SERBIA PO DŹINDŹICIU

“Dlaczego Zoran Dzindzić musiał umrzeć? (...) Co Serbia mu zawdzięczała i co straciła wraz z jego śmiercią?” – zastanawia się w artykule “Serbia po Dzindziciu” w 2732 numerze “Nin” (8 maja) Božidar Jakšić.

Minęły już prawie trzy miesiące od zamachu na premiera Serbii. W kraju obowiązuje stan wyjątkowy, a policja donosi o kolejnych sukcesach w walce z tzw. grupą z Zemuna (dzielnica Belgradu). Według oficjalnych komunikatów ona właśnie odpowiada za śmierć premiera, który swoim wypowiedzeniem wojny przestępczości zorganizowanej miał zagrozić jej interesom. Czy wszystko idzie więc ku dobremu, sprawiedliwość zwycięża, a ofiara z życia Dzindzicia nie pójdzie na marne? Jakšić ma duże wątpliwości.

Autor tekstu daleki jest od uwielbienia dla Dzindzicia. Przypomina, że w latach wojny w Bośni (1992-95) bratał się ze zbrodniarzami takimi, jak przywódca bośniackich Serbów Radovan Karadżić – po to, by zdobyć popularność wśród wówczas bardzo nacjonalistycznie nastawionego społeczeństwa serbskiego. O latach jego rządów (Dzindzić stanął na czele rządu w grudniu 2000 r., po obaleniu Miloszevicia) autor pisze m.in. że charakteryzowały się “grabieżą lukratywnych stanowisk w państwowych urzędach i przedsiębiorstwach”. Ale mimo wielu grzechów Dzindzić „przyniósł obywatelom Serbii NADZIEJĘ. W jego dynamizmie dużo było pustych posunięć, prezentacji programów, strategii „wszystkiego i wszystkich”, bez żadnych rezultatów, ale też i niewątpliwa umiejętność motywowania ludzi do pracy”.

Mówiąc najkrócej, Dzindzić chciał modernizacji Serbii, czyli zerwania z dziedzictwem ery Miloszevicia, powrotu do Europy itd. Za te dążenia zapłacił życiem. „Policja stosunkowo szybko odnalazła bezpośrednich wykonawców, uczestników i zleceniodawców zamachu na Zorana Dzindzicia. Przedstawiciele policji i minister spraw wewnętrznych zapewniają opinię publiczną, że zbrodnia ta to dzieło jakiegoś „klanu z Zemunu”. Na razie nie ma powodów, by wątpić w te ustalenia. Jednak w sprawach tak ważnych dla przyszłości kraju i społeczeństwa (…) dobrze by było przynajmniej spytać, czy Zoran Dzindzić nie jest przypadkiem tragiczną ofiarą państwa, którego był premierem? Nawet oficjalne komunikaty o śledztwie wskazują (…) że bezpośrednim wykonawcą zamachu był aktualny zastępca komendanta tzw. Jednostki ds Operacji Specjalnych (JOS), a bezpośrednim zleceniodawcą były komendant tejże jednostki. JOS była to zbrojna, elitarna formacja (…) podległa zarówno armii, jaki i MSW. (…) Według dotychczasowych ustaleń można ją nazwać serbską wersją latynoamerykańskich „oddziałów śmierci”. Komu i dlaczego po upadku Miloszevicia ów „oddział” był potrzebny, dlaczego nie został przekształcony – to pytanie dopiero czeka na precyzyjną odpowiedź. I o jaki w związku z tym „klan z Zemuna” chodzi? Chodzi tu o państwo i jego instytucje, a dopiero w dalszej kolejności o przestępczość zorganizowaną. Chodzi o społeczeństwa, nie tylko serbskie i nie tylko bałkańskie, w którym zorganizowana przestępczość „posiada” państwo.”

Według publicysty „Nin” Dzindzić wystarczająco naraził się tym, którzy w takim właśnie państwie czuli się jak ryba w wodzie. Po pierwsze, był jedynym politykiem serbskim, który odważył się przekazać Miloszevicia trybunałowi w Hadze. „Ci, którzy w czasach Miloszevicia swój gorący patriotyzm dobrze spieniężyli (…) nie mogli już dłużej spać spokojnie” pisze. Do tego doszły jeszcze dwa fakty: likwidacja Jugosławii i porażka w wyborach na prezydenta Serbii prezydenta rozwiązującej się Jugosławii Vojislava Kosztunicy, który dopóki był u władzy starał się chronić ludzi dawnego systemu.

Dzindzić wypowiedział też wojnę zorganizowanej przestępczości. Tej zorganizowanej przestępczości, o której Jakšić pisze, że „posiada państwo”. Za Miloszevicia bowiem granica między miloszeviciowską rodziną, reżimową nomenklaturą, „biznesmenami”, zbrodniarzami wojennymi, agenturą i mafią była płynna, w zasadzie oni razem przez ponad 10 lat tworzyli tę serbską „grupę trzymającą władzę”. Grupa ta straciła sporą część wpływów po upadku Slobo, ale wciąż jest silna. „Jeden szczegół pokazuje, do jakiego stopnia przestępczość zorganizowana wniknęła do instytucji państwowych. Podobno osoba z ochrony domu Dzindzicia za niewielkie pieniądze przekazała zamachowcom kompletny rozkład dziennych zajęć premiera” wskazuje publicysta ”Nina“.

Co dalej? „Przed obywatelami Serbii długi okres ekonomicznej, politycznej, kulturalnej, jak też i moralnej niepewności”. Zdaniem Jakszicia należy też z rezerwą podchodzic do zdecydowanych działań policji. Twierdzi, że większość spośród ponad 300 zatrzymanych to bowiem, a nawet jeśli winni zostaną ukarani, będzie to dopiero wierzchołek góry lodowej. „Co ze zorganizowaną i niezorganizowaną przestępczością w państwowych instytucjach, policji, sądach, szpitalach, uniwersytetach, szkołach, przedsiębiorstwach, bankach? (…) Kiedy przyjdzie czas, gdy obywatel swoją uczciwą pracą będzie mógł zabezpieczyć byt swój i swojej rodziny (…) Jeśli nadejdzie w Serbii taki czas, jego ofiara nie pójdzie nadaremnoć” kończy.

opr. Marcin Herman

Archiwum ABCNET 2002-2010