MINARETY NAD STADIONEM

Dziennik “Newsday.com” zamieścił 6 grudnia artykuł Carol Eisenberg o sytuacji religijnej w Holandii. Pomimo chwilowego załagodzenia stosunków religijnych w tym kraju, pojawiają się kolejne sygnały, że sytuacja jest tam wyjątkowo napięta.

„Dla Ronalda Sorensena, 57-letniego lidera partii Leefbaar Rotterdam (Rotterdam, w którym się da żyć), jednego z największych ugrupowań w radzie miejskiej, minarety, które wyrastają nad historycznym stadionem Feyenoordu symbolizują wszystkie błędy polityki Holandii. „To dla nas obraza. Feyenoord jest dla nas jak stadion Yankee dla Nowego Jorku. To świątynia holenderskiego futbolu. To symbol holenderskiej klasy pracującej”.

Meczet ma być jedną z największych świątyni muzułmańskich w zachodniej Europie – w planach będzie to miejsce modlitw dla półtora tysiąca osób, a minarety mają mieć wysokość ok. 60 metrów, czyli będą wyższe niż pobliski stadion. Według Sorensena oznacza to dwie rzeczy: po pierwsze, że muzułmanie za nic mają Holendrów, po drugie, że władze, które wydały zezwolenie na budowę, powinny zostać rozliczone.

Kiedy dwa lata temu partia Sorensena zyskała większe znaczenie na fali niezadowolenia z powodu imigracji, zwrócił się on do muzułmańskich przywódców. „Powiedzieliśmy, że znajdziemy im inne miejsce, ale oni się nie zgodzili.” mówi Sorensen „To jest symbol ich uczuć w stosunku do nas. Oni myślą, że jesteśmy gorsi, bo nie jesteśmy muzułmanami”.

Nastroje antyimigracyjne rosną w siłę w całej Holandii, lecz nigdzie nie są tak wyraźne, jak w Rotterdamie, największym porcie świata, dotychczasowym bastionie socjalistów zmienionym w kilka chwil w twierdzę prawicowych organizacji nacjonalistycznych. To nowoczesne miasto położone nad Mozą było miejscem, gdzie zaczęła się kariera Pima Fortuyna, który twierdził wyraźnie: „Holandia jest przepełniona!”, a później został zamordowany przez działacza ruchu obrony praw zwierząt. Obecnie Rotterdam próbuje wykonać jego testament polityczny wprowadzając jedno z najbardziej restrykcyjnych praw imigracyjnych w całej Europie.

„Plan Delta”, którego nazwa nawiązuje do akcji przeciwpowodziowej z lat 1950-tych, zakłada wprowadzenie ograniczeń w prawie osiedlania – prawo takie przysługiwałoby tylko tym, którzy mogą wykazać się pensją równą co najmniej 120 procent przeciętnej krajowej w Holandii i dodatkowo biegle mówią po holendersku. Działacze organizacji antyimigracyjnych wystosowali również petycję do rządu o lepsze ściganie tych, którzy szukają w Holandii azylu politycznego.

W dzisiejszych czasach masowa imigracja jest źródłem niepokojów wszędzie w Europie. Tym chętniej inne miasta patrzą na przykład Rotterdamu. Bacznie przyglądają się również muzułmańscy mieszkańcy tego miasta. „Jestem zaniepokojony” mówi Shervin Nekuee, który w 1987 roku uciekł z Iranu i obecnie pracuje jako socjolog „Ksenofobia i radykalny islam idą ramię w ramię w Europie. W takim mieście, jak Rotterdam, łatwo mogą wybuchnąć zamieszki na tle rasowym”.

„Jeżeli na ulicy zobaczy mnie Holender, nie pomyśli, że jestem z Rotterdamu, tylko że jestem muzułmaninem, że jestem obcy. Część winy ponoszą muzułmanie, którzy nie potrafili zintegrować się ze społeczeństwem. Część to strach przed islamem. Ale część winy ponoszą również sami Holendrzy”, mówi Nekuee.

