AMERYKA – DRUGI RZYM

Amerykański przegląd prasy rosyjskiej „Russia Weekly”, który działa przy Center for Defense Information, zamieszcza w numerze z 9 maja 2003 roku artykuł rosyjskiego analityka Anatolija Utkina na temat obecnej pozycji Stanów Zjednoczonych. Autor porównuje Waszyngton do Rzymu i przedstawia zagrożenia, jakie stwarza według niego „świat jednobiegunowy”. Utkin prezentuje rosyjski pogląd podzielany przez międzynarodowy ruch pacyfistyczny, jakoby USA były agresywnym państwem nastawionym na brutalną ekspansję.

Kiedy supermocarstwo zaczyna uważać siebie za unikalny i jedyny znaczący kraj świata, jego priorytety natychmiast skierowują się ku jednemu celowi - udaremnieniu jakichkolwiek usiłowań innych państw stania się wartymi go przeciwnikami.

W 279 roku p.n.e. Rzym zażądał by Pyrrus, król Epiru, opuścił Półwysep Apeniński. W 1823 Stany Zjednoczone, używając swej Doktryny Monroe, zażądały by europejskie państwa opuściły zachodnią półkulę. Zarówno Dekret Senatu Rzymskiego z 279 p.n.e., jak i Doktryna Monroe na zawsze stały się dominującymi zasadami imperiów, których historia oddzielona jest o prawie 1500 lat.

Jeszcze przed włączeniem się w Pierwszą Wojnę Punicką, Rzym przewyższał pod każdym nieomal względem Kartaginę i państwa helleńskie. Podobnie Stany Zjednoczone, osiągnąwszy w 1914 wartość produkcji wyższą niż Anglia, Francja i Niemcy razem wzięte, stały się liderem świata na długo zanim ten status został oficjalnie uznany.

Wielkie podobieństwo pomiędzy oboma imperiami widać w ich decyzji opuszczenia swych stref wpływów, uznanych przez resztę państw, i ustanowienie kontroli nad kluczowymi regionami świata. Przed kwietniem 1941, połowa Amerykanów była przekonana, ze Europa zajęta przez Hitlera zaatakowałaby USA, gdyby Niemcy pokonały Wielką Brytanię i jej flotę, zatem Waszyngton szybko posunął się naprzód ze swymi planami wojennymi w celu zapobieżenia przejęcia przez kogokolwiek i kiedykolwiek amerykańskiej dominacji nad światem.

Potęga Ameryki początkowo polegała na jej wysoce zaawansowanym poziomie rozwoju ekonomicznego. Potęga Rzymu, przeciwnie, opierała się głównie na wysokim politycznym talencie przywódców i gotowości żołnierzy do najwyższych poświęceń na rzecz Imperium. Wspólną dla obu cechą jest tutaj odmowa stosowania półśrodków, gwałtowna żądza kierowania wydarzeniami, aż do ich logicznego końca. Dziś Amerykanie podążając przykładem Rzymian odmawiają uznania jakichkolwiek decyzji, chyba że w pełni satysfakcjonują one ich interesy. Pojecie tzw. "bezpieczeństwa" dla Rzymu i Waszyngtonu zawsze oznaczało i dziś też oznacza kompletną impotencję potencjalnych rywali. Ponadto Amerykanie są przekonani, że „wszystko co jest dobre dla Stanów Zjednoczonych, jest dobre dla reszty świata" I nieszczęścia nieuchronnie przytrafiają się wszystkim którzy nie maja statusu "amicus populi Americani" [„przyjaciele narodu amerykańskiego” – JL].

Mogliśmy widzieć podobną transformację definicji celów Ameryki w okresie „jednobiegunowym”, gdy po rozpadzie Związku Sowieckiego Stany Zjednoczone nie miały już porównywalnego przeciwnika. W 1996 Komisja dla określenia narodowych interesów USA wyznaczyła dwa główne zadania:

1) Zapobiec nuklearnemu, chemicznemu lub biologicznemu atakowi przeciwko Stanom Zjednoczonym.

2) Zagwarantować przewagę USA tak długo jak tylko to możliwe poprzez zapobieganie wyłonieniu się wrogiego państwa, które jednocześnie dążyłoby do uzyskania hegemonii w Europie lub Azji.

