LUSTRACJA W KRAJACH EUROPY ŚRODKOWEJ

Węgierski miesięcznik „Ufi” w numerze z lutego 2005 roku zamieszcza artykuł Gábora Lagzi dotyczący lustracji w krajach Europy Środkowej. Autor opisuje różne modele przeprowadzenia lustracji w państwach byłego bloku sowieckiego.

Z wielkim zainteresowaniem oglądano worki podartych na strzępy dokumentów byłej wschodnioniemieckiej służby bezpieczeństwa, kiedy 26 września 1999 roku, po raz drugi od zjednoczenia Niemiec, zorganizowano w byłym magazynie Stasi dzień otwarty. Pracownicy Stasi zniszczyli prawie wszystkie dokumenty, zanim w styczniu 1990 roku działacze praw człowieka zajęli główny budynek służby bezpieczeństwa. Do 1995 roku 30 wybranych ekspertów uporządkowało zawartość 165 worków, lecz pozostało jeszcze około 13 tysięcy nietkniętych worków. W pozostałych państwach bloku wschodniego rozliczenie z przeszłością utrudnia fakt, że współpracownicy byłej policji politycznej ciągle, w sposób legalny, są przy władzy. Ponieważ na Węgrzech znów wybuchła „wojna na teczki”, miesięcznik „Ufi” opisuje, jak rozwiązano ten problem w byłych państwach socjalistycznych. Starożytni Rzymianie z okazji „lustratio” dokonywali rytualnego oczyszczenia i składali przebłagalne ofiary. Ale czy po zmianie systemu byłe kraje socjalistyczne rzeczywiście odkupiły grzechy przeszłości w trakcie lustracji? Co kraj, to obyczaj – przedstawiamy środkowoeuropejskie recepty na rozliczenie się z przeszłością.

Jednym z przykładów mogą być wschodnioniemieckie doświadczenia w tym zakresie. Już w 1990 roku powstał tzw. Urząd Gaucka, powołany do zajmowania się dokumentami Stasi. Do dzisiaj 2 miliony osób zgłosiły się z prośbą o dostęp do swoich teczek. Zjednoczenie Niemiec pociągnęło za sobą prawną regulację lustracji (a także interpretacji, kto był agentem, a kto nie) oraz umożliwiło przeznaczenie na ten cel odpowiednich środków pieniężnych (lustracją zajmuje się kilka tysięcy osób). Na obszarze byłej NRD udało się więc przeprowadzić lustrację w sposób cywilizowany, co ogromnie zmniejszyło możliwość manipulowania komunistyczną przeszłością w życiu politycznym.

W Czechach w 1991 roku wprowadzono ustawę lustracyjną, która nakazywała zbadanie, czy dana osoba figuruje w aktach służby bezpieczeństwa. Jeżeli tak nie było, specjalnie powołana komisja ministerstwa spraw wewnętrznych wydawała „opinię negatywną” (tzn., że dana osoba nie współpracowała). W przeciwnym wypadku osoba taka nie mogła pełnić funkcji publicznych (w administracji, sądownictwie, mediach, a także w wojsku powyżej stopnia pułkownika). Charakterystyczną cechą czeskiej lustracji była publikacja, począwszy od 2002 roku na stronie internetowej ministerstwa spraw wewnętrznych listy agentów służby bezpieczeństwa. Lista zawierała imię, nazwisko, miejsce urodzenia, pseudonim, a także charakter współpracy (tajny współpracownik, informator albo właściciel mieszkania konspiracyjnego).

W Polsce, po długiej debacie, w 1997 roku weszła w życie ustawa lustracyjna. Na jej mocy powstał sąd lustracyjny, który wydawał wyrok, czy dana osoba w sposób świadomy i tajny współpracowała z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa. Od wyroku sądu można się było odwołać. Polacy lustrują parlamentarzystów, wysokiej rangi urzędników państwowych, prokuratorów, adwokatów, ale dziennikarzy, na przykład, już nie. Jednocześnie jeżeli ktoś przyzna się do współpracy lub sąd lustracyjny udowodni mu kłamstwo, z prawnego punktu widzenia nie dzieje mu się nic, traci jedynie, w myśl ustawy, „kwalifikacje moralne” do dalszego obejmowania aktualnie zajmowanej pozycji [tutaj autor się myli – JL].

Nie była to jednak pierwsza lustracja w Polsce. Latem 1992 roku minister spraw wewnętrznych wysłał do najważniejszych dygnitarzy państwowych listę zawierającą 66 nazwisk osób sprawujących wysokie funkcje publiczne, a które w latach 1945-1990 współpracowały ze służbami bezpieczeństwa. Wśród nazwisk tych znaleźli się: Lech Wałęsa (pseudonim „Bolek”), prezydent (1990-1995), Krzysztof Skubiszewski („Kosk”), minister spraw zagranicznych (1989-1993), a także Włodzimierz Cimoszewicz („Carex”), premier (1996-1997), minister spraw zagranicznych (2001-2004), który obecnie wzmacnia postkomunistów jako marszałek Sejmu.