Kiedy w zeszłym tygodniu odbyło się zebranie społeczności muzułmańskiej z Rotterdamu i ktoś zaproponował, że należy prowadzić politykę „otwartych drzwi” w meczetach, aby rozwiać obawy Holendrów, od razu spotkał się z ostrą krytyką: „A co, jeśli rasista też by tam wszedł?! To nie muzeum!”. „A dlaczego nie?”, argumentował Yassin Hartog z Fundacji Islam i Społeczeństwo, „Może Pan powinien udać się do synagogi?”. Niektórzy ze zgromadzonych pokiwali wtedy głowami.

Rotterdam to holenderski tygiel kulturowy. Miasto imponujących wieżowców i wielkich mostów odbudowanych ze zniszczeń spowodowanych niemieckimi bombardowaniami w czasie II wojny światowej od wielu lat było miejscem, gdzie przybywali nowi imigranci. Obecnie jedna trzecia z ok. 600 tysięcy mieszkańców to imigranci w pierwszym lub drugim pokoleniu. Większość z nich to muzułmanie z Maroka i Turcji. Prognozy mówią, że do 2017 będzie to najmłodsze i najbardziej muzułmańskie miasto w Holandii. Tymczasem narasta napięcie między grupami etnicznymi i religijnymi.

„Tu jest dużo strachu”, mówi Fatima Kamkharrat, pracownica społeczna, której rodzice pochodzą z Maroka, „Dlatego ludzie sprzeciwiają się budowie meczetu. Ludzie nie wiedzą, co to jest islam. Żyjemy tu od lat, ale bez żadnej styczności. Ludzie się boją, że muzułmanie przejmą władzę i wprowadzą prawo szariatu”.

Rodzice Kamkharrat byli w pierwszej fali muzułmańskich imigrantów, która dotarła do Holandii w latach 1970-tych, kiedy Rotterdam, podobnie jak cała Holandia, zapraszała tysiące tzw. pracowników-gości, by wykonywali prace, których Holendrzy imać się już nie chcieli. Nikt nie przejmował się ich integracją ze społeczeństwem, gdyż w założeniach mieli oni po kilku latach wrócić do domu.

To nigdy nie nastąpiło. Zamiast tego sprowadzili swoje żony i płodzili dzieci. A kiedy nie było już dla nich pracy, zaczęli pobierać pieniądze z hojnej państwowej opieki społecznej.

Kiedy w końcówce lat 1990-tych Paul Schnabel, dyrektor Holenderskiego Biura Planowania Społecznego i Kulturalnego, pojawił się w Rotterdamie, aby sporządzić raport o stanie społeczeństwa, stwierdził: „Jesteśmy przerażeni sytuacją”.

“Jak na nasze warunki, miasto było w opłakanym stanie. Brudne ulice, ludzie nielegalnie mieszkający w ruderach. Ogromna skala przestępczości. Wielkie problemy z narkotykami i ćpunami”, mówi Schnabel. Poza tym różnice kulturowe stawały się coraz bardziej wyraźne. Holenderskie dziewczyny narzekały, że Marokańczycy wyzywają ich od dziwek; muzułmanki w czadorach słyszały: „Wracajcie do Maroka!”. Ale te problemy nie istniały w publicznej debacie, dopóki nie pojawił się Pim Fortuyn, który naruszył polityczne tabu dotyczące rasy i religii.

Otwarty homoseksualista Fortuyn głośno mówił o nietolerancji muzułmanów dla kobiet i mniejszości seksualnych, o rozrastaniu się islamskiego getta i rosnących kosztach jego utrzymywania. Mówił również, że nie ma nic przeciwko imigrantom, którzy zasymilowali się do liberalnej i tolerancyjnej kultury.

Obecnie nikt, kto ubiega się o jakiś urząd w Holandii, nie może nie odnieść się do kwestii podniesionych przez Fortuyna. „My w Rotterdamie byliśmy pierwsi, którzy powiedzieli, że król jest nagi”, mówi Sorensen, „My jesteśmy katalizatorem”.”

Komentarz: Warto zauważyć, że autorka artykułu podziela punkt widzenia Fortuyna i van Gogha, tzn. że można skutecznie walczyć z radykalnym islamem z pozycji skrajnego ateizmu i liberalizmu obyczajowego. Czy tak jest naprawdę?

opr. JL

Archiwum ABCNET 2002-2010