gotowych powiedzieć „wszystko albo nic, teraz lub nigdy”. Rewolucyjna kuracja musi być bowiem gruntowna: „W londyńskim Instytucie Chorób Tropikalnych wobec chorych na amebę, stosuje się następującą terapię: chorych doprowadza się do stanu śmierci klinicznej, ameba zdycha, a człowieka przywraca się do życia. Wydaje się, że podobna terapia byłaby skuteczna na polski komunizm” (nr 16).

6. Przyszłość jako źródło optymizmu, czyli prezent od historii

Wizja rewolucji jako kataklizmu oczyszczającego społeczeństwo jest zbieżna we wszystkich prawie systemach rewolucyjnych niezależnie od prezentowanej ideologii. Często też zbliżają się one w innych warstwach struktury rewolucyjnego myślenia. W publicystyce „N” widocznych jest wiele, trudno powiedzieć na ile świadomych, zapożyczeń rodem z marksistowsko-leninowskiego słownictwa. Są więc w „N” – „oportunistyczni przywódcy”, „łaszenie się do wroga”, „sianie złudzeń i fałszywych nadziei”, „siedzenie okrakiem na barykadzie”, czy też „grupy ugodowe i umiarkowane pacyfikujące podziemie” – a więc wyrażenia, które można odnaleźć w bogatej twórczości Włodzimierza Lenina, poświęconej walce z oponentami, szczególnie tymi, którzy kiedyś byli razem z nim. Całość koncepcji rewolucji, prezentowanej przez „N”, również posiada schemat bliski leninowskiemu. Zasadniczo są tu dwa elementy: nieuchronność rozpadu starego systemu (komuno-faszyzm jako najwyższe stadium socjalizmu (nr 17) oraz konieczność utworzenia partii rewolucyjnej, zdolnej do objęcia władzy i przeprowadzenia w momencie wrzenia rewolucji („przygotowany do wybuchu rewolucji i zdolny nią pokierować twardą ręką ośrodek polityczny o ogólnospołecznym autorytecie” (nr 17). Pierwszy element służy zapewnieniu rewolucjonistom poczucia wiatru historii, nie pozwala na wątpliwości („Ustrój komunistyczny przechodzi bowiem przez trzy fazy: 1. Budowa ustroju (…), 2. Rozkwit systemu (…), 3. Gnicie i rozkład (…)” (nr 16) – oto przykład historiozoficznej wizji „N”, zaś drugi daje gwarancje rewolucyjnej aktywności, umiejętności wykorzystania sposobnej chwili. Pewność rozpadu starego systemu musi w myśli rewolucyjnej łączyć się z poczuciem bliskości jego krachu. Tu rewolucjonista ma do dyspozycji naukowe prawdy: „można matematycznie wyliczyć daty załamywania się struktur gospodarczych” zaś „prognoza załamania się obozu do roku 1986 oparta jest na wyliczeniach ekonomicznych” (nr 11/12).

