5. OSKAR EKONOMICKI - GOSPODARKA 1983 – NADZIEJE I OBAWY

Oskar Ekonomicki

Junta rządząca Polską rok miniony zakończyła zdecydowanie dodatnim dla siebie bilansem. Władza nie wymknęła się jej z rąk, podziemie poniosło serię porażek i nie jest już w stanie stworzyć alternatywnego ośrodka kierującego społeczeństwem; robotnicy bez większych protestów, choć zapewne niechętnie kontynuowali pracę w fabrykach i kopalniach, o żadnym bojkocie, o którym głośno było zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, tak naprawdę nie było mowy. Gospodarka wbrew pesymistycznym (lub może optymistycznym) prognozom nie uległa rozpadowi, a przeciwnie: ekonomika jako system funkcjonuje według starych zresztą reguł. Na nadchodzący rok junta może na pewno popatrzeć z większym optymizmem niż na początku stanu wojennego. Nie wydaje się by najbliższy rok miał przynieść jakiś wyraźny przełom, zarówno jeśli chodzi o sposób sprawowania władzy, jak i o funkcjonowanie gospodarki. To wszystko, co dotychczas napisaliśmy nie oznacza, że przyszłość obecnych władz jest pozbawiona większych trudności. Spróbujmy więc rozważyć co gospodarce przyniesie najbliższy rok. W swej ocenie korzystać będziemy z danych zawartych w oficjalnych dokumentach rządowych dostępnych powszechnie; biorąc oczywiście poprawkę na większą lub mniejszą realność planowanych przez rząd wskaźników. Największą słabością gospodarki jest brak równowagi i niezbilansowanie planu i budżetu. Rząd liczy na poprawę sytuacji, bez uwzględnienia rzeczywistych możliwości gospodarki. Nierównowaga i niezbilansowanie sprawiają, że wiele niezbilansowanych wskaźników nie sposób traktować serio. Rząd w wielu wypadkach znajduje się między przysłowiową Sycylią a Charybdą, mając do wyboru dwa rozwiązania, z których każde jest z różnych względów nie do przyjęcia.

Największe zagrożenia dla władz:

a.) Inflacja w roku 1983.

Przewidywany wskaźnik wzrostu cen towarów i usług wyniesie 15%, a wzrost płac nie przekroczy 16%. Luka inflacyjna wyniesie około 200 mld. zł. Nawis inflacyjny na dzień 1 stycznia 1983 roku był szacowany na 400 – 500 mld., co w sumie daje wielkość 600 – 700 mld. w posiadaniu ludności pod koniec roku 1983, a więc wielkość równą tej sprzed lutowej podwyżki. Prof. Bobrowski szacuje, że w porównaniu do roku ubiegłego luka inflacyjna, liczona jako stosunek strumienia pieniędzy pozostających w posiadaniu ludności do dostaw rynkowych, wróciła do stanu sprzed podwyżki cen z lutego 82 i wynosi około 15 nadwyżki pieniężnej nie znajdującej stałego pokrycia w towarach (tzn. nawis inflacyjny zwiększy się o 15%). Rok bieżący zapowiada jeszcze zwiększanie się owej luki. Jest ona wyznaczana przez trzy wielkości: wzrost płac, wzrost cen, wzrost dostaw rynkowych. Wskaźniki te wynoszą odpowiednio 16%, 15%. Oznacza to, że wzrost płac przewyższy o prawie 7 punktów procentowych dostawy na zaopatrzenie rynku. Najbardziej pewnym wskaźnikiem jest tu spadek dostaw na rynek, w cenach stałych o blisko 6%. Indeks ten nie jest zresztą wyraźnie prezentowany w żadnej publikacji. Podaje się tam wzrost dostaw rynkowych w cenach bieżących o 8% i wzrost cen o 15%. Planowane powiększenie luki inflacyjnej stawia pod znakiem zapytania stosunkowo niski wskaźnik wzrostu cen (w tym jedynie o 6% z racji podwyżek, które będą dokonywane; reszta 9% będzie wynikiem podwyżek z roku 1982). Ponieważ w roku bieżącym planowane są podwyżki cen urzędowych, transportu i łączności, samochodów, alkoholu i papierosów, a podwyżki te będą rzędu stu procent, wydaje się, że planowana stopa podwyżek cen dotyczy wyłącznie urzędowych i zakłada usztywnienie cen umownych. W tej sytuacji są dwie możliwości: albo rząd wprowadzi mechanizm usztywniający ceny, albo też wskaźnik wzrostu cen będzie znacznie wyższy od zakładanych 15%, co z kolei wymusi znacznie większy wzrost płac.