Ostatnio w Polsce narodowo-katolicka partia LPR podniosła znów problem lustracji i konieczności opublikowania listy tajnych współpracowników. Ten dość ryzykowny manewr może przynieść tej partii sporo korzyści przed zbliżającymi się wyborami (LPR nie wywodzi się bowiem z legendarnej „Solidarności”, a jest naszpikowana ludźmi, którzy w latach 1980-tych byli „zaufanymi elementami”). W Polsce znów wybuchła więc „wojna na teczki”.

W krajach bałtyckich lustracja ma trochę inny wymiar, wynikający ze specyficznego położenia tych państw, które jako jedyne nowe kraje członkowskie UE w latach 1944-1991 stanowiły integralną część Związku Sowieckiego i w związku z tym były poddane dużo większemu uciskowi, niż pozostałe kraje Europy Środkowej. KGB, pięść partii, przenikała wszystkie warstwy społeczeństwa, kontrolowała je i bezlitośnie prześladowała inaczej myślących. Poza tym problem sprawia fakt, że po 1991 roku wycofująca się sowiecka służba bezpieczeństwa zabrała ze sobą dokumenty (szczególnie na Łotwie i w Estonii).

W Estonii w 1994 roku wprowadzono ustawę lustracyjną, która wymagała od osób pełniących funkcje publiczne „deklaracji sumienia”, w której dany człowiek stwierdzał, iż nie współpracował w przeszłości z KGB. Jeśli było inaczej, miał jeden rok na zgłoszenie się do specjalnego urzędu przy służbach bezpieczeństwa, a wtedy sprawa nie wychodziła na jaw. Podobnie na Łotwie byli agenci KGB powinni zgłaszać się do Urzędu Historycznego, który jest podporządkowany łotewskim tajnym służbom. Według ustawy lustracyjnej z 1994 roku kandydaci na wybieralne urzędy (parlamentarzystów i samorządowców) powinni składać takie deklaracje (w wypadku przyłapania na kłamstwie dana osoba przez 10 lat nie może piastować danego stanowiska). Już w 1998 roku byli pracownicy KGB nie mogli startować w wyborach, a donosiciele i informatorzy musieli opublikować wiadomość o swojej przeszłości.

Na Litwie w 1999 roku parlament uchwalił ustawę lustracyjną, według której dana osoba musiała wyjawić przed specjalną komisją, czy w latach 1940-1991 pracowała dla KGB, ale tę wiadomość można opublikować jedynie w przypadku, jeżeli osoba ta pełni funkcję państwową (w parlamencie, samorządzie, sądownictwie, dyplomacji, państwowych i prywatnych bankach).

Istnieją też „tylne drzwi” – w styczniu bieżącego roku wyszła na jaw informacja, że litewski minister spraw zagranicznych, szef służb bezpieczeństwa i przewodniczący parlamentu w latach 1980-tych byli oficerami rezerwy KGB, co, trzeba przyznać, daje do myślenia . Paradoksalnie bowiem litewska ustawa lustracyjna nie uznaje za pracowników sowieckich służb bezpieczeństwa oficerów rezerwy KGB, którzy, zdaniem ekspertów, należeli do najgorętszych zwolenników władzy sowieckiej. Diabeł nie śpi – już po wybuchu skandalu litewski dziennik „Lietuvos Rytas” opublikował wiadomość, że w 2004 roku Rosja wydała 5,5 miliona dolarów na operacje wywiadowcze w krajach nadbałtyckich. Wielkiego Brata interesowało wszystko – życie gospodarcze i polityczne, informacje wojskowe, instytucje NATO-wskie i unijne. Rosyjskim agentom przy pracy pomagała wiedza o przeszłości dawnych towarzyszy.

Bez gruntownej lustracji nie można wyobrazić sobie całkowitego rozliczenia z komunistyczną przeszłością. Manipulacja dokumentami i problem prawnego zatuszowania przeszłości sprzyja byłym współpracownikom bezpieki (którzy dysponowali największą ilością informacji), a także rosyjskim służbom specjalnym (które z pewnością posiadają oryginalne bądź skopiowane dokumenty środkowoeuropejskich tajnych policji). Jednocześnie obraz sytuacji zaciemnia fakt, że w burzliwych czasach transformacji ustrojowej pracownicy Firmy zniszczyli nieznane ilości dokumentów operacyjnych.

Przeprowadzony w naszym regionie proces lustracji najlepiej chyba unaocznia ciemne strony transformacji ustrojowej, z jej niedoskonałościami i półprawdami. Przyszedł czas, aby sprawiedliwe i całkowite poznanie prawdy przyniosło nam wolność.

opr. JL

Archiwum ABCNET 2002-2010