9. JÓZEF K. - STAN POLSKIEJ EMIGRACJI W 1983 ROKU

Józef K.

Czytelnikom tego artykułu, zarówno w kraju jak i na emigracji, proponujemy wpierw prywatne przemyślenie losów kolejnych fal ludzkich płynących z Polski na ZACHÓD EUROPY od czasów konfederacji barskiej. Łatwo jest bowiem zauważyć powtarzające się prawidłowości, trudniej natomiast przychodzi oderwanie się od wszechpotężnych mitów. W obiegowej mitologii w kraju przeważają nadzieje na rozwiązanie wewnętrznych problemów przy pomocy emigracji (widmo białego konia). Zagraniczni Polacy przeceniają swoją ważność, za bardzo liczą na pomoc Zachodu, w kraju dostrzegają tylko kolaborację. Cechą charakterystyczną emigracji jest także łatwość w przechodzeniu od euforii działania do frustracji i wyładowania energii w sporach wewnętrznych. Każda nowa fala emigrantów przechodzi – niczego nie nauczona – przez takie same trudności.

Z perspektywy czasu widać jednak, że w decydujących momentach dla Polski emigracje odgrywały pozytywną rolę. Było tak głównie w końcu XIX i na początku XX wieku – od idei Skarbu Narodowego do udziału w Konferencji Wersalskiej i Polskim Czynie Zbrojnym w okresie 1914 – 1920. Najważniejszą sprawą w owym okresie była możliwość powołania przez ludzi o dużym autorytecie ZAGRANICZNEJ GRUPY NACISKU REPREZENTUJĄCEJ INTERESY NARODU POLSKIEGO. Pomogło to niesłychanie w odzyskaniu niepodległości przez Polskę, podkreślamy POMOGŁO, bo niepodległość była wywalczona w Kraju. Taka jest najważniejsza nauka z historii i będziemy do niej wielokrotnie wracać.

Należy jeszcze dodać, że nieporadność polskiej emigracji wynika z wielowiekowych problemów wynikłych ze stylu cywilizowanego Zachodu (miejsca pobytu emigrantów) z brutalną, nie przestrzegającą traktatów i w zachodnim sensie nie ucywilizowaną Rosją (bo to Rosjanie a później Sowieci swoim działaniem w Polsce doprowadzili do powstania kolejnych fal emigracji politycznej).

Poniżej chcieliśmy zaproponować niekonwencjonalny podział emigracji, który oczywiście ma wiele wad. Jest on jednak podyktowany względami użytkowymi wynikającymi z naszych celów politycznych. Chodzi nam o przygotowanie do prowadzenia walki o niepodległość Polski drogą edukacji politycznej społeczeństwa (choćby na razie tylko jego części konspirującej). Szukamy więc na emigracji grup, z którymi moglibyśmy prowadzić dyskusję polityczną i podejmować wspólne akcje w kraju i na forum międzynarodowym.

Zagranicznych Polaków dzielimy na 3 grupy (pomijamy mało istotną z politycznego punktu widzenia emigrację zarobkową):

I. Emigracja Solidarnościowa – są to członkowie Solidarności pozostający zagranicą z powodów politycznych.

II. Emigracja polityczna okresu II wojny światowej i lat późniejszych.

III. Pokolenie urodzone poza granicami kraju – i odnajdujące tam swoją świadomość narodową.

I. Obraz tej grupy jest nam z wielu względów najtrudniej przedstawić. Nasza krytyka nie jest donosem, nie mamy także wobec nich poczucia wyższości. Unikamy krążących, a nie sprawdzonych przez nas pogłosek. Nasze zastrzeżenia co do efektów działania i programu Biura Koordynacyjnego „Solidarności” (BK”S”), z siedzibą w Brukseli, pokrywają się z naszymi zastrzeżeniami co do odpowiednich działań TKK. Już w trakcie pisania tego artykułu mogliśmy zapoznać się z uwagami Jerzego Giedroycia i Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, zawartymi w wywiadzie udzielonym wydawanemu przez Mirosława Chojeckiego w Paryżu pismu „KONTAKT” (nr 3 i 4, 1983). Wywiad nosi tytuł: „Emigracja jest sposobem walki politycznej”.