Dla rewolucjonisty bowiem odsunięcie wybuchu na więcej niż kilka lat, oznacza, że całe jego postępowanie traci sens, jest więc równoznaczne z odsunięciem przewrotu w nieskończoność. Tak więc twierdzi: „Przed podziemiem stanęły dwie drogi prowadzenia dalszej walki, opierające się na dwu przeciwstawnych założeniach; 1. Komunizm (ZSRR) trwać będzie co najmniej kilka pokoleń (…). 2. System komunistyczny przeżywa swój ostatni kryzys strukturalny, z którego już się nie podniesie (…). Władza wojskowych prowadzi do wojny. Jeżeli nawet do niej nie dojdzie, to wewnętrzne sprzeczności, bunty, rozruchy itp. dadzą początek dezintegracji imperium (…) w perspektywie 3-5 lat (nr 11/12). Pewność tu wyrażona nie przeszkadza „N” stwierdzić w innym miejscu, że systemy typu komunistycznego, jako pozbawione wewnętrznych dźwigni rozwoju, upadają jedynie pod wpływem warunków zewnętrznych (nr 18/19). Czując niemal namacalnie bliskość rewolucji jej zwolennik uważa za bezsensowne jakiekolwiek inne działania niż przygotowanie się do tego historycznego wydarzenia, jedyna aktywność, jaką uznaje, to propaganda rewolucyjna oraz tworzenie różnych szczebli rewolucyjnych organizacji, łącznie z porozumieniem się rewolucjonistów w skali całego obozu sowieckiego. „Kto chce się porozumiewać z Rosją Sowiecką, nie będzie popierał czynnie opozycji w demoludach” – stwierdza autorytatywnie „N” (nr 18/19), zarzucając jednocześnie takie właśnie pragnienia „Solidarności”, KSS KOR i wielu innym. W tym stwierdzeniu kluczową rolę pełni słowo „czynnie”. Nie sposób bowiem, aby „N” nie wiedziała, że już w okresie przedsierpniowym kontakty z opozycją były nawiązywane np. wspólne spotkania z działaczami węgierskimi (np. wspólne wydawnictwa z Węgrami – „Krytyka”), rosyjskimi, gruzińskimi, że wreszcie, co najważniejsze, Zjazd „S” wystosował „Posłanie do narodów Europy Wschodniej”, popierające działania na rzecz wolnego ruchu związkowego w krajach obozu sowieckiego. Lecz dla rewolucjonisty, czyn równoznaczny jest z gotowością bojową. „Czeka nas zatem głowienie się nie tyle nad wynajdywaniem rozmaitych metod walki z komunizmem, dostępnych dla wszystkich, ale tworzenie instrumentów tej walki. Dopiero w przyszłości może pojawić się niebezpieczeństwo, że celem jakiejś partii stanie się samo jej istnienie, a nie walka. Na to jednak nie pozwoli nam rozwój wydarzeń, w przyszłości czeka nas bowiem rewolucja” (nr 13/14).

Chciałoby się tu zapytać – a jeśli nie czeka? Jeśli celem tych rewolucyjnych partii stanie się samo ich istnienie? Co wówczas zrobi ”rewolucyjna kadrowa elita narodu”? Historia Czerwonych Brygad i innych Rewolucyjnych Armii Wyzwolenia winna co najmniej zmusić do refleksji.

7. Historia jako zastygła przeszłość

Refleksja nad wydarzeniami w przeszłości nie staje się jednak udziałem myślenia rewolucyjnego, aczkolwiek nawiązywanie do historii jest w rewolucyjnej publicystyce stale obecne. Jest jednak historia rozumiana jako zbiór przykładów – pozytywnych lub negatywnych – raz na zawsze ustalonych wzorów, rodzaj wypisów szkolnych. Publicyści „N”, odwołujący się do okresu powstania styczniowego czy okupacji hitlerowskiej nie chcą zastanawiać się nad autentycznymi dylematami aktorów ówczesnych wydarzeń, chcą jedynie przydzielać im laurki lub wydać wyrok. Odznaczeni mają stanowić bezwzględny wzór postępowania. Takim wzorem dla TKK jest np. Powstańczy Rząd Narodowy z roku 1863 (bo działał i miał poparcie), przy czym formułując tę tezę publicyści „N”, nie zastanawiają się nad przyczynami klęski powstania, nad tym, co spowodowało konieczność jego wybuchu. Również ahistoryczny typ myślenia jest widoczny w kluczowej dla „N” koncepcji Polskiego Państwa Podziemnego, będącego według nich, zmodyfikowaną koncepcją koncepcji okupacyjnej. Modyfikacja ma polegać na położeniu głównego nacisku na tworzeniu podziemnych struktur władzy politycznej, przy rezygnacji z organizacji wojskowej (np. r 11/12). W ten sposób głęboka koncepcja, która miała na celu czynne przechowanie legalnych struktur przedwojennego państwa, łącznie z administracją, sądownictwem i wojskiem, w której organizacja polityczna była tylko małą i nieistotną cząstką traci swój sens, co zresztą dzieje się niemal zawsze przy próbie mechanicznego kopiowania wzorów z przeszłości. Myśląc w ten sposób, nie sposób dojrzeć wieloznaczności historycznych wydarzeń, ich trudnego do rozszyfrowania sensu, objawiającego się w różny sposób, w zależności od postawy badacza i nigdy nie przybierającego postaci jednoznacznych formułek. Żadna analiza historyczna nie daje odpowiedzi na pytania dziś stawiane, pomaga natomiast w ich uściśleniu, pozwala głębiej wnikać w teraźniejszość, stając się jej nieodłączną częścią. Lecz dla zwolenników rewolucyjnego myślenia „albo – albo” świadomość złożoności tradycji historycznej jest całkowicie niepotrzebna. Mają bowiem do dyspozycji historię zastygłą w swych prawdach, rodzaj ściany, o którą można się oprzeć.

