POCHWAŁA RADYKALNEGO NACJONALIZMU

Ukraiński nacjonalizm budzi w Polsce jak najgorsze skojarzenia. Określenie to nierozerwalnie kojarzy się z wołyńskimi masakrami i tak zapewne już zostanie. Ale nacjonalizm ukraiński ma także współczesne oblicze, nieodległe od ideologii Le Pena we Francji czy choćby od naszej rodzimej Ligi Polskich Rodzin. Mowa o organizacji UNA-UNSO, której idee mogą, zdaniem niektórych, odegrać poważną rolę w przyszłości Ukrainy. Prezentujemy artykuł lidera UNA-UNSO, Andrija Szkiła, zatytułowany „O demonizacji nacjonalizmu”, opublikowany 22 kwietnia 2004 r. w „Ukrajińskiej Prawdzie” (pravda.com.ua).

Ciekawe, że jeszcze dwa lata temu rozmową na czasie była „cisza wśród ukraińskich ultra”. Kontekst był taki: w czasie, kiedy Europa przeżywa „renesans prawicy” (chodziło o wybory w Holandii i Francji), ukraińscy radykałowie nieoczekiwanie przycichli. Jedni „uderzyli w teorię”, inni (i tu wymienia się moje nazwisko) uzyskawszy mandat deputowanego, zredukowali swój ekstremizm do formatu parlamentarnej frakcji i stamtąd jedynie pozwala sobie na ogłaszanie pewnych deklaracji. To źle – mówią.

Nie, to nawet BARDZO ŹLE, bo bez „nich” (radykałów, „ultra”, ekstremistów, „narodowców” - to już, jak komu pasuje) polityczny krajobraz Ukrainy traci swój koloryt. Wszystko chyba sprowadza się do tego, że wyborczy sukces prawicowego polityka czyni z niego najpierw konformistę, a później i kolaboranta.

Słowem, wszystko można podsumować następująco: najpierw wierność idei, później jej dostosowanie do nowych warunków, na koniec całkowita jej zdrada. I jeszcze bezbarwne niebiosa jako bonus...

Teraz jednak, dwie wiosny później okazuje się, że problem polega na czymś diametralnie przeciwnym. Ekstremizmu nie tylko nie brakuje na ukraińskiej palecie politycznej, o09n z tej palety wręcz kapie i rozlewa się na obce ziemie. I to TEZ BARDZO ŹLE.

To nawet dużo gorsze niż poprzedni wariant. Bo oto uległszy namowom grup „ultra” – jak donosi Internet – szykują wyprawę do Gruzji, by tam zaprowadzić swój ład. Za wojenna sławą ruszają też „unsowcy” ze swymi zwolennikami a na ich czele, przede wszystkim Andrij Szkił jako jeździec Apokalipsy.

(W nawiasie zaznaczę, że nikt na razie na żadną wyprawę się nie wybiera a co do przeszłości, to swego czasu UNSO zdecydowanie stanęła po stronie Gruzji w wojnie, w której stawką była integralność tego państwa – jednego z najważniejszych partnerów strategicznych Ukrainy).

Tym sposobem, po oskarżeniach o konformizm, rozpoczęła się, ot tak, demonizacja prawicy i UNA – UNSO w szczególności. Nie zdziwię się, jeśli wkrótce doczepi się nam etykietkę „faszystów”, bo kogoś denerwuje to, że to już dawno zużyty materiał. (Po co sięgać do historii i wyciągać stamtąd jakiegoś na pół zapomnianego Tamerlana – a nuż nie umknie on czytelnikowi ze szkolnej pamięci? A tu są „faszyści”, krótko i smacznie...).

Dlatego pragnę zauważyć, że: nasza przeszłość nie była taka jakiej tylko może zapragnąć skulony pod kołdra obywatel. Ona była heroiczna. Całościowa ocena naszej dawnej działalności nie leży w niczyjej kompetencji (żadnej instytucji mającej pretensje do bycia ostatnią instancją), do nas i do naszej przyszłości można mieć zwyczajnie różny stosunek.

