OBRONA EUROPEJSKA II

Dziennik francuski "Le Figaro" z dnia 22 czerwca 2000, Pierre Bocev; Piętnastka i "sześciu wściekłych".

Autor podkreśla, że perspektywa "obrony europejskiej" powoduje bunt wśród krajów, które należą do NATO lecz nie są członkami Unii Europejskiej. Do tej kategorii należy Turcja. Jej niezadowolenie spowodował szczyt w Feira, który popchnął naprzód dossier wspólnej obrony europejskiej, przyjmując "zasady i warunki" zgodnie z którymi NATO jako instytucja i jego członkowie pozostający poza UE będą "konsultowani" i będą mogli "uczestniczyć" w ewentualnej akcji Piętnastki.

W obu wypadkach Unia zachowuje "całkowity respekt dla swej autonomii". Formuła ta nie odpowiada gustowi rozmówców UE, którzy chcieliby mieć coś do powiedzenia. W grupie wspomnianych krajów, nazywanych w brukselskim żargonie "szóstką wściekłych", przoduje Turcja.

Pięć innych rozczarowanych stolic naraża się mniej: Norwegia i Islandia znajdują się w tej hybrydalnej sytuacji od dziesięcioleci, podczas gdy Polska, Węgry i Czechy, członkowie NATO od ubiegłego roku, łagodzą swój język ze strachu, żeby nie zaszkodzić swej kandydaturze do wspólnoty europejskiej. Prawdą jest, że ofiarowane im więzi instytucjonalne są utrzymywane. Piętnastka zapewnia "niezbędne dialog, konsultację i współpracę" z nimi w "jednej strukturze", która obejmuje również dziewięć innych krajów kandydujących do Unii. Rezultatem formuły "15 plus 15" jest to, że Ankara i 5 innych krajów będą co najmniej dwa razy w ciągu każdej kwartalnej prezydencji Unii zasiadały u boku wysłanników litewskich, łotewskich, estońskich, słoweńskich, słowackich, rumuńskich, bułgarskich, cypryjskich i maltańskich.

Dla Turcji, stanowiącej prawdziwe regionalne mocarstwo i proponującej wysłanie kilku tysięcy żołnierzy do każdej operacji pokojowej prowadzonej przez Piętnastkę, takie rozwodnione ramy uczestnictwa nie są zadowalające.

Piętnastka przewiduje organizowanie z "szóstką wściekłych" specjalnych spotkań, nazwanych "wymianą" dwa razy na kwartał lub kiedy "będzie tego wymagać temat, który należy omówić". Turcja wymaga jednak więcej, systemu analogicznego na przykład do tego, który reguluje stosunki między NATO i Unią Europejską, której jest "członkiem stowarzyszonym" podobnie jak Polska, Węgry i Czechy. Z tego tytułu ich ambasadorzy przy UZE biorą udział we wszystkich spotkaniach, nawet jeśli nie mają prawa do udziału w głosowaniu. Dla "motorów" obrony europejskiej, w szczególności dla Francji, tego rodzaju pomieszanie gatunków jest wykluczone.
br> Ankara jednak upiera się i uważa, że "nie ma mowy" żeby Piętnastka używała "automatycznie" środków NATO bez bliższego stowarzyszenia "szóstki" ponad ustalony proces. Turecki minister spraw zagranicznych nie waha się przypomnieć, że jego kraj, podobnie jak każdy innych członek NATO, dysponuje w każdej chwili prawem veta. Nic nie wskazuje, że dojdzie aż do tego momentu. "Szóstka" zbierze się w Brukseli 3 lipca, następnie spotka się z Javierem Solaną, "Wysokim Przedstawicielem" Piętnastki do spraw polityki zagranicznej i obrony. Siła wojskowa Piętnastki nie będzie operacyjna przed rokiem 2003, ale bilans komplikuje się.

Dziennik francuski "Le Figaro" z dnia 27 czerwca 2000, Francois de Rose; Jaka polityka obrony?

Ambasador Francji nawiązuje do artykułu Paula Quilesa, obecnie przewodniczącego komisji obrony Zgromadzenia Narodowego, który przewiduje poszukiwania wspólnej europejskiej doktryny obronnej. W tym celu - jego zdaniem - należy spełnić cztery warunki:

1. Wypracować europejską "Białą księgę" tłumaczącą nasze własne interesy, 2. Zharmonizować naszą produkcję wojskową,

3. Stworzyć wspólny europejski potencjał w dziedzinie transportu powietrznego, wywiadu i łączności,

4. Zapewnić samodzielność europejskiego decydowania w stosunku do NATO.

Według autora pewne kroki poczyniono ostatnio jedynie w dziedzinie produkcji zbrojeniowej oraz w sprawie przejścia we Francji i Niemczech na armię zawodową. Quiles używa określenia "obrona Europy" odziedziczonego po zimnej wojnie, tymczasem nie chodzi o obronę Europy, gdyż nikt jej już nie zagraża. Jedyne niebezpieczeństwo, które mogłoby zarysować się przeciwko jej integralności mogłoby tylko pojawić się ze strony Rosji, jeśli Putin nie byłby dżentelmenem, na co mamy nadzieję. Ale w tym wypadku to nie siła 60 tys. ludzi, o utworzeniu której zadecydowano w Helsinkach, zapewniłby nasze bezpieczeństwo. Zdolny do tego jest jedynie Sojusz Atlantycki realizując artykuł 5 i byłoby niebezpiecznie gdybyśmy postępowali jakby się o tym zapomniało.

