BAŁTOWIE W NATO

„I bułgarski żołnierz, i estoński marynarz..” - komentarz rosyjskiej agencji informacyjnej "Rosbałt" z dnia 22 listopada 2002. Talliński korespondent agencji Ilja Nikiforow w związku ze szczytem NATO w Pradze pisze o obecnym obliczu Paktu, jego przyszłości i stosunkach z Rosją. Według niego wojennego czy obronnego znaczenia sojuszu z Brukselą w Rydze, Wilnie czy Tallinie nigdy poważnie nie rozpatrywano. Cały tekst służy umocnieniu przekonania, że obecne poszerzenie NATO nie jest żadnym przełomem, a jedynie zalegalizowaniem stanu istniejącego faktycznie w Europie Środkowej i Wschodniej od co najmniej 11 września 2001. Geopolitycznego stanu charakteryzującego się strategicznym partnerstwem USA i Rosji.

Byłoby błędem twierdzić, że decyzja o zaproszeniu do Paktu czterech byłych krajów obozu socjalistycznego i trzech byłych republik związkowych ZSRR radykalnie zmieni sytuację geopolityczną w Środkowej i Wschodniej Europie - twierdzi autor. Jego zdaniem. Formalna procedura przyjęcia nowych członków tylko uprawomocni sytuację, która powstała de facto już dużo wcześniej. Nikiforow powtarza popularną w ostatnim czasie w mediach rosyjskich i prorosyjskich tezę, że po zakończeniu "zimnej wojny" (oczywiście ani słowa o tym, kto wygrał, a kto przegrał...) NATO przekształca się z paktu militarnego w "klub wzajemnej adoracji demokratów". Rozpadająca się pod koniec lat 80. wojenno-polityczna jedność "bloku wschodniego" wytworzyła ideologiczną próżnię: ciężko było po zakończeniu "zimnej wojny" dać odpowiedź na pytania, czym jest NATO, jakie ma cele, jak się zmieni? Biurokracja natowska przeszła nad tym do porządku dziennego, zamykając sobie i innym usta dywagacjami o nowych mechanizmach bezpieczeństwa w demokratycznej Europie, "szarych strefach" w Europie Środkowej, konfliktach etnicznych, walce z terroryzmem itd. W szumie dyskusji o transformacji struktur obronnych i doktryny Sojuszu, NATO przekształciło się w zupełnie inną organizację, niż ta, która była w 1949r. - pisze autor. Co więcej, jego zdaniem i dzisiejsi natowscy neofici, którzy, otrzymawszy zaproszenie, za półtora roku wstąpią do bloku północnoatlantyckiego - będą już wówczas inni, niż dzisiaj. Wojenno-polityczna struktura sama szuka nowego kształtu, a rozszerzenie NATO - to tylko część tejże transformacji - podsumowuje wyniki szczytu w Pradze Nikiforow.

Założona w 1949 r. - i zorganizowana w cieniu powiedzenia Winstona Churchilla o "żelaznej kurtynie" - Organizacja Układu Północnoatlantyckiego (NATO) 21 listopada w Pradze już po raz piąty powiększała szeregi swoich członków. Lord Robertson w imieniu Sojuszu ogłosił, że zaproszone w szeregi NATO zostały Łotwa, Litwa, Estonia, Słowenia, Słowacja, Bułgaria i Rumunia. Autor tekstu uważa, że dla państw środkowoeuropejskich przystąpienie do NATO ( a w perspektywie do UE) oznacza, przede wszystkim, jakościową zmianę stosunków z krajami-patronami (Rumunia i Francja, Słowacja i Czechy, Słowenia i Niemcy) i przejście na zasadniczo inny ich poziom. Z kolei dla trzech republik bałtyckich, chroniących swoją gospodarkę, sferę społeczną i polityczną przed kapitałem i wpływami ogromnego wschodniego sąsiada, przejście pod skrzydła NATO oznacza, przede wszystkim, gwarancję samodzielności w stosunkach z Rosją. I od razu pojawia się kolejne sformułowanie, rozpowszechniane w Rosji, po pierwsze dla pacyfikacji wojowniczych opinii we własnym społeczeństwie, po drugie dla pomniejszenia znaczenia poszerzenia: wojennego czy obronnego znaczenia sojuszu z Brukselą w Rydze, Wilnie czy Tallinie nigdy poważnie nie rozpatrywano. Rozważania o obronie przed możliwą agresją prowadzono na użytek zwykłych obywateli. Rzecz podstawowa - to wejście do klubu, któremu przewodzi USA.