W celu wykonania pierwszego zadania Amerykanie dokonali inwazji Afganistanu i Iraku. By spełnić drugie, Ameryka wg waszyngtońskiego analityka Petera Bendera, w uzupełnieniu innych działań, zaczęła polegać na byłych republikach sowieckich w celu zapobieżenia potencjalnemu nawet wskrzeszeniu Rosji. W tym celu Stany Zjednoczone skupiają uwagę przede wszystkim na Ukrainie; kierując się antyrosyjskimi interesami, Amerykanie spenetrowali głęboko zasobny w ropę region Centralnej Azji. Ponadto Waszyngton narzucił Rosji pewne restrykcje, próbując zapobiec pojednaniu miedzy Rosją i Zachodem i rozprzestrzenianiu się jej wpływu na Zachodnią Europę poprzez udzielanie bezpośredniego poparcia byłym satelitom sowieckim w ich dążeniu do NATO. Poza tym Stany Zjednoczone popierają Japonię i Koreę Południową przeciwko Chinom.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Istnieją trzy główne przyczyny zapowiadające upadek każdej hegemonii w najbardziej nawet sprzyjających jej okolicznościach: inne państwa, lub koalicje państw osiągają porównywalną potęgę; nadmierne używanie imperialnej potęgi prowadzi samo do podminowania imperium; sytuacja wewnętrzna stwarza dogodne warunki do moralnej degradacji i ogólnego osłabienia imperium.

Dziś nie widać na horyzoncie świata żadnego państwa które potrafiłoby konkurować ze Stanami Zjednoczonymi. Obecnie jedynie Chiny demonstrują swą gotowość, pragnienie, ambicje i zdolności modernizacyjne, które potencjalnie mogłyby stać się wyzwaniem dla dominacji USA. Byłoby to jednak możliwe jedynie wtedy gdyby, w odróżnieniu od Związku Sowieckiego, ten wielki kraj potrafił utrzymać swą polityczną i ekonomiczną jedność.

Bardziej realistyczna groźba dla dominacji USA leży w procesach występujących wewnątrz Stanów Zjednoczonych. Walka przeciwko międzynarodowemu terroryzmowi rozpostarła potęgę USA na nowe regiony, lecz tym samym stworzyła nowe potencjalne fronty użycia sil amerykańskich. Nieuniknione jest, że któregoś dnia nawet taki imperialny tytan jak Stany Zjednoczone, nie będzie w stanie dominować na wszystkich frontach. Liczba i determinacja potencjalnych wrogów będzie ciągle wzrastać, drenując moralne i fizyczne zasoby Ameryki w coraz większym stopniu.

W Starożytnym Rzymie „dobro wspólne” - res publica - skapitulowało wobec czysto prywatnych interesów. Luksus przyćmił republikański umiar, upadek moralności obniżył militarne męstwo. Dziś nawet tacy orędownicy imperialnej wielkości USA jak np. Zbigniew Brzeziński zaczynają ostrzegać przeciwko "osobistemu hedonizmowi" i "dramatycznemu upadkowi dawnych wartości".

Co czeka Stany Zjednoczone w przyszłości? Czy bede one zdolne zwalczać pokusę przekształcenia się w bardziej jeszcze rygorystyczny mechanizm polityczny, lepiej przystosowany do reagowania szybko na burzenie zewnętrznego i wewnętrznego status-quo? Niektórzy ideolodzy amerykańscy zaczęli już apelować do politycznych i publicznych kręgów, by rozważyły lekcje schyłku Imperium Rzymskiego, gdyż w przeciwnym razie - twierdzą - Stany Zjednoczone nigdy nie będą w stanie utrzymać swej fenomenalnej wyższości nad innymi. Patriarcha polityki amerykańskiej i nauk politycznych, Henry Kissinger mówi, że imperialna droga prowadzi do upadku polityki wewnętrznej, gdyż z czasem dążenie do absolutnej władzy burzy wewnętrzne ograniczenia.

Żadne z imperiów nie uniknęło drogi, która ostatecznie wiodła do cezaryzmu. Rozmyślny wysiłek osiągnięcia hegemonii jest najpewniejszym sposobem zniszczenia właśnie tych wartości, które uczyniły Stany Zjednoczone wielką potęga. "Zwróćmy uwagę na fakt, że Rzym przekształcił wszystkie zdobyte terytoria w jedno państwo. Trzymał w swych rękach orbis terrarum - wszystkie znane cywilizowane kraje - ale zdecydowanie nie cały świat. Stany Zjednoczone wyraźnie zamierzają zdominować cala planetę, jednak Amerykanie nie maja ani niezbędnej siły, ani tez godnych zaufania i lojalnych sojuszników dla sprawowania pełnej kontroli. Ówczesny Rzym mógł przynajmniej liczyć na sprzymierzone terytoria. Dzisiejsza Francja nie jest starożytną Galią, a Japonia z trudem przypomina "lojalny Rodos."

W połowie drugiego stulecia przed Chrystusem historyk Polibiusz z Megalopolis usiłował rozstrzygnąć, czy potęga Rzymu była błogosławieństwem, czy klątwa dla ludzkości. Znalazł przykłady popierające obie tezy. Amerykanie dążą do używania siły tak samo, jak robili to Rzymianie. Podczas gdy tak się dzieje, demokracja gra według nich rolę mało znaczącej przeszkody. Historycy będą jednak nadal musieli kiedyś rozstrzygnąć, czy amerykańska dominacja była błogosławieństwem, czy klątwa dla ludzkości.

opr. Alex L. i JL

Archiwum ABCNET 2002-2010