Europa z pewnością potrzebuje pewnej zdolności wojskowej, ale nie po to, by się bronić przed groźbami, których nikt nie potrafi sformułować, ale aby być w stanie zaprowadzić panowanie porządku i pokoju wewnątrz swych granic. Nie jest nawet pewne, że wszyscy zgodzą się w sprawie takiego celu. Można jednak myśleć, zwłaszcza od czasu przyłączenia się Wielkiej Brytanii w czasie spotkania w Saint Malo w grudniu 1999 roku, że jest to przypadek największych krajów po tej stronie oceanu. Jest rzeczą pewną, że ze strony USA istnieje niechęć w tej sprawie, nie wśród opinii publicznej, która życzy sobie tylko jednego, nie być zmuszonym do wysyłania "boys" w cztery strony świata, ale w pewnych kręgach rządowych.

Sprzeciw ten byłoby o wiele trudniejszy do wyrażenia, gdybyśmy zamiast motywowania naszego wysiłku wojskowego jak gdyby zaangażowanie amerykańskie zostało zapomniane, dla naszych ambicji ustalilibyśmy zadanie utrzymywania pokoju u nas, tzn. na kontynencie... .

Przestańmy więc mówić o "obronie europejskiej" jak o misji UE lub UZE i jak to sugeruje Quiles, wypracujmy wspólną doktrynę mającą na celu postawienie na nogi siły zdolnej do uczynienia z naszego kontynentu wzorca pokoju i porządku wewnętrznego. W ten sposób zaważylibyśmy korzystnie na polityce międzynarodowej. Nie uniemożliwiając sobie interwencji projektowanymi nowoczesnymi siłami tam, gdzie w grę wchodziłyby nasze podstawowe interesy i gdzie bylibyśmy jedynymi chętnymi do zaangażowania się. Czyż to nie jest właśnie to, co przewiduje prezydent Republiki, kiedy mówi o "sile szybkiego reagowania przeznaczonej do interwencji w północnej strefie Morza Śródziemnego" (... )

Drugi punkt podjęty przez Quilesa dotyczy stosunków tego tworu europejskiego z NATO. Na planie materialnym, do samodzielności decyzyjnej Europejczyków w sprawie interwencji wojskowych będzie mogło dojść dopiero kiedy sami wyposażą się w środki reagowania. Teraz nie wchodzi to w grę i nikt nie może przewidzieć kiedy program, którego domaga się Quiles będzie mógł zostać zrealizowany. I nawet gdyby był wprowadzony w życie, któż może uwierzyć, iż nasi partnerzy europejscy byliby gotowi przyłączyć się do jakiejś operacji, jeśli jej celowość nie pozwalałaby nam na działanie, jeżeli to konieczne, z udziałem Amerykanów, ale kazałaby marginalizować Stany Zjednoczone wobec problemów utrzymania lub przywrócenia pokoju na starym kontynencie? Co, nawiasem mówiąc, pozostawiłoby nas w wypadku kryzysu sam na sam z Rosją.

"Być wielkim, mówił Napoleon, to znaczy zależeć od wszystkiego". Aby supermocarstwa, jak Vedrine nazywa USA, nie dotyczyło to co dzieje się w Europie, musielibyśmy stać się tak mało ważni, że można by było zostawić nas abyśmy dawali sobie radę sami w naszym małym zakątku i aby mówiąc brutalnie reszta świata "miała to gdzieś".

W istocie dla USA byłoby równym absurdem usiłowanie przeszkodzenia Europejczykom w zajmowaniu się samemu w danym wypadku naszymi własnymi sprawami, jak dla Europejczyków staranie się odsunięcia Stanów Zjednoczonych, jeśli te czują się tym również zainteresowane.

W ten sposób bylibyśmy, my, ludzie Zachodu i bez wątpienia Rosjanie w lepszej pozycji do rozpoczęcia nowego stulecia, które będzie świadkiem przesuwania się centrum grawitacji geostrategicznej planety w kierunku Azji, kontynentu gdzie ma miejsce rozpowszechnianie się broni nuklearnej i wzrostu demograficznego oraz ogniska tak poważnych napięć, że w świetle odruchów obronnych prowokowanych w USA, niektórzy analitycy stawiają sobie pytanie, czy właśnie nie zaczęła się druga zimna wojna.

Archiwum ABCNET 2002-2010