Dlaczego w ogóle NATO powstało? Zdaniem Nikiforowa w sensie geopolitycznym - powstanie sojuszu miało zabezpieczyć jałtańskie postanowienia i w jakiś sposób stabilizować trzeszczącą w szwach ekonomiczną i społeczną sytuację w Europie Zachodniej. Na wschodzie huczały silniki najlepszych w świecie czołgów, w Paryżu i Rzymie komuniści demonstrowali swoją siłę i społeczne zaplecze. W 1952 NATO - w czasie apogeum konfliktu Zachodu ze Wschodem - umocnił swoją pozycję, przyjmując w swe szeregi Grecję i Turcję - a w szczególności bazy dla swojego strategicznego lotnictwa. Drugi krąg rozszerzenia nastąpił w 1955, kiedy do NATO włączono NRF. Faktycznie właśnie wówczas NATO ostatecznie ukształtowało się jako wojskowo-polityczna organizacja, mająca konkretnego wroga. - twierdzi autor. Ale już po dziesięciu latach zaczęła się erozja. Francja wystąpiła z wojskowych struktur NATO, pozostając w strukturach politycznych. W 1982 do Sojuszu przystąpiła Hiszpania. I było to podyktowane niezupełnie wojskowo-strategicznymi względami, a prędzej, pojawiającą się tendencją do kształtowania się "elitarnego klubu" zachodniej demokracji.

Co by nie mówił Lord Robertson i natowscy teoretycy, właśnie zasada "klubu" wyszła na plan pierwszy po zakończeniu "zimnej wojny". - pisze autor. Kształtowanie pozycji krajów Środkowej Europy w stosunku do NATO, chęć ich zbliżenia do Brukseli, czy na odwrót - ponownie widzieć w nim wroga - dyktowały oświadczenia o poziomie bezpieczeństwa, tendencjach rozwoju tego, czy innego regionu. W 1999 do bratniej rodziny natowskich narodów przyłączyły się były kraje socjalistyczne - Węgry, Polska i Czechy. Ale, jak zauważa Nikiforow, na przykład Szwecja i Finlandia w ogóle nie muszą należeć do Sojuszu i wypełniać związane z tym obowiązki i wydatki, żeby uznawano ich "za swoich". Z drugiej strony Łukaszenka z samej definicji nie może nie być wrogiem Sojuszu. W przeciwnym wypadku przyszłoby mu zamienić swoje polityczne zachowanie na to, które w Berlinie, Paryżu czy Londynie uznają za poprawne - zauważa autor tekstu. Dochodzimy wreszcie do Rosji, która zajmuje szczególną pozycję. Nikiforow przedstawia w tym miejscu swoją, dość oryginalną, opinię na temat rosyjskiej państwowości. Polityczny ustrój, stopień rozwoju demokratycznych instytucji i gospodarki, a nawet podejmowana reforma wojskowa - wszystko to czyni współczesną Rosję krajem bardziej pasującym do NATO, niż Turcja czy zaproszone do Sojuszu Bułgaria i Rumunia. Dlaczego więc Kreml nie chce przystąpić do tego elitarnego grona? Po pierwsze dlatego, że staje się ono coraz mniej elitarne, a po drugie sytuując się w charakterze lepszego sprzymierzeńca Brukseli, Moskwa musiałaby zrezygnować z części swej suwerenności w imię "klubowych zasad". Autor pisze, że do tej pory innych sposobów na obronę swoich narodowych interesów na Kaukazie, w Azji Centralnej, na Ukrainie czy Pribałtyce, oprócz, wątpliwej moralnie, potęgi wojskowej, Rosja nie miała. Efektem tego było ciągłe miotanie się. To Jelcyn podpisze w Paryżu Kartę Rosja - NATO, to, na odwrót, Putin przeprowadzi strategiczne ćwiczenia z symulacją ataku jądrowego nad północnym Atlantykiem. To biuro rosyjskiego przedstawicielstwa przy sztabie NATO zasnuwa się pajęczyną, to rosyjscy dowódcy maszerują na Prisztinę w ramach natowskiej operacji. To rozszerzenie NATO na wschód "zagraża Rosji:, to rozwija się wspólna walka z hydrą światowego terroryzmu.