Tak, rozmaici niegodziwcy wyrywali się od czasu do czasu do władzy w organizacji, ale można mówić jedynie o tym, ze udało im się czasowo zniszczyć ją od środka. I nie jej ideologia była złej jakości, a jedynie niektórzy jej członkowie. I teraz UNA – UNSO jest cokolwiek osłabiona, ale nie słaba. I w dodatku – oczyszczona.

O organizacji UNA-UNSO powiedzieć można dodatkowo, że najbliżej jej do modernistycznej fazy ukraińskiego nacjonalizmu. Już widzę niedwuznaczną reakcję i na to pojęcie. Cóż, jeszcze „dziesiąt” lat temu, obchodzona przez chrześcijański lud Pascha wchodziła do szeregu świąt, słów i określeń objętych tabu. Za przychylność względem nich można było zarobić piętno „antysowietczyka”. Więc niech „łajające” słowo „nacjonalizm” nikogo nie przeraża.

Tak po prawdzie, trywialnie myślący ludzie wkładają zazwyczaj w to pojęcie treść skrajnie negatywną – propagandę tego, że jedna nacja jest wyższą, lepszą od drugiej. Z takiej pozycji, nacjonalizm jest tym, co wykorzystuje się do wzajemnych obelg. A w rzeczywistości sprzyja on rozwojowi narodowej autentyczności, narodowej kultury, ogólnie wszystkiego, co narodowe. Nawet w braku po temu warunków w państwie. Nacjonalizm – to rozbudowa narodu. Jest to proces nieprzerwany, wymagający stałej pracy i który może się zacząć, ale nigdy się nie kończy. Zakończyć się może za to pragnienie przedłużenia tej rozbudowy.

Czy można stwierdzić, że podobna rozbudowa nacji jest anachronizmem w świecie, którego przynajmniej europejska część skłonna jest, jak się zdaje zrezygnować z narodowej tożsamości? Przecież określenia Stany Zjednoczone Europy nie bierze się już w cudzysłów a kraje Beneluksu zgodnie opowiadają się za silnymi ponadpaństwowymi instytucjami, wspólną polityką zagraniczną, wspólnym rządem czy wspólnym system podatkowym.

Można na to odpowiedzieć tak: o umieraniu narodu zaczęto mówić jednocześnie z pojawieniem się terminu „nacjonalizm”. Oznacza on więc samoobronę. Synergizm narodów „przechodziliśmy” już w Związku Sowieckim. To pojęcie (synergizm), które z greckiego oznacza współdziałanie, jakby odbierało głos „mniejszym” nacjom, które przyzwyczaiły się do bycia dumnymi z tego, że pomagają w państwowym budownictwie „wielkim narodom”, przyczyniając się do sławetnych zwycięstw. Ale zmiany w świadomości takich narodów zawsze były nieodwracalne.

W tym kontekście przytaczam zazwyczaj przykład syryjskiej ały – najlepszej lekkiej konnicy w składzie rzymskiego wojska. Syryjczycy bardzo cieszyli się z tego, że przyłożyli swe ręce do rozbudowy tak potężnego imperium, jakim był Rzym. Ale Rzym upadł w wyniku nawałnicy ze wschodu (i nie bez udziału syryjskiej konnicy), koniec imperium jest ogólnie znany. Vae victis!

Można też do woli mówić o stworzeniu równych warunków dla wszystkich nawet dla najmniej liczebnych narodów – z radością witam taką równość. Ale nacjonalizm nie zniknie nigdy, dopóki nie znikną narodowe tradycje, odzież i jedzenie. A one znikną wraz z ostatnim swoim nosicielem. Naturalne procesy nigdy do tego nie doprowadzą, tak jak nie doprowadzą do współdziałania narodów. Kiedy pojęcie fenotypu, genotypu przestanie zawierać miejsce narodzenia, miejsce wychowania, osobliwości wychowania człowieka – wówczas możliwe jest, że nacjonalizm zniknie. Można do tego doprowadzić metodami biologicznej ingerencji, ale w żadnym razie, żadne naturalne procesy nie doprowadzą do zlania się wszystkich narodów w jeden.

