MOJE ZWIĄZKI Z LIBERIĄ

Taki Theodoracopulos, znany grecki dziennikarz współpracujący m.in. z brytyjskim „The Spectator”, a także współwydawca „The American Conservative”, w ostatnim numerze tego pisma, z 8 września 2003, opublikował artykuł, w którym wspomina swoje kontakty z Afryką, a także przeciwstawia się lewicowej ideologii, według której za wszystkie nieszczęścia Afryki odpowiedzialne są Stany Zjednoczone i Unia Europejska.

"Ta międzynarodowa grupa, wspierana przez amerykańskie dolary i zagranicznych żołnierzy zwerbowanych na całym świecie, pomagałaby zarządzać krajem do czasu, aż Liberia wykaże, że jest zdolna kierować sama sobą..." Tak głosi raport „New York Times” na temat planu ONZ uratowania głodującego i skrajnie biednego kraju. To dobra wiadomość. Jeszcze lepsza wiadomością jest to, że świnie potrafią latać.

Pomoc dla Liberii w budowie zdolnego do utrzymywania się przy życiu rządu wygląda szalenie dobrze na papierze; dokonanie tego jest zupełnie innym zagadnieniem. Większość afrykańskich państw to kleptokracje rządzone przez brutalnych bandziorów i skorumpowane elity, które utrzymują się przy władzy dzięki systematycznym morderstwom i okaleczaniu ludności cywilnej. Niektóre z nich, jak Angola, posiadają zasoby ropy, a jednak ludność głoduje, gdyż całe bogactwo wysysane jest przez hochsztaplerow, np. prezydenta Angoli Eduardo dos Santos. Kraje takie jak Kongo, Rwanda i Sierra Leone są "polami śmierci" pomimo wielkiego bogactwa naturalnego: diamentów i zasobów mineralnych.

Ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku pochłonęło 800.000 Tutsich w przeciągu 100 dni. Stalin, Mao i Pol Pot powinni się wstydzić. Tanzania chyli się ku upadkowi, Kenia znajduje się na granicy śmierci, Mozambik jest w stanie stagnacji, a wręcz cofania się. W RPA, jedynym zdolnym do życia kraju afrykańskim, gwałt popełniany jest co 23 sekundy, a każdego dnia zdarza się 55 morderstw. W Zimbabwe, niegdyś największym producencie ziarna na kontynencie, polityka obłąkanego psychopaty Roberta Mugabe doprowadziła do głodu połowę ludności kraju. Totalna anarchia panuje w Somalii. AIDS, głód, okropności nie do opisania i masowe zniszczenia wojenne są w Afryce standardem.

W połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy wojska nigeryjskie zostały wysłane do Liberii w misji pokojowej, zaangażowały się nie tylko w systematyczną grabież, ale i w przemyt narkotyków. Żołnierze zmusili setki dziesięcioletnich dziewczynek do prostytucji. To tyle w kwestii afrykańskiej solidarności. Obecna zgraja morderczych szalbierzy sprawia, ze Idi Amin, niedawno zmarły ugandyjski zbrodniarz, wydaje się w porównaniu z nimi dobrotliwym dyktatorem. Amin był przynajmniej zabawny, gdy przyjmował absurdalne tytuły jak np. Zdobywca Imperium Brytyjskiego czy Król Szkocji. Jedynymi zdolnościami Charlesa Taylora [ostatnio obalony prezydent Liberii – przyp. JL] było plądrowanie skarbca państwowego i zabijanie z zimna krwią. To są fakty, lecz nikt ani w ONZ, ani w Kongresie USA się z nimi nie zgodzi. Polityczna poprawność wyklucza jakąkolwiek krytykę przywódców afrykańskich, bez względu na to, jak skorumpowani i brutalni by oni nie byli.

Pomijając pobożne życzenia i plany ONZ - nie może być żadnej nadziei dla Afryki tak długo, jak tzw. "społeczność międzynarodowa" obchodzi się z afrykańskimi kleptokracjami w rękawiczkach. Obecna sytuacja, kiedy były przywódca Jugosławii staje przed sądem w Hadze za zbrodnie przeciwko ludzkości, podczas gdy morderczy psychopaci jak Mengistu, Taylor i Mugabe poruszają się swobodnie na wolności, jest niedorzeczna i absurdalna. Afryka jest jądrem ciemności i rozpaczy. Największe nawet akty dobrej woli nie uczynią najmniejszej różnicy w położeniu mieszkańców tego kontynentu. Trylion dolarów rocznie dla Afryki uczyni jedynie przywódców Afryki trylionerami. Clinton i Bush mogą trąbić o pomocy Afryce w zwalczaniu AIDS, ale wszystko co osiągają, to upychanie kieszeni rządzącym złodziejom. Jedyne, co można zrobić przeciwko takiej karygodnej zachłanności i brakowi uczuć ludzkich jest trzymanie się z dala, bez względu na to, jak cyniczne i okrutne może się to wydawać. Mój polski przyjaciel Radek Payac ostrzegał mnie o tym bardzo dawno temu.