Już sam tytuł wywiadu mówi wiele. Z przyjemnością stwierdzamy, że uwagi polityczne co do stylu pracy BK”S”, sprecyzowane przez tych dwóch powszechnie znanych działaczy emigracyjnych są zbieżne z naszymi poglądami. W BK”S” są ludzie o różnych zapatrywaniach politycznych. Mają oni naturalną skłonność do wiązania się tylko z pewnymi związkami zawodowymi na Zachodzie, z takimi, które reprezentują podobne do nich poglądy polityczne. Jak uważa Jerzy Giedroyć we wspomnianym wywiadzie, przeważają kontakty z lewicowymi, a co już dziwne, ze skrajnie lewicowymi związkami. Jest to może dziwne dla nas w kraju, że BK”S” przy pomocy skrajnej lewicy chce nas ratować od komunizmu, ale nie jest naganne. Brak jest jednak zaworu bezpieczeństwa w postaci istnienia akceptowanych przez „S” ugrupowań politycznych w kraju i zagranicą (-) powoduje to, że kontakty zagraniczne nawiązywane są w pewnym sensie w imieniu całej „S”, a nie jednego z licznych wewnątrz i obok niej ugrupowań politycznych, a to już błąd. Ujawniające się sympatie polityczne niektórych działaczy BK”S”-u powodują natychmiastowe oskarżenia przez innych działaczy o rozbijanie jedności. Najzabawniejsze jest to, że całe te afery wynikają z przejętego od czerwonych sloganu o jedności moralno-politycznej społeczeństwa polskiego i całkowitego pomieszania pojęć takich jak: związek zawodowy i partia polityczna. Przecież jedność w „S” może dotyczyć TYLKO wspólnie uznawanych celów związkowych i ogólnospołecznych. Nie byłoby także w tym nic dziwnego, gdyby w przyszłości BK”S” stał się przedstawicielem „S”, będącej konfederacją polskich wolnych związków zawodowych o różnych afiliacjach (powiązanie, umieszczenie przy…) politycznych. Zezwoliłoby to na prawdziwy pluralizm w ruchu związkowym i nie przeszkadzałoby działaczom związkowym określić się politycznie.

Obecnie jednak sytuacja jest bez wyjścia z powodu chowania przez TKK głów w piasek. Jałowość taktyki i strategii TKK i jej doradców widoczna już od listopada ubiegłego roku w kraju przez prawie całą prasę podziemną (patrz DEKLARACJA SOLIDARNOŚCI) jest skrzętnie kamuflowana na zewnątrz. Propaguje się na ogół poprzez BK”S” obraz TKK, jako sprawnego ośrodka, kierującego poprzez Regiony i niższe komórki każdą akcją, pomocą społeczną i każdym pismem. Niektórzy lewicowi związkowcy nie odróżniają roli pełnionej przez TKK od roli dowództwa partyzantki w Salwadorze czy innym Hondurasie.

Spróbujmy jednak zrozumieć działaczy „BK”S”-u. Dla wielu ludzi na Zachodzie oferujących pomoc, ideologiczne problemy TKK nigdy nie będą zrozumiałe. Natomiast związkowcy zachodni zawsze są powiązani z jakimiś partiami politycznymi od skrajnej lewicy po prawicę. Przedstawianie tym wygom politycznym „S” jako apolitycznej dziewicy wywołuje natychmiastową żądzę wprowadzenia „panny „S” w dorosłe życie realiów politycznych. Po utracie dziewictwa następuje zaś często nagradzanie uwodziciela wyłącznością względów. Pozostałe dziewice w „S” (lub sprytnie skrywające utratę dziewictwa) podnoszą natychmiast larum i oskarżają o złamanie zakonu. Sądzimy jednak, że rozsądek zwycięży i opisywany wyżej zawór bezpieczeństwa zostanie kiedyś wbudowany w „S”. Pozwoli to działaczom BK”S”-u „puścić się” politycznie bez narażania się na oskarżenia o rozbijanie jedności. Jedność może być w „S” (i BK”S”) TYLKO wokół haseł związkowych.

Z naszych obserwacji wynika, że według opisywanego wyżej schematu postępują głównie etatowi działacze BK”S”-u lub ci, którzy chcieliby nimi zostać. Znacznie lepiej świat realiów politycznych Zachodu znoszą działacze „S”, którzy współpracują z BK”S”-em i jego oddziałami społecznie, w czasie wolnym od normalnej pracy zawodowej. Są oni mniej podatni na kuszenie i na ogół mają mniejsze ambicje polityczne. Zajmują się za to znakomicie czystą robotą informacyjną i związkową. Wydaje się więc, ze na razie inicjatorzy życia politycznego w kraju nie mogą liczyć na zrozumienie i poparcie BK”S”-u. Stanie się tak dopiero, gdy TKK zrezygnuje z monopolu na politykę. Możemy liczyć tylko na członków „S” społecznie współpracujących z BK”S”-em, ponieważ nie są oni zainteresowani cenzurowaniem wiadomości z kraju.

II. Grupa ta jest najbardziej zamknięta. Należą tutaj ludzie, u których zapis obrazu Polski w świadomości zatrzymał się w roku 1939, 1945, 1968 lub później. Różnie także w ich pamięci obraz ten był modyfikowany, upraszczany i upiększany. W różnym stopniu także rejestrowali zmiany zachodzące stopniowo w Polsce, bądź także nie zauważali ich wcale. Należy także dodać, że różny efekt wywarło na ich sposobie myślenia zderzenie z politycznymi realiami Zachodu.