Jednak w końcu, najprawdopodobniej, nadchodzi kres miotania się Rosji w kwestii "jaką pozycję przyjmować wobec NATO?". Walka z międzynarodowym terroryzmem - to sprawa chwalebna i, co ważne, długotrwała. A także w pełni odpowiadająca klubowym zasadom "zachowania się". Pod tym, w zupełności wygodnym pretekstem można osiągnąć i chronić geopolityczną obecność w strategicznie ważnych dla Kremla regionach, a nawet przez czas jakiś chronić sfery wpływów na światowych rynkach. Zdaniem Nikiforowa globalizacja i wzrost zagranicznych inwestycji w Rosji i rosyjskich za granicą doprowadzi w ciągu najbliższych dziesięciu, dwudziestu lat Kreml do ukształtowania francuskiego (lata 70-80) lub szwedzkiego modelu relacji z NATO. Jednak równocześnie autor wątpi, czy Bruksela zachowa ostre klubowe kryteria? Czy też górę weźmie tendencja "kontrola i wpływ - za każdą cenę", kiedy w ślad za jawnie nie odpowiadającą kryteriom Sojuszu, ale do cna lojalną Rumunią, w szeregi NATO wejdą wszyscy chcący "pożywić" się na koszt europejskich podatników? Nikiforow daje do zrozumienia, że członkostwo w takim Pakcie dla Moskwy byłoby nie do przyjęcia. Właśnie dlatego, że ważniejsze byłyby demokratyczne reguły, a nie znaczenie strategiczne i militarne. W tej sytuacji lepiej dogadywać się w gronie "wielkich tego świata", licząc na to, że partnerzy przymkną oko na niewiele mające wspólnego z zachodnimi standardami, działania w kraju i na jego granicach. Stawiając tę sprawę w ten sposób, autor pośrednio przyznaje także, że maksymalne poszerzanie Sojuszu niekoniecznie musi odpowiadać interesom Rosji. Oznacza bowiem przechodzenie kolejnych państw z "szarej strefy", czyli strefy wpływów de facto rosyjskich, pod oddziaływanie Zachodu. Jeśli nawet rzeczywiście nie jest to już NATO Reagana i Thatcher, tylko Schroedera i Robertsona, to mimo wszystko nie można nie docenić znaczenia, jakie członkostwo w Pakcie ma, bezpośrednio i pośrednio, dla niemal wszystkich dziedzin życia w państwach nowo przyjętych.

"The Business & Baltic", 22 listopada 2002, opinie polityków regionu bałtyckiego na temat znaczenia postanowień szczytu w Pradze. Od prezydent Łotwy ("wkraczamy w zupełnie nową erę historii") po wiceprzewodniczącego Rady Deputowanych Obwodu Pskowskiego ("...niczego nie zmienia").

Prezydent Łotwy Vaira Vike-Freiberga: Wkraczamy w zupełnie nową erę historii, która naszkicuje nowe kontury Europy, gdzie każdy naród, w tym także i łotewski, może patrzeć w przyszłość z przekonaniem, że wszystkie nadzieje mogą się spełnić bez brutalnej ingerencji z zewnątrz. Członkowie łotewskiej delegacji ze łzami radości w oczach przyjęli oświadczenie o tym, że Łotwa, z sześciu innymi krajami, jest zaproszona do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Od dziś już nic nie będzie takie, jak wcześniej, i potencjalne zagrożenie dla Łotwy znacznie się zmniejszyło. Państwa - członkowie NATO podjęły słuszną decyzję, przyjmując do swojej rodziny nowe kraje, które swoimi pracami przygotowawczymi potwierdziły, jak poważnie traktują wymagania Sojuszu.