8. Rzeczywistość zaklęta w słowach czyli o odkrywaniu istoty rzeczy

Dla rewolucjonisty, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, czyli cała rzeczywistość ma jeden wymiar, możliwy do wtłoczenia we wszechogarniający schemat. Do odkrywania tego schematu służą słowa – wytrychy: „Solidarność” istnieje jedynie pozornie, jej przywódcy udają, że walczą, choć w praktyce są kapitulantami, list związkowców, domagających się pluralizmu związkowego, jest w rzeczywistości działalnością pozorną – takie przykłady można mnożyć. Inaczej niż w komunistycznej nowo-mowie, która służy do stworzenia zastygłego, całkowicie, podporządkowanego woli władzy, obezwładniającego ludzi świata, język rewolucyjny aktywizuje świat słowami, wciskając go w „parowóz dziejów”. Zadaniem tego języka jest obrona rewolucyjnej mentalności przed faktami przypadkowymi. Kiedy więc stwierdza się, że reforma gospodarcza w systemie socjalistycznym jest niemożliwa, nie znaczy to, że takiej reformy nie można przeprowadzić, bowiem przecież już są przeprowadzone (Jugosławia, Węgry). Oznacza to, że fakt ten jest incydentem, przypadkiem nie wartym zainteresowania, nawet jeżeli trwa on wiele lat. Rewolucjonista nie zauważa, że wypowiada albo banał (reforma nie narusza panowania partii komunistycznej) „rządzić bez terroru – to już odstępstwo od marksizmu i leninizmu”(nr 17), albo nonsens (reformy nie było). Podobnie ogólne stwierdzenie, że system komunistyczny rządzi przy pomocy terroru (czego nie utrzymują jej twórcy – komuniści) albo jest banałem typu, że komuniści w obronie swego panowania nie cofają się przed użyciem terroru, bądź fałszem, bo w historii każdego kraju komunistycznego istniały znaczące dla życia ludzkiego okresy, w których rządzone innymi metodami (co oczywiście również nie naruszało panowania partii). Wypowiadanie prawd absolutnych ma także za zadanie, wywołać u czytelników wrażenie zdecydowania i siły, przedstawienie innych, jako „mięczaków”, sprzyjających „w gruncie rzeczy wrogowi”. Jeżeli nowiem „w istocie rzeczy” zmiany na lepsze są niemożliwe, wówczas wszelka poprawa sytuacji jest jedynie manewrem władców, jest dowodem na fałszywą świadomość. Warto tu zwrócić uwagę na podobieństwo sposobu rozumowania z rewolucyjnym marksizmem w krajach Europy Zachodniej, (przy – co warto jeszcze raz podkreślić, odmiennej ideologii i odmiennych celach) dla których współczesna Szwecja nie różni się „w istocie” od Urugwaju, a szwedzki dobrobyt jest jedynie marką ukrywającą kapitalistyczny wyzysk. Dla rewolucyjnego niepodległościowca – różnica między Ukrainą a Polską jest również „w gruncie rzeczy” nieistotna, a brak wynaradawiania, czy większy zakres swobód w Polsce jest maską ukrywającą okupację, zaś ci, którzy tego nie dostrzegają (i dążą do „częściowych zmian”) to „naiwni pozytywiści”, „gmatwający świadomość społeczną”. W ten bowiem sposób odwracają uwagę od celu ostatecznego, od bliskiej i ostatniej już rewolucji.

