II WOJNA W ZATOCE

William S. Lind na łamach "The American Conservative” z dnia 18 listopada 2002 roku zastanawia się w artykule pt.: „II Wojna w Zatoce nie będzie spacerem jak po maśle” nad logistycznymi trudnościami prowadzenia wojny przeciw Irakowi i ich konsekwencjami.

W 1939 roku Francja zakładała, że druga wojna światowa potoczy się mniej więcej jak pierwsza, ale tak się nie stało i kiedy w maju 1940 Niemcy zaatakowały, francuska armia - według wszelkich ocen najlepsza na świecie została pobita w sześć tygodni. Podobnie, kiedy Niemcy planowali Operacje Barbarossa - inwazję na Rosję w 1941 roku - przypuszczali, że Rosja będzie łatwiejsza do pokonania nawet niż w pierwszej wojnie światowej. Koniec końców Rosjanie mieli wstrętnego dyktatora, którego nikt nie lubił, zatem prawdopodobnie nie walczyliby nawet za niego. Nie było więc potrzeby wydania zimowej odzieży, gdyż do tego czasu byłoby po wszystkim. Cztery zimy i parę miesięcy później Czerwona Armia zajęła Berlin.

Zakładanie, że następna wojna podążać będzie ta samą drogą, co poprzednia ma niefortunną historię. Ta historia wydaje się być nieznana w Waszyngtonie, gdzie powszechnym przekonaniem jest, że nowa wojna z Irakiem będzie toczyć się według tego samego wzorca co ostatnia. Ten wzorzec sam w sobie jest niepoprawnie rozumiany. Nie tylko nie było to największe zwycięstwo od czasów bitwy pod Kannami, ale też na operacyjnym poziomie iracka Gwardia Republikańska przewyższyła amerykański VII Korpus, w rezultacie czego gdy zamknęliśmy pułapkę okazała się ona pusta. Ich operacyjny odwrót okazał się lepszym niż nasze operacyjne natarcie.

Najdziwniejsze założenia Waszyngtonu są w dziedzinie strategii. Po pierwsze, przyjmuje się, że w jakiś sposób możemy pokonać naszych rzeczywistych wrogów, którzy nie reprezentują żadnych państw - takich jak al-Qaeda - atakując państwa. Wprost przeciwnie. Bez względu na wynik amerykańskiego ataku na Irak, pozapaństwowe elementy w świecie islamskim nieomal z pewnością wyłonią się jako zwycięskie.

Po drugie, Waszyngton uważa, że właśnie tak jak ostatnim razem większość Irakijczyków nie będzie walczyć. Po tym jak głodziliśmy ich kobiety i dzieci przez 10 lat, jest to ryzykowne założenie. Jeśli będą faktycznie walczyć to nowa wojna będzie mieć bardzo mało podobieństwa do poprzedniej.

To drugie założenie wydaje się prowadzić do planu operacyjnego wyróżniającego się głównie swą kruchością. Według obecnych doniesień, US planują zaatakować bardzo małą siłą - dwie pancerne lub zmotoryzowane dywizje US Army i jedna dywizja US Marine Corps, plus jednostka nazywana MEF (Marine Expeditionary Force) - wkraczającymi przez pojedynczy port wejścia w Kuwejcie, z jedną linia zaopatrzenia biegnącą przez Zatokę Perską. Arabia Saudyjska powiadomiła, że tym razem nie zgodzi się na użycie jako główny teren koncentracji dla amerykańskiej inwazji. Podobnie Turcja, gdzie górzysty teren plus ograniczona sieć dróg i kolei przedstawiają logistyczny koszmar.

Nawet małe liczebnie siły mają rozlegle logistyczne wymagania. Jeżeli ich jedyny port wejścia zostałby stracony, lub pojedyncza linia zaopatrzenia przecięta, czas przetrwania mierzony jest w dniach, jeśli nie godzinach. Siły tak małe mogą wygrać tylko wtedy, jeśli wszystko potoczy się dobrze, co oznacza: jeśli Irakijczycy nie będą walczyć. Coś jak hiszpańska Armada płynąca w oczekiwaniu na cud.