Wiceprzewodniczący Rady Deputowanych Obwodu Pskowskiego Aleksandr Christoforow: Wstąpienie dwóch sąsiadujących z nami krajów bałtyckich do NATO niczego nie zmienia. Ani Łotwa, ani Estonia nie były dla Rosji politycznymi sojusznikami, więc ich przystąpienie do Sojuszu Północnoatlantyckiego tylko nada tej sytuacji "oficjalny" charakter. Choć kiedy sąsiad się zbroi, to niepokoi. Premier Łotwy Einars Repše: Wstąpienie do NATO stanie się gwarancją niepodległości Łotwy i będzie oznaczać zabezpieczenie pełnej, ostatecznej, wiecznej i nieodwracalnej niepodległości. Dzień, w którym Łotwa otrzymała oficjalne zaproszenie do Sojuszu, stał się trzecim, pod względem znaczenia dniem w historii państwa po odzyskaniu niepodległości. Do NATO wstępują nie wojskowi czy armie, a społeczeństwo kraju w całości. Sojusz jednoczy kraje, które za najważniejsze uznają wyższe wartości - wolność, demokrację, władzę prawa.

Minister obrony Federacji Rosyjskiej, Sergiej Iwanow: Z wojskowego punktu widzenia rozszerzenie NATO na Wschód mało Rosję wzrusza. Niepokoi co innego: kraje bałtyckie nie podpisały Układu o Redukcji Sił Konwencjonalnych w Europie. W przyszłości te kraje powinny w tej, czy innej formie zaakceptować ten dokument. Będzie to zgodne z równowagą wszystkich ograniczeń potencjałów wojskowych w Europie, zwłaszcza na północnej i północno-zachodniej flance.

Wiceminister Spraw Zagranicznych FR, Władimir Cziżow: Kraje Wschodniej Europy chcą wstąpić do NATO nie z powodu istnienia zagrożenia dla ich bezpieczeństwa, a z chęci "załapania się" do swego rodzaju "elitarnego klubu", a NATO takie im się wydaje. A przecież każda międzynarodowa organizacja jest na tyle efektywna, na ile zdolni są do tego jej członkowie. Dlatego w Rosji będziemy ze szczególną uwagą śledzić te decyzje praskiego szczytu, które dotyczą adaptacji i transformacji Sojuszu."

Internetowa "Pravda.ru" z 22 listopada 2002, Timothy Bancroft-Hinchey, NATO: siedmiu nowych w gangu. Zdaniem autora poszerzenie NATO to sukces polityczno-wojskowej mafii rządzącej Białym Domem. Państwa, które otrzymały zaproszenie do Paktu popełniły historyczne głupstwo i już niedługo będą niczym więcej, jak wasalami USA.

Według autora obecne poszerzenie NATO wychodzi naprzeciw pragnieniu nowych państw kandydujących, które błędnie uznają członkostwo w Sojuszu za bilet do wiecznego bogactwa, choć wiąże się to z ograniczeniem możliwości politycznego manewru. To, co znajdą w NATO, to, zdaniem autora tekstu polityka ukrytej kolonizacji, prowadzona przez USA. Jak przebiega dokładnie proces tej kolonizacji? Zaczyna się od zdalnego sterowania ich siłami zbrojnymi, podczas gdy macki ośmiornicy zaczynają nieubłaganie oplatać inne instytucje. Finansowa ingerencja i idąca w ślad za tym zależność, przy udziale firm, mających swoje siedziby w USA, przenikają społeczną tkankę nowego członka na długo przed tym, jak pojawią się żądania wojskowej interwencji według obłędnych i dwuznacznych schematów NATO, takiej, jaką ostatnio był bezprawny atak na Jugosławię, podczas którego popełniono zbrodnie wojenne. Co się dzieje, jeśli członek NATO nie chce podporządkować się życzeniom Waszyngtonu? Portugalia wie aż za dobrze, jakie skutki może wywołać udział w Sojuszu. Lizbona nigdy nie zaangażowała się w wojnę w Zatoce w 1991r. i portugalskie poparcie dla ataku było bardzo ograniczone. Efektem była dekada bojkotu portugalskich polityków przez Waszyngton, co było przez całe lata 90. Dotkliwą karą dla Portugalii.