I oto, ci zachodni Europejczycy, którzy bronią narodowej niepowtarzalności przed poszatkowaniem na kawałki w jedna sałatkę, uciekają się do odpowiednich kroków. Urządzają akcje protestacyjne na kształt manifestacji antyglobalistów. Wybierają nowe rządy i parlamenty spośród sił prawicowych, które jak w Portugalii (gdzie dwa lata temu 40,12% głosów zdobyła prawicowa Socjalno demokratyczna partia z Jose Durao Barroso na czele), zamiast wpadać w ogólnoeuropejską ekstazę, swe pierwsze kroki kierują na wprowadzenie kardynalnych zmian w ekonomicznej i społecznej polityce swoich państw.

U nas takie same procesy traktowane są przez statystycznych Ukraińców jak niezrozumiałe wybryki biurokratów. Chociaż prawdę mówiąc, o tamtejszych „biurokratach” wiemy tyle, co o Marsjanach.

Większość z nas nie wie, że przeciętni mieszkańcy Francji, Holandii albo Belgii, tworzą, powiedziałbym, milczącą większość (której, nie należy mylić ze zdepolityzowanym lumpem, który milczy przez większość swego życia z powodu braku jakichkolwiek idei lub poglądów). Ta „milcząca większość” Europy nie podnosi głosu protestu, dopóki nikt nie nastaje na jej tradycjonalistyczny sposób życia. Czyli dopóki cudzoziemiec z eurotrybuny nie wezwie do porzucenia zwyczajów uświęconych codziennością kolejnych pokoleń i nie zjawi się w celu realizacji jakiegoś wspólnego z sąsiadami projektu. Taka „nowina” staje się podobna do kamienia rzuconego w cichy i spokojny stawek, który długo drzemał na słońcu a teraz zakołysał się falami niezadowolenia.

Co do „identyczności” nacjonalizmu i radykalizmu, czym tak lubią straszyć naszego obywatela, to te dwa pojęcia odnoszą się do siebie tak samo jak liberalizm i radykalizm, socjalizm i radykalizm, słowem, jakikolwiek „izm”.

Radykalne działania są oczywiście niezbędne przy rozbudowie nacji, nie należy ich jednak mylić z ekstremizmem. Skrajność – to sytuacja bez wyjścia, kiedy inaczej już nie można. W sprzeczce między dwoma mężczyznami zawsze można się dogadać, ale czemu tak często wybijają zęby, jeden drugiemu?

Nie należy sadzić, że ludzie o wysokim poziomie kultury nie są podatni na radykalne działania. Nawet rzucanie w siebie taboretami (z braku umiejętności bicia się) będzie przejawem ekstremizmu.

Zaznaczyliśmy już jednak, że rozbudowa nacji – to nieprzerwany proces, w którym radykalne zmiany są niezbędne – a radykalizm pochodzi od słowa „radeks”, co znaczy „korzeń”, więc od korzenia wszystko się zaczyna. W człowieku trzeba zmieniać coś od korzenia i z korzeniem, wychowywać dziecko trzeba zacząć nie wtedy, kiedy ma ono już lat dwadzieścia, ale kiedy jest ono jeszcze w łonie matki...

W tym ujęciu radykalizm (w połączeniu z nacjonalizmem) oznacza sięgające korzeni zmiany ukierunkowane na osiągnięcie pożądanego celu. W tym wypadku – dla nacji, dla uchronienia jej przed światem, który wszystko zamiata pod siebie i któremu w zasadzie obojętna jest czyjaś tożsamość, której ochrona leży w rękach samych nacjonalistów.

oprac. R.R.

Archiwum ABCNET 2002-2010