DEMASKUJEMY EUROPĘ

„Przyglądając się z boku polskim politykom po roku 1989, można dojść do wniosku, że cechował ich niesamowity idealizm w patrzeniu na Zachód”- pisze Mieczysław Ryba w „Kosztownych iluzjach” na łamach „Naszego Dziennika” (31 lipca 2002). Czyżby w środowisku „prawdziwych Polaków-katolików” zaczęto wątpić w płynącą od dawna z eteru tezę, że prozachodnie poglądy niektórych naszych polityków mają wymierną cenę w dolarach, deutschmarkach czy, co gorsza, szeklach? Teraz okazuje się, że także wśród zaprzedanych masonerii pseudo-Polaków są jednostki wierzące. Wierzące co prawda inaczej, ale jednak.

”Ta mityczna w czasach komunistycznych kraina po upadku bloku sowieckiego stała się dla wielu czymś w rodzaju wymarzonego raju, do którego powinniśmy dążyć”- demaskuje fragmenty tej religii pan Ryba. A wiara ta, według autora jest głęboka: „Wierzono uparcie, że teraz "dobry wujek" z Unii Europejskiej przyjdzie i oczywiście da pieniądze, w szczególności Polakom, którzy mieli wielkie zasługi w walce z komunizmem.” No, teraz wiemy, kto tu jest szczególnym fanatykiem – były opozycjonista z PRL-u, co to na europejską wiarę nawrócił się jeszcze za czasów, kiedy, w myśl pradawnej zasady cuius regio, eius religio, wyznawano u nas jedynie słuszną religię wschodnią. „Wierzono praktycznie we wszystko, co Zachód wymyślał”- czytamy w Naszym Dzienniku. „Unię Europejską postrzegano nie tyle w kategoriach dobrze obliczonego interesu, ale jako cudowną ideę, w której kontekst powinni się wpisać idealiści polscy.” I tu Ryba powtarza lansowaną od pewnego czasu tezę, świadczącą o niezwykłej ekonomicznej przenikliwości i fachowości polityków od ojca Rydzyka: „w przeciągu dziesięciu lat straciliśmy na wymianie handlowej z Unią ponad sześćdziesiąt miliardów dolarów, wciąż w Polsce wierzono, że przecież warto, bo jest piękna idea, bo jak wejdziemy do Unii, to dopiero się nam poprawi.” Autor konstatuje, że „w Europę bardziej w Polsce wierzono, niż kalkulowano nasz polski interes.”

Ciekawe, że gazeta, deklarująca się jako zdecydowany przeciwnik Unii, gotowy, niczym Rejtan, zatarasować własnym ciałem wejście do naszych zgrzebnych słowiańskich pegeerów i padających kombinatów ery gierkowskiej, z zacięciem wylicza liczykrupom z Brukseli każde euro. „Dziś Unia proponuje krajom kandydackim tylko 25 proc. dopłat bezpośrednich dla rolników (a w rzeczywistości jeszcze mniej, ok. 10 proc.). Europa Zachodnia, zarabiająca spore sumy na handlu z krajami Europy Środkowej, skąpi każdego grosza, gdy idzie o konkrety”- oburza się Ryba. I powołując się na Timothy Gartona Asha, pisze, że „w latach 2004-2006 planuje się przeznaczyć 25 mld euro dla krajów nowoprzyjętych do Unii, podczas gdy słynny plan Marshalla z lat 1948-1951 w przeliczeniu na sumy dzisiejsze wynosił 97 mld euro. Zaś dla przykładu Niemcy w latach 1990-tych wpompowały we wschodnie landy 600 mld.” I stwierdza: „że ci wspaniali, idealni Europejczycy nie realizują żadnej z platońskich idei; oni walczą o swój interes.” Cóż za bezczelność ze strony tych eurokratów! To kiedy oni robili interesy, my broniliśmy Europy przed zalewem islamu. A teraz nie dość, że się z Turkiem dogadali, to jeszcze nie chcą wpompować w nas grubej forsy! A najgorsi to są Niemcy! Wiedziała ta Wanda, co robi. Teraz tylko czekać, jak ojciec Rydzyk, po przegranym referendum rzuci się w nurty tej samej rzeki, tyle, że w jej dolnym biegu. No, chyba, że zdecyduje się na emigrację. Jest taki piękny kraj, na wschód od Bugu... „Wśród państw zachodnich za największego przyjaciela Polaków uznano u nas Niemcy, jak twierdzono >>głównego ambasadora naszego wejścia do Unii. (...) Szkoda, że nikt nie zastanowił się, skąd płynie ta niemiecka chęć wciągnięcia Polski w obręb krajów Unii.” Na szczęście są w Narodzie zdrowe jednostki, które bacznie obserwują i myślą za innych. Za to prześladuje się je i tępi: „Jeśli ktoś ośmielił się wysuwać kwestię zagrożenia dla naszych kresów zachodnich, odsądzano takiego człowieka od czci i wiary, jako tego, który >>odgrzewa antyniemieckie stereotypy.” Ryba gorzko konstatuje, że „ulegając iluzjom, staliśmy się bardziej europejscy niż Europejczycy [jeśli oni to Europejczycy, to w takim razie kim my jesteśmy?], wystawiając się na pośmiewisko”. Zdaniem Ryby „głupota kręgów politycznych porównywalna była chyba tylko do tej z XVIII wieku, kiedy to szlachta szukała na obcych dworach rozwiązania spraw polskich, wierząc naiwnie, że znajdzie tam przyjaciół”. A każdy Polak, ten prawdziwy, wie, że problem nie w szukaniu pomocy na obcych dworach, ale w tym, w których dworach. Jest taki jeden dwór, ale bynajmniej nie na Zachodzie...

Archiwum ABCNET 2002-2010