Autor tekstu zarzuca pewnym amerykańskim politykom ciągłe myślenie w kategoriach "zimnowojennych". Są w Pentagonie "jastrzębie", które zbliżenie granic NATO do terytorium samej Rosji, wciąż traktują jako swego rodzaju zwycięstwo i zemstę na odwiecznym przeciwniku. Naciskają na to, a kolejne sukcesy odbierają, co jest absurdalne i błędne, jakby to było zwycięstwo nad Układem Warszawskim. Jest to według autora bezsensowne, ponieważ, zauważa, zwycięstwo można odnieść tylko w wyniku wojskowej konfrontacji, która przecież nigdy nie miała miejsca z uwagi na pokojową naturę ówczesnego ZSRS. Tymczasem wojująca strona, napastnicy, nie przestają pokazywać swojego prawdziwego usposobienia do dziś, przez brutalność zamiast dyplomacji, przez nawoływanie do wojny, które jest raz jeszcze hamowane różnymi sposobami przez Moskwę Władimira Putina. NATO, narzędzie w rękach Ameryki, dla autora w każdym swym elemencie jest anachronizmem. Członkami założonej w 1949 roku organizacji były początkowo USA, Wielka Brytania, Kanada, Belgia, Francja, Dania, Holandia, Islandia, Norwegia, Włochy, Portugalia i Luksemburg. Grecja i Turcja przyłączyły się w 1952 roku, Niemcy trzy lata później. W 1982 roku doszła Hiszpania, a w 1999 ostatnimi nowymi członkami zostały Węgry, Polska Czechy. Pozornie stworzone jako zabezpieczenie przed czymś, co błędnie odczytywano jako wojskowe zagrożenie ze strony Związku Sowieckiego, NATO należy do czasu, który dawno przeminął - raz jeszcze z naciskiem przekonuje "Pravda.ru".

Czy istnienie NATO ma w ogóle sens? Według autora - nie. NATO, będąc organizacją militarną, potrzebuje wroga, przed którym mogłaby się bronić, tyle... że go nie ma. Jedynym powodem, dla którego NATO istnieje, jest tworzenie chłonnych rynków zbytu dla amerykańskiej produkcji broni i sprzętu wojskowego - powraca wątek amerykańskiej hegemonii. Wielkie koncerny, które oplatają siecią personalnych i finansowych zależności Biały Dom i są jednocześnie kołem zamachowym amerykańskiej gospodarki, rozwijają nowe technologie, wypróbowując je w wielu wypadkach na najsłabszych ofiarach, jakie można znaleźć. Wyobraźmy sobie, że Mołdawia była Serbią, i że miała problemy z rebelianckimi terrorystami i próbowała rozwiązać ten problem, tak jak Slobodan Milosevic zrobił to legalnie i zgodnie z racją stanu. - autor daje obrazowy przykład. Jak Bukareszt by się poczuł, gdyby Stany Zjednoczone rozkazały jego siłom zbrojnym, jako członkom NATO, masowe bombardowania celów cywilnych w Kiszyniowie przy użyciu zubożonego uranu?

Pytanie jest retoryczne, ale dobrze ilustruje sedno sprawy. NATO jest farsą. NATO to mafia, która bierze udział w wielkich transakcjach na rynku narkotyków i broni i zarabia na tym ogromne pieniądze. Nowe kraje kandydujące nie podpisują członkostwa w elicie. One są ofiarami jutra, błaznami w cyrku pod nazwą Organizacja Paktu Północnoatlantyckiego."

Wydawana w USA pisząca o całym regionie bałtyckim "City Paper" z 21 listopada 2002 relacjonuje dzień, w którym państwa bałtyckie zostały zaproszone do NATO i przytacza opinie polityków.

Korki od szampanów wystrzeliły, parlamentarzyści świętowali, a jeden z politycznych liderów zgolił nawet brodę - ludzie we wszystkich bałtyckich krajach zjednoczyli się w świętowaniu długo oczekiwanych zaproszeń do NATO. Łotewski premier Einars Repše uznał ten dzień za drugi, pod względem znaczenia od chwili odzyskania niepodległości w 1991. "To oznacza, że nasza niepodległość i ideały wolności i demokracji, o które walczyliśmy, będą zabezpieczone na zawsze" - oznajmił, zwracając się do tłumu zgromadzonego pod zaśnieżonym Pomnikiem Wolności w centrum Rygi. NATO wystosowało zaproszenie do siedmiu postkomunistycznych narodów - krajów bałtyckich plus Bułgaria, Rumunia, Słowacja i Słowenia - na swoim szczycie w Pradze. Wszyscy oni powinni stać się pełnoprawnymi członkami Paktu na wiosnę 2004. Wiele bałtyckich mediów na żywo transmitowało wydarzenie, wokół telewizorów zebrali się parlamentarzyści głośno wyrażający swoją radość, gdy odczytywano nazwę ich kraju. Estoński deputowany Mart Laar powiedział, że dotrzyma słowa, które dał, jeszcze będąc rok temu premierem, że zgoli swoją blondwłosą brodę, jeśli NATO zaprosi w swe szeregi Bałtów, co było celem nr1 zagranicznej polityki bałtyckiej po wyrwaniu się spod władzy Moskwy.

