OBŁĘDNY PATRIOTYZM

Amerykański konserwatywny miesięcznik „Sobran’s The Real News of the Month” 25 września 2003 roku zamieszcza artykuł swojego redaktora naczelnego Joe’go Sobrana na temat hurrapatriotycznej propagandy uprawianej przez niektórych republikanów.

Ameryka nadal jest wspaniałym krajem i krzywdząca byłaby jej ocena opierająca się wyłącznie na postawie jej patriotów. Mam tu na myśli gatunek "patriotów" którzy myślą, że sposobem wyrażania miłości do własnego kraju jest znieważanie innych państw.

Wydarzenia z 11 września wydobyły na światło dzienne najobrzydliwszych szowinistów, których najbardziej trujący jad skierowany został przeciwko Francji za jej sprzeciw wobec wojny w Iraku. Teraz gdy wojna nie osiągnęła sformułowanych celów, Francuzi są znienawidzeni bardziej, niż kiedykolwiek. W końcu popełnili oni skrajnie irytujący faux pas, mając - jak dowiodły tego wydarzenia - rację, a jak mówi francuskie przysłowie, nic nie boli mocniej niż prawda.

Frankofobia nigdzie nie ukazuje się w bardziej bezwzględnej i infantylnej formie niż w pseudopatriotycznym NEW YORK POST, gdzie felietonista Ralph Peters opublikował właśnie swój najnowszy wybuch furii. Po kilku ciosach wymierzonych w demokratów, wyżywa się "na tych od Paryża po Palestynę, którzy nienawidzą naszej wolności, naszych wartości i naszego sukcesu." Wymienia prezydenta Francji Jacques’a Chiraca jako pierwszego wśród "moralnie zbankrutowanych przywódców." Stawia Francuzów pośród "Eurotrash - Eurośmieci" którzy są "najbardziej notorycznymi seksualnymi drapieżnikami rozwiniętego świata."

Według Petersa, Francja jest "jednym z najobrzydliwszych wrogów Ameryki" a Chirac jest "moralnym pigmejem, którego brak skrupułów jest na szczęście zrównoważony brakiem odwagi i siły." Jeśli idzie o apele Chiraca o multilateralną politykę wobec Iraku: "Wsadź sobie to Kubusiu tam, gdzie menel chowa pieniądze. To właśnie ty i twoi żabi książęta bezwzględnie zniszczyliście możliwość multilateralnego podejścia do sprawy Saddama Husseina, odmawiając współpracy w jakichkolwiek poważnych wysiłkach pociągnięcia do odpowiedzialności bagdadzkiego reżymu. To właśnie ty i twoi polityczni alfonsi podzieliliście Radę Bezpieczeństwa szlachetnie broniąc praw dyktatorów do umierania w podeszłym wieku na Riwierze."

Wywód Petersa staje się jeszcze bardziej wściekły. Francuzi są "pasożytami w Paryżu." "Nigdy nie stali w obronie wolności ludzkiej." W drugiej wojnie światowej "oni nawet nie walczyli, by wyzwolić samych siebie." Ich sprzeciw wobec amerykańskiej wojny z Irakiem był "odruchowy i irracjonalny. Nienawidzą nas za to, że jesteśmy sobą."

Co zatem powinniśmy zrobić? Powinniśmy "uczynić z Francji przykład, przestrogę dla tych krajów, które aktywnie próbują przeszkodzić naszym wysiłkom rozprzestrzeniania wolności i praw człowieka. Zamiast szukać porozumienia z Paryżem, powinniśmy starać się nie przegapić żadnej okazji - wszędzie, w każdej dziedzinie - by wysmarować francuskie twarze w 'merde'." Peters nie skończył jeszcze.

"Francja powinna odcierpieć to strategicznie i finansowo. Francja dźgnęła nas nożem w plecy. W zamian powinniśmy ją żywcem obedrzeć ze skóry.”

"Jeśli dzisiejsza Ameryka jest nowym Rzymem, to Francja jest Kartaginą na wysypisku śmieci. Kartagina musi zostać zniszczona...”

"Powinniśmy uciekać się do wszelkich możliwych środków, by ograniczyć zakupy jakichkolwiek dóbr wyprodukowanych przez Francuzów.”

"Perfidia musi zostać ukarana. Francuzi, gdybyśmy ich nie wyzwolili, jedli by sauerkraut [kiszona kapusta -utożsamiana w USA z Niemcami tak, jak pierogi i kiełbasa z Polską – przyp. Alex L.] na śniadanie, obiad i kolację. Powinno im się teraz wepchnąć do gardła ich zdradliwość.”

"Najpierw Bagdad, potem Paryż," podsumowuje Peters.

Zdrada? Perfidia? Cios w plecy? Francuzi byli zupełnie otwarci w swej opozycji do wojny i oporze wobec imperialnej arogancji administracji Busha - nastawieniu demonstrowanemu również przez samego Petersa.

Czujesz się teraz dumny, ze jesteś Amerykaninem, prawda? Nic dziwnego, ze cały świat obawia się i nie cierpi tego kraju. I nic dziwnego, że coraz więcej Amerykanów rozgląda się za alternatywą dla George’a W. Busha.

Nie tylko liberałowie, ale i konserwatyści odczuwają wątpliwości wobec brawurowego militaryzmu, który zbyt długo uchodził za konserwatyzm. Starszy i prawdziwszy gatunek konserwatyzmu ma głębokie zastrzeżenia wobec prób "rozprzestrzeniania wolności i praw człowieka" przez brutalną siłę.

Konserwatyzm jest tam, gdzie można go dostrzec. Gdy arcyliberał, Teddy Kennedy, zarzucił nam, że zostaliśmy "oszukańczo" posłani na wojnę z Irakiem, to wyrażał on rodzaj sceptycyzmu na temat użycia siły, którego moglibyśmy spodziewać się uslyszec od bardziej konserwatywnych osób. Liberałowie również wykonują zadanie konserwatystów potępiając tą źle przemyślaną wojnę.

Fakt, wygląda to absurdalnie (i zabawnie): liberalni demokraci w zielonych okularach irytujący się deficytem budżetowym, tak samo jak niegdyś republikanie, lecz to jest właśnie przykład systemu dwupartyjnego politykierstwa. Kiedy jednej partii zacznie „odbijać”, to wtedy nie mamy innego wyjścia, niż wpaść w objęcia tej drugiej. A jeśli Ralph Peters jest jakimś symptomem, to republikanom faktycznie „odbiło”.

opr. Alex L.

Archiwum ABCNET 2002-2010