Taką rolę odwracania uwagi pełni też, według „N”, działalność na rzecz przestrzegania prawa, która jest uznaniem prawomocności systemu komunistycznego. Publicystyka „N” więc obiecuje: „My nawet placem nie kiwniemy, by zmusić rząd PRL do przestrzegania prawa i konwencji międzynarodowych” (nr 11/12). Oburzenie publicystów „N” wywołuje akcja listów protestujących do władz po zamordowaniu Grzegorza Przemyka, która jest „w istocie rzeczy” dostarczaniem „okupantowi legitymacji władzy” – jak stwierdza publicysta – „czy do Hansa Franka też pisywano listy?”, stawiając pytanie retoryczne. Stawiając znak równości pomiędzy Generalną Gubernią, a współczesną Polską, rewolucjonista sam dowodzi, do jakich absurdów prowadzi poszukiwanie istoty systemu i ocena każdego zjawiska z punktu widzenia wszechogarniającej całości.

9. Zatrute słowo – kompromis

Poznawszy całość i istotę systemu komunistycznego, rewolucjonista nie zauważa, że odrzucony przez niego kompromis, jest stale obecny w naszej rzeczywistości, jako pewien niepisany układ, w którym społeczeństwo otrzymuje tyle wolności, ile wywalczy. Dzieje się to dzięki temu, że Polacy nigdy nie zaakceptowali całkowicie narzuconego im systemu i stale toczą z nim mniej lub bardziej otwartą walkę. (Co wcale nie znaczy, że opór ten nie mógłby być skuteczniejszy, że Polacy oduczyli się być narodem całkowicie odpornym na komunistyczną ideologię).

Przełom sierpnia polegał nie tylko na tym, że fakt ten został zapisany w postaci dokumentu – Porozumienia. Był to akt godzący w komunistyczną wszechwładzę, negujący prawo PZPR do nieograniczonego panowania. W tym sensie był to akt rewolucyjny, odbierający komunistom ich legitymację władzy zarówno ideologicznie jak i prawnie. Podpisując porozumienie, przyznali bowiem, że w Polsce ci są ciałem obcym, zewnętrznym wobec społeczeństwa, a władza ich pochodzi z obcego nadania i jest akceptowana o tyle tylko, o ile stoi za nią obce mocarstwo i siła. I właśnie siłą udało się władzy w grudniu 1981 roku złamać porozumienie. Lecz jest też oczywiste, że gdyby to społeczeństwo okazało dostateczną siłę, rozwój sytuacji poszedłby w kierunku dalszego ograniczenia komunistycznej władzy, w perspektywie ku uzyskaniu niepodległości. Fakt porażki jest bowiem dowodem słabości, lecz nie stanowi dowodu na fałszywość obranej drogi. Powoływanie się na sierpniowe porozumienie, przypominanie o tym, kto złamał kompromis, pełni dziś ważną rolę – jest ciągłym przypominaniem władzy o braku jej mandatu społecznego, jest też jednocześnie wzywaniem społeczeństwa do oporu. Powtórne negocjacje są dziś rzeczywiście mało prawdopodobne – mimo oporu społeczeństw jest ciągle rozbite, brak mu dostatecznej siły, by władza poczuła się zagrożona jego działaniami. Lecz mimo tego jest dostatecznie silne moralnie, by stawić opór normalizacji, by stale odmawiać komunistom częściowej choćby akceptacji, choćby poprzez złamanie przez władzę bojkotu zakładanych przez nią instytucji. W tym miejscu znów widać sens społecznej jedności, niezależnie od obranych przez poszczególne grupy metod działania.

