CZEKAJĄC NA SALADYNA

Pakistański dziennik “Dawn” z 5 kwietnia 2003 roku zamieszcza artykuł Irfana Husaina na temat nadziei, żywionej przez wielu muzułmanów, na przyjście nowego Saladyna, który pokona armie Zachodu. Autor przypomina sylwetkę wybitnego wodza i stwierdza, że nie nadszedł jeszcze czas na zadanie śmiertelnego ciosu Zachodowi, gdyż najpierw trzeba nadrobić dystans technologiczny. Irfan Hussein nie lamentuje nad okropnościami wojny, tylko wskazuje, w jaki sposób muzułmanie powinni pokonać Zachód.

Kiedy zjednoczone siły przebijają się mozolnie do Bagdadu, dzielny, choć tylko symboliczny, opór Irakijczyków skłonił wielu obserwatorów do wspomnienia Salahuddina Ayubiego czyli Saladyna i porównania go z Saddamem Husseinem.

Ten legendarny XII-wieczny król i wojownik jest dobrze znany każdemu muzułmaninowi na świecie, a jego imię brzmi jak symbol cnoty, rycerskości i współczucia. Kiedy więc niektórzy mówią o Saddamie jako o następcy Saladyna, sięgnąłem po książkę “Warriors of God” Jamesa Restona, która traktuje o królu Janie Lwie Serce i Saladynie – dwóch najważniejszych rywalach w trzeciej krucjacie.

W przedmowie Reston pisze: „Saladyn jest poważany nie tylko ze względu na swe zdolności wojskowe, lecz także z powodu swej pokory, dobroci, mistycyzmu, oddania Bogu i umiarkowania”. Nawet najbardziej czołobitny pismak z partii Baas nie ośmieliłby się użyć tych określeń w stosunku do Saddama Husseina.

Arabowie czekali na nowego Saladyna przez stulecia poniżenia i rozpaczy. Kiedy dominujący i agresywny Zachód podbił słaby i zacofany Bliski Wschód, Arabowie popadli w uwielbienie dla przeszłości i modlili się o drugiego Saladyna. Wykorzystując tę legendę niektórzy przywódcy aspirujący do roli pan-arabskich liderów często używali jego imienia. Nasser, Hafiz Assad i Kadafi wspominali Saladyna, by zdobyć poparcie dla swych celów.

Szczególnie Palestyńczycy, pozbawieni własnego państwa i codziennie prześladowani przez znienawidzonych Izraelczyków, czcili pamięć Saladyna w swej desperackiej walce. Powstały „Brygady Saladyna”, a portret bohatera wisiał w wielu domach. Ludzie Zachodu nie pojęli do końca, jak w świadomości Arabów krzyżowcy stali się armią Izraela.

W tym kontekście Saladyn uzyskał specjalne znaczenie jako ten, który zjednoczył Arabów i pokonał armie najeźdźców z Zachodu. Arabowie uważają, że wypędzenie Izraelczyków to tylko kwestia czasu. W końcu ich przodkowie potrzebowali 80 lat, by ostatecznie odbić Jerozolimę, a Izrael powstał dopiero 55 lat temu.

Kiedy Imperium Osmańskie zostało pokonane i rozbite w wyniku I wojny światowej, zwycięzcy rozdzielili między sobą jego arabskie prowincje. Syria została podzielona na Liban, Syrię i Irak, a w lipcu 1920 roku generał Henri Gourard wkroczył do Damaszku i udał się do grobowca Saladyna, gdzie, według Restona, stwierdził: „Saladynie, wróciliśmy. Moja obecność tutaj oznacza zwycięstwo Krzyża nad Półksiężycem”. Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek amerykański generał ośmielił się mówić podobne rzeczy w zdobytym Bagdadzie.

Ale wpierw osądźmy zasadność porównania Saladyna do Saddama, co często się dokonuje w tych dniach pełnych emocji. Oprócz całkowicie przypadkowego faktu, że obaj urodzili się w Tikrit, są zupełnie od siebie różni. O ile Saladyn był głęboko religijnym człowiekiem, o tyle Saddam cynicznie używał religii, kiedy tylko było mu to na rękę. O ile ten wielki król-wojownik uwalniał swoich najgorszych wrogów (często ku rozgoryczeniu swoich podwładnych), iracki dyktator uwielbia torturować i zabijać ludzi za choćby cień podejrzenia. O ile Saladyn rozumiał sposób myślenia przeciwników, o tyle Saddam jest zbyt ograniczony, by pojąć, jak działa świat.

Chociaż w pełni zrozumiała, nadzieja na przyjście Saladyna dużo kosztowała Arabów. Zamiast bronić swej siły i jedności przeciwko wspólnemu wrogowi, pogrążali się w rozpamiętywaniu przeszłości i w marzeniach o cudownym powrocie ich wodza. Niestety, historia rzadko się powtarza.

Należy zauważyć, że w czasie wypraw krzyżowych różnica militarna i technologiczna pomiędzy stronami konfliktu była minimalna: Arabowie byli szybsi i bardziej zwrotni, natomiast Europejczycy nosili ciężkie zbroje i używali większych i wolniejszych koni. Armie Arabów były liczniejsze, natomiast armie europejskie lepiej zdyscyplinowane. Ale nie było obecnej nierównowagi sił. Dzisiaj w Iraku różnica w potencjale militarnym jest kolosalna.

Zachód przewyższa wszystkie inne cywilizacje pod względem badań naukowych i praktycznie posiada monopol na najnowsze technologie. Jest to tak oczywiste jak to, że słońce wschodzi na wschodzie, a żaden przywódca muzułmański nie zrobił nic, by ten stan rzeczy zmienić. Próba Saddama uzyskania „broni masowego rażenia” skończyła się dla niego upadkiem: Zachód zdecydował zachować monopol i nie chce by bandyci tacy jak Saddam mieli dostęp do tej broni, chociaż swego czasu Amerykanie pomagali Irakowi.

Nawet pakistańska bomba atomowa może stać się piętą achillesową naszego kraju, kiedy zwycięski Zachód zdecyduje, że możemy się nią podzielić z jego obecnymi lub przyszłymi wrogami. Gdyby okazało się, że pomogliśmy Korei Północnej w programie atomowym, bylibyśmy w tragicznym położeniu. Nie trzeba być geniuszem wojskowości, by zauważyć, że przewaga technologiczna jest głównym atutem Amerykanów i kiedy zostanie złamana, inni mogą pokusić się o zaatakowanie amerykańskiej hegemonii.

Świat muzułmański jest zbyt podzielony i zbyt zajęty sobą, by przyjąć do świadomości tę oczywistą prawdę. Kraje arabskie importowały przestarzałą broń myśląc, że jest całkiem dobra. Wiele z nich na własnej skórze odczuło, że to, co jest dobre dla Amerykanów, niekoniecznie jest korzystne dla krajów kupujących od nich broń. Podstawą jest złamanie przewagi technologicznej, co może dokonać się jedynie poprzez zmianę sposobu myślenia, rozumniejsze lokowanie środków i uzdrowienie systemu rządów. To wymaga wielkiego wysiłku i woli politycznej.

Ale zawsze łatwiej jest siedzieć bezczynnie i czekać na nowego Saladyna.

Opr. JL

Archiwum ABCNET 2002-2010