ZŁODZIEJE ZIEMI

Pakistański dziennik “Dawn” 25 maja 2003 roku zamieszcza artykuł Ardeshira Cowasjee na temat działalności gospodarczej armii. Autor zauważa pogarszanie się doli chłopa pańszczyźnianego w dobrach wojskowych, a także próby przejmowania coraz większej części majątku narodowego przez armię.

Od trzech lat na pendżabskich wsiach toczy się brutalna batalia. Naprzeciwko siebie stoją, jak Dawid i Goliat, coraz biedniejsi chłopi i coraz potężniejsi wojskowi feudałowie wspierani Rangersów [jednostki pomocnicze i porządkowe – JL].

Sto lat temu, za czasów Królestwa Brytyjskiego, armia wybudowała wspaniałą sieć irygacji w Pendżabie i części Sindhu. Kanały budowane były przy pomocy najemnej siły roboczej, sprowadzanej z innych części Królestwa. Z początku obiecywano przyjezdnym własność ziemi, jednak gdy okazało się, że dzięki inwestycjom Pendżab stał się najbogatszą prowincją, armia zmieniła status gruntów i chłopi stali się jedynie dzierżawcami ziemi. W 1913 roku rząd prowincji przejął ziemię na własność, a potem przekazał ją w dzierżawę armii, która z kolei dzierżawiła ją dalej chłopom.

Po wycofaniu się Brytyjczyków większość ziemi dzierżawionej przez armię Królestwa została przejęta na własność przez nowopowstałą armię Pakistanu. Armia połączyła gospodarstwa w większe jednostki, ale nie zmieniała statusu dzierżawców. Jedną z największych farm powstałych w ten sposób była Okara, która zajmowała 17 tysięcy akrów [ok. 6,5 tys. hektarów – JL] najlepszej klasy gruntów. To właśnie tam miały miejsce wydarzenia, które wcześniej były nie do pomyślenia w Pakistanie.

W połowie 2000 roku dzierżawcy z Okary zostali poinformowani przez swych wojskowych panów, że ich dzierżawa wygasła i od tej pory będą podpisywać kontrakty jednoroczne, a poza tym zmienia się forma płatności – z naturalnej na rentę pieniężną. Wieśniacy – biedni i niepiśmienni – postanowili zaprotestować.

Jako stali dzierżawcy nie mogli być usunięci, natomiast jako czasowi – mogli. Organizowali wiece publiczne, agitowali, sprzeciwiali się, aż w końcu ich ruch rozlał się po całej prowincji, gdzie w tym samym czasie miały miejsce podobne działania ze strony wojskowych.

Nasza armia ma na pieńku nie tylko z dzierżawcami, ale także z Pendżabską Izbą Dochodów, która przypomniała sobie, że kontrakt z wojskiem wygasł już dawno, przejęcie ziemi było nielegalne i cały areał, wraz z chłopami, ma wrócić do zarządu prowincji. Armia zignorowała te żądania ogłaszając jedynie, że ziemia należy do niej, a na zrewoltowanych chłopów wysłała Rangersów. Ci krwawo rozprawili się z buntownikami – 18 osób zabito, było też wielu rannych.

W wielu wioskach należących do farmy Okara mieszkają setki tysięcy obywateli Pakistanu, którzy od wielu miesięcy są zastraszani przez Rangersów. Podobno niektórzy już skapitulowali i odcisnęli swój kciuk na jednorocznych kontraktach.

Armia naciska również na rząd Pendżabu, by odwołał swoje pretensje do spornej ziemi. Co więcej, niedawno wojsko kupiło od rządu prowincjonalnego farmę Renala Khurd Stud o wielkości 5 tys. akrów [ok. 1200 hektarów – JL]. Oczywiście wraz z ziemią armia nabyła także chłopów, którym zaproponowała podobne warunki, co w Okarze.

Jedna z gazet z Lahaur [stolica Pendżabu – JL] zauważyła, że armii, obecnie jedynej sile rządzącej w kraju, nie wypada dokonywać takich nadużyć. Prawa człowieka w Pakistanie są obecnie w strzępach i nawet nieruchliwe zazwyczaj Ministerstwo Spraw Zagranicznych zainteresowało się sytuacją w Okarze, w perspektywie wizyty europejskiego obserwatora. Zabójstwa, tortury i przymusowe eksmisje z pewnością nie ujdą jego uwadze. Prezydent Perwez Muszarraf powinien natychmiast nakazać zdjęcie oblężenia Okary i zarządzić sprawiedliwe rozstrzygnięcie sprawy, tak aby chłopi z wojskowych posiadłości mogli dalej bez przeszkód uprawiać ziemię, tak jak robią to już od stu lat.