Zepchnięcie TKK w sferę politycznego folkloru stworzyłoby dla władzy szansę przełamania oporu społecznego. TKK wypełniając postulaty publicystów z „N” – czyli ogłaszając rozpoczęcie przygotowań do rewolucji i przyszłej nieuniknionej wojny z ZSRR uzyskałoby jedynie miano politycznych szaleńców, tracąc jednocześnie społeczną akceptację, nawet sympatię. Wymarzona przez „N” Polska Reprezentacja Międzynarodowa na zachodzie, zdziałałaby tam mniej więcej tyle, co Rząd w Londynie, który miałby nad nią przewagę, że był i z punktu formalnego, nadal kontynuacją legalnych władz II Rzeczpospolitej. Solidarność stałaby się zarówno w kraju jak i poza granicami symbolem przeszłości, znakiem bezsensownego wysiłku, a argumenty Rakowskich, Urbanów, Koźniewskich, Passentów, namawiających ludzi do realizmu ukazujących im nieograniczoną siłę władzy, nabrałyby mocy. PRON, klasowe związki czy socjalistyczne stowarzyszenia twórcze otworzyłyby swoje podwoje dla załamanych ludzi. Normalizacja stałby się faktem.

10. Myślenie rewolucyjne a społeczne

Rewolucjonista przejęty wizją nadciągającej burzy, nie jest zainteresowany nastrojami społecznymi. Interesuje go bowiem przede wszystkim „przygotowanie kadr dla przyszłej rewolucji” (nr 13/14), nie zaś działania ruchu społecznego: „Programu działań dla większości nie wymyślimy, bo większość dziś, poza ewentualnym bojkotem i tak nic robić nie będzie” (nr 13/14). Tymczasem właśnie bojkot jest największym sukcesem „Solidarności”, jest dowodem społecznego poparcia dla jej działań, nawet jeżeli poparcie nie przeradza się dziś w czynny protest. Lecz nawet bierny opór pozwala na istnienie podziemia, nadaje mu sens, stanowi jego bazę i jedyną nadzieję na przyszłość. Dopóki trwa bojkot, społeczeństwo może liczyć na odniesienie zwycięstwa. Dla rewolucjonisty zaś to właśnie społeczeństwo „nie tylko po sierpniu, ale także nadal, pozostaje nieświadome swych celów politycznych” (nr 18/19), politycznym celem społeczeństwa ma być zaś władza. Problem walki o władzę jest więc jedyną sferą zainteresowań rewolucjonisty: „Sens ma tylko polityczna walka z komunizmem, gdyż jedynie ta kwestionuje jego monopol władzy – monopol, którego zdobycie umożliwiło komunistom opanowanie pozostałych sfer życia” (nr 11/12). Rewolucjonista więc nie zauważa, że opór społeczeństwa uniemożliwił władzy komunistycznej w Polsce wdarcie się totalne do wszystkich sfer życia, pozwolił na wywalczenie sfer wolności. Opanowany fetyszem władzy twierdzi: „Społeczeństwo polskie ani w sierpniu ’80, ani w marcu ’81, ani też po wprowadzeniu stanu wojennego, nie okazało się psychicznie dojrzałe do przejęcia władzy (…). To w dużej mierze efekt skomunizowania świadomości społecznej” (nr 18/19). Tymczasem efektem skomunizowania jest właściwie fetyszyzacja pojęcia władzy, co narzuca myślenie kategoriami totalnymi, odbieranie, przynajmniej w teorii, życiu społeczeństwa jego najbardziej istotnych sfer. Gdyby to myślenie stało się udziałem przywódców, ruch społeczny rozpadłby się bezpowrotnie lub wyłoniłby innych przywódców, którzy zgodnie z założeniami