Wielkim operacyjnym niebezpieczeństwem nie jest to, że Irakijczycy będą chcieli zatrzymać nas zajmując Kuwejt zanim zdążymy przybyć w wystarczającej sile.

Wielkim niebezpieczeństwem jest, że wejdziemy i zostaniemy odcięci. W tej sytuacji stracilibyśmy armię i dumę amerykańskiej niezwyciężalności.

Chociażby dla samej nadziei zachęcenia Pentagonu do inteligentnego symulowania ćwiczeń sztabowych warto prześledzić jak to się może stać. Raz jeszcze - nasza wrażliwość jest oczywista: jest oczywistym, że będziemy mieć jeden punkt (i jeden port) wejścia i pojedynczą linię zaopatrzenia. Co mógłby Irak zrobić aby ją przeciąć?

Oczywistym sposobem byłoby użycie jakiejś broni masowego zniszczenia przeciwko Kuwait City i jego portowi. Prawdopodobnie Saddam nie był w stanie zbudować nuklearnego ładunku, jednak mógł go gdzieś kupić w chaosie byłego ZSRR. Ciężarówka lub łódź rybacka mogłyby służyć do dostarczenia i zdetonowania go. To samo odnosi się do biologicznych i chemicznych broni, chociaż te ostanie są trudne w efektywnym użyciu i prawdopodobnie mogą być zneutralizowane na czas by móc utrzymać tą żywotną linię zaopatrzenia otwartą.

Rozgrywając tę sytuację w sztabie należy postawić nie pytanie, czy Saddam może to zrobić, ale co będzie jeśli to zrobi. Powiedzmy, że MEF mógłby zająć iracki port Umm Qasri uczynić go operacyjnym na czas dla zaopatrzenia naszej armii, ale historia nie jest zachęcająca. Irackie miny zatrzymały Marines poprzednim razem a amerykańskie zdolności rozminowywania są słabe. Liczymy w tej sprawie na naszych sojuszników, jednak obecnie nie wygląda na to żeby mieli się pojawić. Usuwanie min jest powolnym i jeśli nagle okaże się, że nie możemy iść przez Kuwejt wszystko będzie polegać na czasie. Umm Qasr po zajęciu musiałby być uczyniony operacyjnym po prawdopodobnym rozległym irackim sabotażu. Jeśli nasi sztabowcy są dobrzy to powinni opracować zajęcie Umm Qasr i przystosowanie go do operacji zanim ruszymy dalej w głąb Iraku.

Drugim sposobem którym Irak może odciąć nasze dwie dywizje jest manewr operacyjny.

Wymagałoby to od Gwardii Republikańskiej manewrowania w stosunku do nas w otwartym terenie, czego nie mogą uczynić w obliczu naszej siły powietrznej (szczególnie A-10s, naszych najbardziej efektywnych samolotów bojowych i najbardziej nie lubianych przez Air Force). Jednak co się stanie, jeśli pogoda uziemi nasze siły powietrzne? Nasze lotnictwo jest efektywne jedynie przeciwko stałym celom, a nie jednostkom w ruchu. Kilka dni byłoby wszystkim czego Irakijczycy potrzebują. Czy irackie siły pancerne mogą mieć nadzieje pokonania naszych w otwartej walce? W walce jeden przeciwko jednemu prawdopodobnie nie, lecz jeśli siłą atakującą są tylko dwie dywizje (MEF jest operacyjnie unieruchomiony na wybrzeżu) Irakijczycy nie walczyliby jeden przeciwko jednemu, a jak generał Custer odkrył - liczebność ma znaczenie.

Gdyby Irak miał szczęście jego atakujące jednostki pancerne nie spotkałyby naszych własnych lecz zaszłyby je od tylu przecinając tą jedyną linię zaopatrzenia. To jest właśnie to, na czym polega manewr operacyjny. Ta sama pogoda, która uziemiłaby nasze lotnictwo przeszkodziłaby naszemu wywiadowi operacyjnemu, który poważnie jest uzależniony od obserwacji powietrznych. Z perspektywy Iraku ta opcja byłaby nie ryzykiem lecz hazardem. Czasami zdesperowani mężczyźni kładą na stole wielkie sumy.