Siły zbrojne Pakistanu kontrolują największą sieć fabryk, a poza tym są największym posiadaczem ziemi na wsi i w mieście – koszary i osiedla oficerskie zajmują ogromne obszary w miastach i miasteczkach od jednego krańca kraju do drugiego. Nie potrzebują już więcej miejsca dla swej działalności. Ale to nie przeszkadza im wcale powiększać siłą swego stanu posiadania. Czasami kolejne nieruchomości same wpadają im w ręce, jak to się stało jedenaście lat temu w Karaczi.

Wtedy, we wrześniu 1992 roku, sytuacja ówczesnego premiera prowincji Sindh [południowa prowincja; jej stolicą jest Karaczi – JL] Muzaffara Hussaina Szacha (obecnie jest on honorowym przewodniczącym Zgromadzenia Prowincjonalnego Sindhu) stała się dramatyczna i jego rząd chwiał się w posadach, postanowił on poszukać wsparcia w wojsku. Napisał on do ówczesnego zwierzchnika sił zbrojnych, Asifa Nawaza, poufny liścik: „Mój drogi Wielmożny Panie Asifie Nawazie! Jestem szczęśliwy mogąc poinformować Pana, że rząd Sindhu zdecydował się przekazać Flagstaff House w dzielnicy Bath Island w Karaczi armii jako rezydencję dla Dowódcy 5-go Korpusu. Niezbędne instrukcje dotyczące tej posiadłości zostały już wydane”. Zaraz potem Dowódca 5-go Korpusu otrzymał dodatkowo od rządu prowincjonalnego dwa hektary ziemi przyległej do rezydencji, z pewnością po to, aby zapewnić generałowi większe bezpieczeństwo.

Czy armia powinna przyjmować takie podarunki, jeżeli doskonale zna kontekst, w jakim są dawane? Czy w ogóle jest możliwe, żeby czyn Muzaffara Szacha został zapamiętany i przeszkodził mu w wyborze na honorowego przewodniczącego sindhijskiego zgromadzenia? Jaki typ ludzi produkuje i utrzymuje nasz kraj?

Obecnie armia szykuje się na teren stadionu krykieta w Karaczi – szarżę w tym kierunku wykonał generał Tauqir Zia, który został członkiem Pakistańskiej Izby Krykieta i jako taki „przekazał” stadion swoim kolegom generałom. To nie jest pierwsza próba armii, by przejąć ten stadion. Pierwszy raz próbowano to zrobić jeszcze w 1988 roku. Pakistańska Izba Kontroli Gry w Krykieta (poprzedniczka Pakistańskiej Izby Krykieta) wygrała jednak wtedy proces przed Sądem Najwyższym Sindhu i stadion pozostał w rękach cywilnych. Później wojsko wielokrotnie podejmowało próby legalnego i nielegalnego przejęcia stadionu, ale zawsze kończyły się one niepowodzeniem. Tauqirowi Zia udało się jednak przełamać opór i wyrok sądowy z 1988 roku został po cichu ominięty.

Imran Khan, działacz Tahrik-e-Insaf [Ruchu Sprawiedliwości – JL] i wielkie gwiazdy krykieta od dawna walczą o zachowanie stadionu. Teraz nadeszła godzina ostatniej batalii – powinni oni jeszcze raz wnieść sprawę przed Sąd Najwyższy Sindhu. Liczenie na wyższe uczucia u przeciwników w obecnych czasach jest nierozsądne i na pewno nie doprowadzi do wygranej.

opr. JL

Komentarz: Artykuł ten mówi o dwóch procesach. Pierwszy to pogarszanie się warunków chłopów pańszczyźnianych; proces ten, moim zdaniem, zaobserwować możemy również w Polsce, gdzie chłopami są oczywiście obywatele, a feudałami – klasa polityczna. Drugi proces to przejmowanie coraz większej kontroli nad życiem przez najsilniejszego gracza na scenie politycznej. W przypadku Pakistanu jest to wojsko. I znowu analogia z Polską, gdzie rolę tę spełnia partia postkomunistyczna. Uwaga na marginesie: zarówno pakistańscy wojskowi, jak i polscy postkomuniści weszli w ścisły sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. JL

Archiwum ABCNET 2002-2010