ruchu muszą myśleć w kategoriach zadań dla większości jego uczestników. Zadania te powinny obejmować zarówno jak i długoterminowe działania, zawsze jednak muszą uwzględniać aktualne możliwości i stopień świadomości. Zmiany w świadomości następują przede wszystkim w wyniku czynnego działania, a propaganda może stanowić tu tylko pomoc o charakterze technicznym, co prawda ważnym i koniecznym. Inaczej mówiąc, świadomość ruchu tworzy się w działaniu, jest z tym działaniem równoważna, zaś organizacja jest jej pochodną. Rzekoma zaś wyższa świadomość polityczna elity jest pustym pojęciem, jeżeli pomija i nie rozumie nieświadomości całego ruchu. Przywódca jest organizatorem ruchu, musi inspirować i koordynować jego działanie, ofiarowywać mu swą wiedzę, intuicję, odwagę i zdolności podejmowania decyzji, jednakże jego polityczna świadomość, jeżeli to pojęcie ma coś znaczyć, winna być odzwierciedleniem samowiedzy ruchu. Tylko wówczas we wzajemnym oddziaływaniu na linii przywódcy – uczestnicy ruchu, można myśleć o sukcesach. W tym sensie każdy ruch społeczny ma takich przywódców, jakich sobie stwarza, nie tylko poprzez personalny wybór, lecz również w głębszym sensie – w wyrażaniu jego dążeń. Ten problem zauważają też publicyści „N” pisząc: „U podstaw bowiem doktryny komunistycznej legł leninowski podział na politycznie dojrzałych i świadomych – awangardę i bezwolne masy, którymi można i trzeba kierować, gdyż są politycznie niedojrzałe (…)” (nr 18/19), tylko w rewolucyjnym zapale nie są w stanie wyciągnąć z tego wniosków. Dążąc do wyrażania samowiedzy ruchu, przywódcy nie są oczywiście wolni od odpowiedzialności za działanie i podejmowanie decyzji. Uczestnicy ruchu rozliczają ich w sposób najbardziej widoczny poprzez udzielanie bądź odmawianie poparcia. W warunkach legalnych dodatkowym sprawdzianem są wybory, dziś w formie uczestnictwa w akcjach ogłaszanych przez kierownictwo Związku począwszy od bojkotu, skończywszy zaś na strajkach i demonstracjach. Odpowiedzialność jest tu tym większa, im bardziej porażki zagrażają istnieniu ruchu, a więc wówczas gdy kierownictwo nie jest w stanie ocenić prawidłowo sytuacji i nie umie wyciągnąć wniosków z niepowodzeń. Sytuacja jest więc zupełnie odmienna niż sądzi „N”: „Uzyskać społeczne poparcie jest bardzo łatwo – wystarczy obiecać duże sukcesy tanim kosztem” (nr 13/14). Analiza ostatnich masowych akcji „S” wskazuje, że uczestnictwo w nich maleje. Być może oznacza to wybór niewłaściwych form walki, może również oznaczać, że nadchodzi czas odpływu, czyli najtrudniejszy okres dla ruchu, w którym zniechęcenie i zmęczenie zaczynają brać górę. Niezależnie od przyczyn, które niekiedy są trudne do określenia, zadaniem przywódców i wszystkich uczestników ruchu, jest takie jego przeorganizowanie, stworzenie takich form oporu, w których „S” odzyska oddech. Jest to zadanie trudne, lecz wykonalne pod warunkiem, że wśród najbardziej aktywnych działaczy podziemia nie zapanuje zniechęcenie, pchające z jednej strony do rezygnacji i ujawnienia, z drugiej zaś na nie zbudowane barykady rewolucji.