Ze względu na wieczne zastrzeżenia rosyjskie wobec członkostwa Bałtów w NATO, ich zamiary były postrzegane dużo bardziej sceptycznie , niż w przypadku pozostałych. To uczyniło ich sukces bardziej słodkim - pisze gazeta. "Patrząc, gdzie byliśmy kilka lat temu, a gdzie jesteśmy teraz, to musimy uznać za bardzo budujące"- powiedziała estońska deputowana Mari-Ann Kelam. "City Paper" zwraca uwagę na to, że wraz z poprawą stosunków amerykańsko-rosyjskich po 11 września, Rosja złagodziła opozycję wobec natowskich aspiracji Bałtów. "Mam nadzieję, że ten krok będzie ostatecznie przekona te siły w Rosji, które wciąż myślą w kategoriach byłego sowieckiego imperium" - powiedziała łotewska prezydent Vaira Vike-Freiberga w Pradze o dawnej zależności Bałtów od Rosji. "Te dni minęły, znalazły się pod warstwą kurzu historii." Ale z pewnością co najmniej niektórzy w Rosji nie chcą pogodzić się z warunkami, narzuconymi przez rozszerzające się NATO. Kilka pociągów przyjeżdżających w ostatnim czasie z Moskwy do Tallinna było pokryte napisami graffiti w rodzaju: "Stop NATO!" czy "NATO jest gorsze od AIDS".

Większość bałtyckich liderów unika odpowiedzi na pytanie o to, czego chcą od NATO, - na tę charakterystyczną i zarazem niepokojącą tendencję zwraca uwagę gazeta, - a sam Sojusz odradza im wskazywać na Rosję jako potencjalne zagrożenie w przyszłości. Oficjalnie rządy mówią, że chcą "uczestniczyć w europejskim bezpieczeństwie". Sami mieszkańcy tych dynamicznych ekonomicznie, ale wrażliwych i doświadczonych przez historię narodów - siłą zaanektowanych przez Armię Czerwoną Stalina w 1940r. - bez zastanowienia wskazują na Rosję, jako powód nr 1 ich dążeń pod opiekuńcze skrzydła sojuszu. "Znasz innego sąsiada, który mógłby kiedyś na nas napaść?"- retorycznie pyta Tõnu Ekberg, 58-letni Estończyk robiący zakupy na rynku w Tallinie. "Szwecja? Finlandia? No, powiedz!". Deputowana Kelam mówi, że Rosja nie jest zagrożeniem teraz, "ale patrząc w naszą przeszłość, nasze kłopoty zwykle nadchodziły z jednej strony: ze Wschodu..."

Połączone armie bałtyckie ledwo przekraczają 20000 żołnierzy; z 4500 żołnierzami Estonia będzie miała najmniejszą armię narodową w NATO (dla porównania armia rosyjska liczy około 1 miliona) - zwraca uwagę gazeta. Estończycy twierdzą, że z powodzeniem brak armii zastąpią specjalizacją w konkretnych działaniach, np. rozminowywaniu akwenów morskich. W przeciwieństwie do innych postkomunistycznych państw, które posiadały swoje siły zbrojne w chwili upadku bloku sowieckiego, Bałtowie zaczynali bez armii i bez uzbrojenia. Nie można było wystartować z gorszych, niż te, pozycji. - czytamy w artykule. Ich postępy w budowie z niczego zrobiły na NATO wrażenie. Dumą bałtyckich sił zbrojnych jest nowy, kosztujący 100 milionów dolarów, panbałtycki system radarowy, który pozwala im śledzić jednocześnie wszystkie samoloty w ich przestrzeni powietrznej i okolicach. Niektóre stacje radarowe umieszczono w byłych bazach Armii Czerwonej. Oznaką wzrostu zaufania Amerykanów do Bałtów jest zgoda na sprzedaż Stingerów Litwie - pierwszemu państwu w regionie, któremu pozwolono kupić tę technologię.