Bardziej prawdopodobnie Irakijczycy będą trzymać swe najlepsze siły - Gwardię Republikańską - w głównych miastach czekając na nas. To nie przetnie naszych linii zaopatrzenia, ale zwyczajnie wchłonie nasze małe siły w sposób w jaki gąbka wchłania wodę. Dwie dywizje nie wystarczają nawet na to żeby efektywnie oblegać Bagdad, nie mówiąc o tym żeby go zdobyć, jeśli Irakijczycy będą walczyć.

Na to wszystko Pentagon odpowie: “ale my mamy niezmiernie wyższą technologię”. Pogląd, że wojna - najbardziej złożone z ludzkich przedsięwzięć może być rozstrzygnięta przez technologię jest najbardziej kosztownym i najbardziej niebezpiecznym z militarnych złudzeń.

Na początku wojny wietnamskiej francuski dziennikarz zapytał Sekretarza Obrony Roberta McNamare co francuskie doświadczenie w Wietnamie znaczy dla Ameryki. McNamara odpowiedział, że co przytrafiło się Francji, nie może się przydarzyć Amerykanom, bo to nie jest kwestia męstwa, ale technologii. Hi-tech jest świetna dla uzasadniania programów i budżetów, ale jak to ostatnio wykazali Serbowie, myślące istoty ludzkie potrafią nieomal zawsze znaleźć sposób przeciwdziałania jej. W Kosowie, nasza wychwalana hi-tech siła powietrzna zniszczyła czternaście serbskich czołgów.

Jeśli spojrzymy ponownie na ten jeden port wejścia i jedyną linię zaopatrzenia to wtedy wyłoni się nawet bardziej interesująca kwestia odnośnie co może się im przydarzyć z pominięciem tego co Irak uczynić może. Co będzie jeśli Iran nagle włączy się do wojny przeciwko nam? Jastrzębie w Waszyngtonie mówią otwarcie, że po Iraku powinniśmy zaatakować Iran. Jeśli Irańczycy im uwierzą, to powinni ruszyć na nas w miejscu i czasie, w którym jesteśmy najbardziej narażeni. Czy irańskie siły lotnicze i morskie potrafiłyby przeciąć jedyną linię zaopatrzenia naszej armii w głębi Iraku na wystarczająco długi czas? Bardzo możliwe…

A co jeśli Ariel Sharon wykorzysta okazję dla wydalenia Palestyńczyków do Jordanii? W tym momencie Islamski świat nie miał by problemu z wytłumaczeniem dlaczego Ameryka zaatakowała Irak. Czy monarchia saudyjska upadnie? Czy saudyjscy piloci zaczną atakować amerykańskie okręty i samoloty na własną rękę, bez rozkazu? Czy rozmaici szeikowie nie zostaną zastąpieni przez wielbicieli al-Qaeda, którzy zamkną swe porty i lotniska dla Ameryki i być może na dokładkę wyślą swe łodzie-bomby za naszymi transportowcami? Co się stanie z pro-amerykańskimi reżymami w Pakistanie i Egipcie. Jeśli one odejdą nasza cała pozycja w regionie upadnie.

Wojna oferuje takie przedziwne rozmaitości, że nie jesteśmy w stanie omówić wszystkich sytuacji do jakich jeden port wejścia i pojedyncza linia zaopatrzenia mogą doprowadzić. Rzecz w tym, że jeśli obecne doniesienia są prawdą będziemy mieć jedne port wejścia i jedną linię zaopatrzenia. Wojna będzie wisieć na jednej nitce i jeśli cokolwiek przetnie tą nitkę świat będzie miał przyjemność oglądania spektaklu amerykańskiej armii poddającej się Irakowi, tak jak właśnie Irak poddał się nam poprzednim razem. Można by się zastanawiać, czy ten stary francuski wagon kolejowy jest nadal gdzieś w pobliżu.

Strategicznie zbędne wojny prowadzone według kruchych operacyjnie planów, opartych na wysoce korzystnych założeniach i nieomal zawsze przysparzające problemów zamiast prowadzić do rozwiązań, nie są niczym nowym w historii. Wielki historyk wojskowości, Barbara Tuchman napisała książkę na ich temat - „The March of Folly”. Aż kusi, żeby wysłać jej kopię Prezydentowi George W. Bush.

Archiwum ABCNET 2002-2010