11. Wnioski nie będące jednak podsumowaniem

Przedstawiony tu pokrótce system rewolucyjnego myślenia nie jest prezentacją życzliwą. Nie chodzi tu właściwie o polemikę z pismem „N”, lecz o ukazanie odmiennego sposobu widzenia, inny wybór wartości, czyli problem właściwie wyłączony spod dyskusji. „N” postawiła sobie trudne zadanie przekonania rodaków do prawd oczywistych, udowodnienia im, że prawd tych nie znają i tylko dlatego nie podzielają poglądów twórców pisma i ich koncepcji politycznej. Tymczasem dowodzenie, że system komunistyczny w Polsce został narzucony z zewnątrz, że utrzymuje się siłą militarną, jest wyważaniem otwartych drzwi. To wiedzą wszyscy, łącznie z władcami tego kraju. Problem powstaje dokładnie w tym miejscu, w którym „N” sądzi, ze został rozwiązany. Jak mając świadomość tego faktu, nie poddać się jego naciskowi, w jaki sposób społeczeństwo może oprzeć się mechanizmowi komunistycznej normalizacji.

I tu właśnie decydujący jest wybór wartości. Można bowiem próbować organizować rewolucję i w tym celu aktywizować „świadomą politycznie elitę”, oferować jej schematy i niepodważalne optymistyczne historiozofie. Można jednak nie wierzyć w żadne precyzyjne przewidywania przyszłości, w których dla jednych wynikają jednoznaczne wnioski o niezniszczalności systemu, dla innych zaś jego bezwzględny upadek jutro lub pojutrze. Jeżeli historia nas czegoś uczy, to właśnie tego sceptycyzmu, przekonania, że owe analizy oddają głównie stan ducha „proroków” i to tym bardziej, im bardziej kategoryczne wnioski formułują.

Innym ważnym wnioskiem z obserwacji historycznych jest podejrzliwość w stosunku do rewolucjonistów i rewolucyjnych partii. Specyficzną cechą posierpniowej rewolucji w Polsce było to, że nie była ona ani organizowana, ani kierowana przez rewolucjonistów. Dla publicystów „N” brak ów był przyczyną porażki, dla piszącego te słowa dowodem na rozumienie faktu, że przemoc raz zastosowana staje się trwałym elementem życia społecznego oraz przekonania, że rewolucja opanowana przez partię rewolucyjną prowadzi do dyktatury. Użycie przemocy jest bowiem złem samym w sobie, co oczywiście nie oznacza, że nie może być zastosowane w obronie. Nie staje się jednak przez to działaniem moralnie dobrym, jak zdają się sądzić rewolucjoniści. W zamieszczonych w „N” tekstach widać niekiedy próbę refleksji nad własną postawą. Nie będę ich tu wymieniać, warto jednak o tym pamiętać, aby nie potraktować pisma jako li tylko bredzenia. Byłoby to krzywdzące i niesłuszne – bowiem za każdym razem, gdy rewolucyjna wizja świata przestaje ten świat zasłaniać, publicyści „N” wykazują umiejętność myślenia i rozumowania. Co więcej – za wszelką cenę starają się uniknąć antydemokratycznych rozwiązań docelowych, co jest o tyle cenne, ze maksymalistyczne myślenie często ześlizguje się w kierunku wyborów autorytarnych jak np. Program Bieżący ogłoszony przez zespół „Głosu” z wizją niepodległej Polski, jako kraju o systemie władzy militarno-teokratycznej uzupełnionym związkiem zawodowym, będącym w tym ujęciu rodzajem korporacji. Wszystko razem podlane nacjonalistycznym sosem.

Natomiast „N” udało się uniknąć nacjonalistycznej protezy, co jest dodatkowo podkreślone przez autentyczne zainteresowanie losem innych narodów imperium sowieckiego.

Zauważono kiedyś, że rewolucja „to piękna choroba”. Jest też chorobą zaraźliwą. Są na nią narażeni szczególnie ludzie, działający w ciężkich, wymagających odpowiedzialności warunkach. Grozi więc nam wszystkim podejmującym pracę w konspiracyjnych strukturach „S”; wiara w rewolucję pozwala na stworzenie sobie jasnego, pełnego obietnic świata, zwalnia od osobistej odpowiedzialności, załatwia podejmowanie wyborów.

„N” wzywając nas do szeregów rewolucjonistów, ukazuje nam krzywe zwierciadło naszych myśli i marzeń. Jest więc przestrogą.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983