Był 1958 rok i mój ojciec wybudował właśnie w Chartum największą fabrykę tekstyliów w Afryce. Pięć tysięcy robotników pracowało na trzy zmiany w klimatyzowanym komforcie najbardziej zaawansowanego jak na tamte czasy zakładu włókienniczego. Prezydent Sudanu, generał Abboud, był człowiekiem, którego pierwsza dama Ameryki, Jackie Kennedy, nazwała później "jednym z najbardziej interesujących przywódców, jakiego kiedykolwiek spotkała." Znalem dobrze Abbouda. Raz na tydzień musiałem iść do prezydenckiego pałacu i wręczać mu garść brytyjskich funtów. (Nie przeszkadzało mi to zbytnio, raczej jego nawyk wiecznego dłubania w nosie przed podaniem mi ręki.) Payac był u nas kierownikiem i zawsze miał problem z pośrednikiem wiecznie domagającym się łapówek. Będąc uczciwym człowiekiem, jednego dnia poczuł, że ma już tego dość i rzucił pracę. "Ten kraj nigdy się nie poprawi. Twój ojciec marnuje tu swój czas," powiedział mi w drodze na lotnisko. "Ja odlatuję pierwszą klasą, ale ty kiedyś jeszcze będziesz musiał płynąć, żeby się stąd wydostać." Jego przewidywania spełniły się. Abboud został obalony przez potomka Mahdiego; mój ojciec musiał wysłać prywatny samolot, by mnie stamtąd wydostać w chwili, gdy muzułmańskie hordy wyły: "Zabić syna właściciela!" Osiem lat później, w drodze do Kenii (jak na ironie z księciem Radziwiłłem, którego żoną była siostra Jackie Kennedy), wstąpiłem do fabryki po to tylko, by zobaczyć wypalone rumowisko.

Mniej więcej w czasie, gdy sudański motłoch starał się o to, żeby pięć tysięcy ich współobywateli straciło klimatyzowaną pracę, Kongo uzyskało niepodległość, podobnie jak wiele innych narodów afrykańskich. Natychmiast po tym najdroższe na świecie liceum Le Rosey w Gstaad, w Szwajcarii zaczęło otrzymywać latorośl afrykańskich przywódców. Dobrze pamiętam młodego Kasavubu. Ojciec nie był jeszcze nawet przez rok szefem Kongo, gdy syn przybył do Gstaad okryty w złoto, z pięcioma fagasami mieszkającymi w Palace Hotel i spełniającymi wszystkie jego zachcianki. Wkrótce potem jego następca, Mobutu (po zamachu wojskowym, oczywiście), zaczął wykupywać nieruchomości szwajcarskie za dziesiątki milionów, wpędzając w końcu swój bogaty kraj w biedę i deponując wszystko w bankach szwajcarskich. Kiedy jeden z jego kierowców po pijanemu przejechał dziecko, natychmiast zostało to wyciszone, by kongijski złodziej nie wycofał swej kabzy. Mój przyjaciel Freddy Burundi, żyjący na uchodźstwie król Rwanda Burundi, zadecydował wtedy, że nadszedł czas na powrót do domu. Freddy był bardzo przystojnym młodym mężczyzną, z piękną blondwłosą niemiecką dziewczyną. Ostrzegaliśmy go przed Afryką, ale jedynie Niemka nas posłuchała. Freddy został zamordowany, a następnie zjedzony.

Moje związki z Liberią były jednak najzabawniejsze. Mój ojciec miał kilka statków pod liberyjską banderą. Któregoś dnia, gdzieś koło 1968 roku, odwiedził mnie liberyjski dyplomata i zapytał czy nie znam kogoś, kto za pieniądze mógłby wyposażyć Liberię w siły lotnicze. Znałem taką osobę. Peter West wyglądał jak sobowtór Harolda Wilsona. Członek wyższej klasy, któremu nigdy nie powodziło się dobrze, zawsze zadłużony i skłonny do popełnienia horrendalnych szwindli. West był niezmiernie czarujący, a jego ojciec był wysokim oficerem lotnictwa w okresie międzywojennym. Liberyjczycy byli pod wielkim wrażeniem. "Przyszliście do właściwego człowieka," powiedział West tonem pełnym poczucia dla wagi własnej osoby. Liberyjczycy wręczyli mu 40 tysięcy funtów oczekując w zamian względnie kompletnego lotnictwa. W dniu dostawy, prezydent Tubman, we fraku i cylindrze stanął na podium, a West nieco za nim. Gdy orkiestra rozpoczęła hymn państwowy, nagle doszedł głos zbliżającego się samolotu. A potem katastrofa.... Antyczny i rozklekotany DC3 gwałtownie zszedł z kursu w lewo, o włos minął Tubmana i innych ucylindrzonych dygnitarzy i rozbił się na oczach wszystkich. W czasie zamieszania West dał nura w busz i już nigdy Liberyjczycy go nie ujrzeli.

Westa nie ma już wśród nas, nie ma też Tubmana, czy jego następcy Williama Tolberta. Tolbert był pastorem baptystów, został wypatroszony w swym łóżku. Półanalfabeta Sergeant Doe był następnym z kolei i w wyniku tego miał oboje uszu obcięte przez niejakiego Prince’a Johnsona (wszystko zostało sfilmowane na taśmie) zanim został litościwie uśmiercony. Po nim nastąpił wykształcony w Ameryce Charles Taylor, który pozostawił za sobą dwieście tysięcy trupów i kompletnie zdewastowany kraj.

Jest w tym okropna ironia, że pod przywództwem Tubmana (zmarł w 1971) Liberia cieszyła się przez lata najwyższym wskaźnikiem wzrostu gospodarczego wśród wszystkich krajów świata. W tym czasie była ona nieomal lennem Firestone Rubber Company. W latach dwudziestych Harvey Firestone obsadził milion akrów drzewami gumowymi. Jednak duma afrykańska uporała się z zagranicznymi prywatnymi inwestycjami i zastąpiła je dewastacją na nieomal biblijna skale.

Opr. Alex L.

Archiwum ABCNET 2002-2010