Zasługuje na podkreślenie fakt, że emigracja polityczna ostatnich czterdziestu lat posiada wiele instytucji i ośrodków opiniotwórczych. Rola ich dla polskiej opozycji była wielokrotnie omawiana i dyskutowana. Czym byłby w Polsce niezależny ruch wydawniczy bez możliwości dostępu do wspaniałych publikacji w języku polskim wydawanych przez te ośrodki na Zachodzie? Nie będziemy zatem chwalić ani systematyzować tej grupy emigracji, chcemy za to omówić problemy styku kraj – emigracja polityczna ostatnich 40 lat.

Podstawowym problemem jest sposób prowadzenia dyskusji i określenia jej przedmiotu. Większość osób i organizacji ma od lat ustalone poglądy i opinie, a także niestety powody, aby koncepcje wywodzące się z kraju traktować z przymrużeniem oka. SĄ ONI SKŁONNI UZNAWAĆ TYLKO PEWNYCH LUDZI W KRAJU ZA WIARYGODNYCH, choć nie zawsze są to już osoby przy zdrowych zmysłach lub dobrze poinformowane (np. zwolennicy koncepcji porozumienia Polski z Rosją bez pośrednictwa PZPR).

Bez wątpienia największy wpływ na polską opinię publiczną miała Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. Od wielu lat jej profil pozostaje niezmienny. Stawia na rewizjonizm (dodawanie ludzkiej twarzy socjalizmowi) oraz wyolbrzymia (lub sama tworzy) walki frakcyjne wewnątrz PZPR. Wielu wytrwałych słuchaczy tej rozgłośni pęka ze śmiechu, przypominając sobie audycje RWE z drugiej połowy lat siedemdziesiątych kreujące zagrożenia dla Gierka ze strony tzw. frakcji rumuńskiej z Edwardem Babiuchem na czele! Nic się w tej materii nie zmieniło obecnie. Obok Bernarda Margueritte’a, RWE jest w awangardzie propagandy usiłującej rozdmuchać problemy „liberalnej” frakcji Jaruzelskiego z „twardogłowymi”. Na nic błagania z kraju nawołujące do opamiętania i skończenia z naśladowaniem zasłużonego agenta SB B. Margueritte’a. W ten sposób walka narodu z kliką Jaruzelskiego odchodzi na dalszy plan, a główne zainteresowanie kieruje się na fikcyjną grę pozornych frakcji w PZPR. Wydaje się nam, że RWE uważa za ważniejsze wpływanie na członków PZPR niż popieranie opozycji. Jej celem jest zliberalizowanie PZPR i pokierowanie jej w kierunku rewizjonizmu. W słuchaczu RWE wzbiera oburzenie, gdy musi bez końca wysłuchiwać porad, jakich ta rozgłośnia nieustannie udziela czerwonym. Można by je streścić tak: „jeśli rząd chce porozumienia, to powinien zrobić to a to”, albo „jeśli chce wydźwignąć kraj z kryzysu, to powinien przeprowadzić takie a takie reformy” – jakby chodziło o zaufanie społeczeństwa, o dobrobyt kraju, a nie o WŁADZĘ. Traktowanie słuchaczy w kraju jak politycznych idiotów jest podstawą linii politycznej ostatnich dwu dyrektorów RWE. Wygląda, że RWE pamięta Polskę z lat 1956 – 1968, gdzie szczytem opozycyjności był rewizjonizm. Zanudzeni tym w końcu słuchacze (w tym pewno większość członków PZPR) wolą antykomunizm w wydaniu np. Radio France International. Jest to antykomunizm dowcipny w odróżnieniu od antykomunizmu nudnego Głosu Ameryki czy też zadziwiającej mieszanki antykomunizmu, rewizjonizmu i zwykłego niedoinformowania prezentowanej przez BBC. Za wyjątkiem RFI, rozgłośnie zachodnie starają się przedstawić Jaruzelskiego jako mniejsze zło (od interwencji ZSRR lub Olszewskiego, Grabskiego czy Kociołka), my natomiast jeszcze przed wizytą Papieża wiedzieliśmy, że nie należy mylić mniejszego zła z dobrem. Ta papieska lekcja umyka wielu ośrodkom propagandowym obsługiwanym przez polskich emigrantów. Próby dyskusji z osobami odpowiedzialnymi za propagandę w BBC czy RWE na ogół nie dają nic. Góruje przekonanie o nieomylności emigranta i jego większej wiedzy o kraju (ale z którego roku?). Nakazem chwili jest więc zorganizowanie doinformowania rozgłośni zachodnich o problemach podziemia. Pożyteczne byłoby przeprowadzenie ankiety na temat opinii ludzi o poszczególnych zachodnich radiostacjach. Jak przy takich problemach w znalezieniu wspólnego języka wyobrazimy sobie ułożenie modus vivendi z zasadniczą grupą emigracji?