Mniejszość mówi, że NATO będzie zbyt kosztowne, wymagając 2% wydatków budżetowych na obronę., i że te środki możnaby wydać gdzie indziej, z większym pożytkiem, choćby na cele społeczne. Jednak większość sondaży wskazuje, że poparcie społeczeństwa dla wejścia do NATO oscyluje między 60 i 70%. Poparcie dla NATO jest większe, niż dla członkostwa w UE - zauważa "City Paper".

Łotewski rosyjskojęzyczny tygodnik "Kommersant Baltic", 25 listopada - 1 grudnia 2002, W ubiegłym tygodniu Łotwa została zaproszona do NATO. O finansowych skutkach zaproszenia Łotwy do Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Oprócz nas, tego zaszczytu dostąpiły Litwa, Estonia, Słowacja, Słowenia, Rumunia i Bułgaria. Teraz wszyscy mamy nowy status - państw, będących pod obserwacją NATO. Rozmowy o wstąpieniu Łotwy do NATO rozpoczną się w grudniu tego - styczniu następnego roku, a pełnoprawnym członkiem Sojuszu Łotwa może się stać już wiosną 2003. Uczuć łotewskiego rządu z powodu zaproszenia nie można nazwać inaczej, jak dziecięcym zachwytem. To uzasadniona radość: cała polityka kraju była podporządkowana tej idei. Także i ekonomiści widzą w zaproszeniu potencjalne korzyści. Związek Łotwy z Sojuszem Północnoatlantyckim, zapewniają, doda wiarygodności naszym potencjalnym inwestorom, co wywoła wzrost inwestycji kapitałowych.

Jednak nie wszyscy w kraju podzielają zachwyt polityków. Na przykład wyraźnie emocjom nie daje ponieść się sekretarz stanu w ministerstwie obrony Edgars Rinkevics. Kością niezgody, według niego, może się stać kwestia wpłat Łotwy do budżetu Sojuszu. Ile konkretnie trzeba będzie płacić, na razie niewiadomo. Zachodnie media już się domyślają. Członkostwo szczęśliwych kandydatów, według nich, okaże się dla nas ciężkim brzemieniem finansowym. Według danych "The Guardian", Łotwa, tak jak pozostali nowicjusze, będzie zmuszona wydać w ciągu roku 240 milionów dolarów na wymianę uzbrojenia, głównie amerykańskiej produkcji. Poza tym i w najbliższym czasie wydatków będzie wystarczająco dużo: jako kraj-kandydat Łotwa powinna wymienić systemy komunikacji i strukturę dowodzenia, a jednocześnie podnieść wydatki na obronę do 2% PKB.

Litewski dziennik "Lietuvos žinios" z 22 listopada 2002, Almantas Gurklys , Zaprosili nas do NATO! I co dalej? Decyzje szczytu NATO w Pradze większość Litwinów przyjęła z entuzjazmem. Dziennik przytacza reakcje różnych polityków, także tych sceptycznych wobec NATO. Artykuł sygnalizuje nadzieje i obawy, jakie na Litwie wiążą z integracją z Sojuszem Północnoatlantyckim.

NATO zaprosiło w swe szeregi Litwę, Łotwę i Estonię oraz jeszcze cztery inne państwa Europy Środkowej. Rozpoczynają się negocjacje akcesyjne, które zakończą się podpisaniem wstępnego protokołu w marcu 2003. Historyczne oświadczenie, wieńczące zapoczątkowane przed prawie dziewięcioma laty wysiłki, wygłosił w Pradze sekretarz generalny NATO George Robertson. Obecny w Pradze prezydent Litwy Valdas Adamkus oświadczył z tej okazji, że to "to wielki dzień dla Litwy". - Wierzę, że cieszy się cały nasz naród. Cieszę się i ja, że cel, który sobie wyznaczyliśmy, został osiągnięty - jeszcze w czasie mojej kadencji Litwa została zaproszona do NATO. - powiedział dziennikarzom Adamkus.

Członkowie opozycyjnej partii konserwatystów zaproszenie Litwy do NATO uczcili w Sejmie lampką szampana. Ustawiony w sejmowej restauracji telebim, mający bezpośrednie połączenie z Pragą, obserwowało kilkudziesięciu konserwatywnych deputowanych i członków stowarzyszonych z nimi organizacji kombatanckich. Konserwatywna deputowana Rasa Juknevičiene przekonuje dziennikarzy gazety, że to wydarzenie znajdzie miejsce w przyszłości we wszystkich podręcznikach historii: "Członkostwo w NATO nie jest tylko chwilową polityczną potrzebą. Ono na zawsze umocni litewską państwowość". Przypomniała, że zaproszenie do NATO to nie to samo, co bycie członkiem. To nastąpi dopiero w marcu 2004. "A to wymaga jeszcze wiele pracy" - twierdzi Juknevičiene. Należąca do sejmowej komisji bezpieczeństwa narodowego i obrony deputowana podkreśliła z powagą, że dzień i noc trzeba wzmacniać ochronę granic i walczyć z korupcją.

"Teraz dostaliśmy zaproszenie, natomiast w przyszłym roku będziemy walczyć o podpisanie protokołu akcesyjnego. Dziewiętnastu członków NATO powinno ratyfikować ten protokół do 2004 roku. Dopiero wówczas będziemy prawdziwymi członkami Sojuszu."- mówi przewodniczący sejmowej komisji współpracy z NATO, socjal-liberał Vaclovas Stankevičius. Według niego do tego czasu Sejm czeka niemało pracy, koniecznej raz jeszcze w drodze na Zachód. Trzeba wytłumaczyć społeczeństwu, dlaczego NATO jest nam potrzebne.

Inny socjal-liberał - znany ze sceptycyzmu wobec NATO - deputowany Rolandas Pavilionis podkreśla, że póki co, Litwa wciąż nie jest członkiem NATO. Jego zdaniem członkowie Paktu ustalili, że ratyfikują dokument w półtora roku, a przez ten czas świat jeszcze się bardzo zmieni. "W 2004 roku NATO nie będzie już dla Ameryki tak ważne, jak teraz, ponieważ wiele spraw Amerykanie załatwią bez odwoływania się do pomocy Sojuszu. Wówczas NATO albo się zreformuje, albo rozpadnie. W najlepszym wypadku zreformowane NATO nie będzie organizacją ważną dla Litwy, a Litwa nie będzie w stanie wnieść nic wartościowego do tej organizacji." - przekonuje Pavilionis. Deputowany twierdzi, że zaproszenie Litwy do NATO nie zatrzyma zainicjowanego przez niego pomysłu referendum w tej sprawie. "Militarne aspekty ostatnich decyzji wcale nas nie cieszą, ponieważ cena, jaką trzeba zapłacić za zaproszenie jest absurdalnie wysoka." - mówi były rektor Uniwersytetu Wileńskiego.

Zaproszony do Pragi minister obrony Linas Linkevičius był w zdecydowanie radośniejszym nastroju. Zapytany o dalsze perspektywy odpowiedział: "Będzie jeszcze lepiej. Teraz naszym celem będzie osiągnięcie rzeczywistego członkostwa Sojuszu. Przy tej okazji musimy energicznie zabrać się za pełną reformę armii." Zdaniem ministra samo zaproszenie nie jest faktem prawnym, ale pozwala Litwie uczestniczyć już w pracach różnych struktur NATO. (...) Także w samym ministerstwie panuje optymistyczny nastrój. Sekretarz stanu w ministerstwie obrony Povilas Malakauskas przyznaje, że ministerstwo czeka teraz znacznie więcej pracy. "Teraz będziemy surowiej oceniani, jak bardzo wiarygodnym jesteśmy partnerem. Musimy utrzymać ten korzystny wizerunek."

Zdaniem politologa Česlovasa Laurinavičiusa droga do NATO, choć czasami komplikowana przez różne wydarzenia, okazuje się dobrze realizowanym sposobem integracji ze strukturami zachodnimi. Zaproszenie wystosowane w Pradze oznacza faktyczne wejście Litwy pod parasol ochronny Paktu. Na pytanie, czy zaproszenie Litwy do NATO jest związane z międzynarodową wojną z terroryzmem, Laurinavičius odpowiada, że ma to oczywiście znaczenie, ale on nie przeceniałby akurat atutów, jakie może wnieść do tej walki Litwa. "W tym przypadku chodzi raczej o wybór pewnych generalnych wartości. Wybieramy sojusz z Ameryką nie dlatego, że jest wielka i potężna, ale dlatego, ze wyznajemy te same wartości"- uważa politolog.

Oprac. Rybczyński

Archiwum ABCNET 2002-2010