Są dwie możliwości:

A. Stworzenie zagranicznego oddziału krajowej reprezentacji politycznej, która stopniowo nawiązywałaby łączność z poszczególnymi instytucjami emigracyjnymi. Naszym zdaniem jednak, przy obecnym stanie samoświadomości politycznej w Polsce potrzeba jeszcze co najmniej dwóch lat do programowego wykrystalizowania się politycznych odłamów opozycji i utworzenia krajowej reprezentacji politycznej. Dopiero wtedy można by było organizować delegaturę zagraniczną.

B. Powolne tworzenie się reprezentacji poszczególnych ruchów politycznych z kraju przy jednej z instytucji emigracyjnej. Szkopuł jednak w tym, że nie ma takiej instytucji emigracyjnej, która byłaby uznana przez wszystkie odłamy emigracji za nadrzędną lub takiej, która nie miałaby przeciwników.

W tej sytuacji, według nas, jedynie Rząd Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie mógłby taką rolę spełnić. Stanowi on kontynuację legalnego Rządu Polskiego, uznawanego w czasie II wojny światowej przez Sojuszników. Obecnie nie ma on tego uznania, jego rola jest głównie symboliczna. Uważamy jednak, że powolne afiliowanie przy nim powstających w kraju ruchów politycznych wzmocniłoby jego prestiż i być może przyciągnęłoby organizacje emigracyjne obecnie z nim nie związane. Podkreślamy, że chodzi nam o afiliowanie, a nie wchodzenie w skład Rządu. Nie chcemy burzyć ustalonych od lat układów, o których przecież niewiele wiemy. Nie chcemy też foteli ministerialnych dla przybyszów z kraju, przewidujemy też kłopoty, jakie będą miały ugrupowania krajowe z emigracyjnymi w przypadku przyjęcia dla partii politycznej w Polsce nazwy jak używanej przez partię emigracyjną. Naszym celem byłoby utworzenie z Rządem Londyńskim, krajowymi ugrupowaniami politycznymi, organizacjami emigracyjnymi i polonijnymi POLSKIEJ REPREZENTACJI NARODOWEJ. Przy takiej bazie PRN miałaby ogromny prestiż w kraju i na emigracji i mogłaby odegrać znaczną rolę na forum międzynarodowym. Pierwszoplanowym zadaniem byłoby koordynowanie niezależnej polskiej propagandy na kraj i zagranicę.

III. Ludzie urodzeni na emigracji to już nie emigranci – to tzw. Polonia. W okresie ostatnich 3 lat można było zaobserwować u ludzi w wieku 25 – 40 lat powszechny powrót do polskości. Wielu młodych ludzi pochodzenia polskiego lub nawet mieszanego zaczęło się uczyć języka polskiego i manifestować swe przywiązanie do Polski. Bardzo często ludzie doskonale wykształceni, świetnie znający język kraju zamieszkania, często pracują w ośrodkach masowego przekazu czy w instytucjach rządowych. Mają znacznie lepsze kontakty w świecie propagandy i polityki niż emigranci i nie są przy tym uważani za cudzoziemców. Są także przepojeni demokratyczną kulturą Zachodu i dlatego są dla nas znakomitymi partnerami. Potrafią uczyć się od nas Polski (nie mówią, że wszystko wiedzą lepiej). My możemy się od nich nauczyć kultury politycznej oraz uzyskać obraz Zachodu wolny od mitów. Ci młodzi ludzie nie mogli być oczywiście członkami „S”, więc nie reprezentują „S”, choć to oni wykonują w zagranicznych biurach „S” czarną robotę. Załatwiają kontakty z politykami i ze związkami zawodowymi dla działaczy BK”S”, tłumaczą teksty z języka polskiego, zapewniają całą techniczną stronę wydawania biuletynów. Pracują społecznie, w wolnym czasie i choć ich miejsce jest w cieniu działaczy z emigracji solidarnościowej, bez nich „S” za granicą by nie istniał.

Są oni dla Polski największym kapitałem. Będą oni naszymi sojusznikami w organizowaniu polskiego życia politycznego. Mamy też nadzieję, że będą naszymi przewodnikami po organizacjach emigracyjnych i polonijnych, mediatorami w sporach i nauczycielami kultury politycznej.

Mamy nadzieję, że nasz artykuł rozpocznie polemikę na temat budowy związków między opozycją polityczną w kraju a emigracją. Niezależnie od różnic politycznych cel jednoczący rozmaite formacje polityczne w kraju i na emigracji powinien być jeden – budowa niepodległego, demokratycznego państwa polskiego.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983