Inflacyjny wzrost cen ma w naszej gospodarce dwa źródła. Z jednej strony jest luka inflacyjna, czyli niedobór towarów na rynku w stosunku do siły nabywczej dochodów ludności. Sytuacja taka zmusza do dokonywania podwyżek i to zarówno władze na szczeblu centralnym, jak i poszczególne przedsiębiorstwa. Jeżeli towar zostanie kupiony po cenie wyższej, nie ma przecież powodu sprzedawania go taniej.

Drugim źródłem wzrostu cen jest inflacyjny wzrost kosztów. Tzw. reforma gospodarcza wprowadziła zasadę ustalania cen umownych i regulowanych według kosztów. Oznacza ona, że cena zawiera w sobie koszt wyrobu oraz akumulację. W warunkach gospodarki rynkowej jest rzeczą oczywistą, że towar sprzedawany jest drożej niż wynoszą koszty jego wytworzenia. Ale w warunkach naszej gospodarki tj. luki inflacyjnej oraz braku konkurencji, zasada kosztowa ustalania cen sprowadza się do przerzucania na konsumenta nieefektywności zarówno systemowych jak i niegospodarności na szczeblu przedsiębiorstw (zawyżanie kosztów).

Wzrost kosztów musi wywołać przy formule kosztowej wzrost cen. W najbliższym roku będzie on spowodowany:

- wzrostem płac; w dużej mierze chodzi tu o podwyżki, które miały miejsce w III i IV kwartale;
- wzrostem stawek ubezpieczeniowych o 10 punktów (z 33 na 44%);
- wzrostem niektórych cen zaopatrzeniowych.

Wzrost cen wywołany też będzie zmianami asortymentowymi oraz pogłębiającym się rozkooperowaniem gospodarki. Te dwa czynniki wywołane będą ustalonymi na 1983 rok zasadami funkcjonowania gospodarki. Opodatkowanie wzrostu funduszu płac (odpisy na tzw. FAZ) będą wymuszać tam, gdzie to możliwe zmiany asortymentu, dzięki którym przedsiębiorstwa będą omijać wskaźnik wzrostu produkcji liczonych w cenach porównywalnych. W ten sposób rzeczywisty wzrost cen może być znacznie wyższy od uchwytnego statystycznie. Rozkooperowanie jest drugą furtką ucieczki przez FAZ. Zlecanie na zewnątrz przedsiębiorstwa pewnych etapów produkcji jest prostym trikiem, dzięki któremu można uniknąć nadmiernych ograniczeń funduszu płac.

Podam prosty przykład – koszt wyrobu wynosi: 100 zł robocizna + 200 zł inne koszty = 300 zł. Robocizna stanowi więc 33% kosztów. Wyrzucenie z przedsiębiorstwa pewnych etapów produkcji i zlecenia ich innemu wykonawcy spowoduje sytuację następującą: koszt robocizny 80 zł + 220 zł inne koszty = 300 zł. Część robocizny zostanie zaksięgowana jako robocizna obca, a koszt robocizny własnej fikcyjnie obniży się o 20%. Te 204% stanowić będzie źródło finansowania podwyżek płac. W następnym etapie nasz przykład będzie prezentował się następująco: koszt robocizny własnej – 100 zł + inne koszty 220 zł = 320 zł. Dzięki temu manewrowi przedsiębiorstwo uniknęło opodatkowania płac na FAZ, zwiększyło płace o 20%, a ponieważ wzrosły koszty, więc równocześnie wzrośnie także cena.

Poza wzrostem kosztów i cen cała ta operacja spowoduje pogłębienie się nieracjonalnej organizacji gospodarki, ale to już odrębna sprawa. Rozważania powyższe miały na celu wskazanie, że zasady funkcjonowania przedsiębiorstw w 1983 r. określone przez rząd oraz realia polskiego kryzysu gospodarczego wymuszać będą wzrost cen znacznie szybszy niż zakłada to plan rządowy. Odpowiedzią na to ze strony władz prawdopodobnie będzie administracyjna kontrola cen umownych, lub całkowita likwidacja tej kategorii cen (już w tej chwili zakres tych cen jest mniejszy niż w roku ubiegły). Będzie to oczywiście poważny krok do tyłu, jeśli idzie o realizację reformy, co nas zresztą nie powinno dziwić, gdyż już wielokrotnie wykazywaliśmy na niemożliwość płytkiego zreformowania gospodarki w komunizmie. Administracyjne środki kontroli cen będą wpływać antymotywacyjnie na efektywność przedsiębiorstw oraz pozostaną nieskuteczne w warunkach tak dużej luki inflacyjnej.

Jednym z głównych czynników wzrostu kosztów produkcji w roku ubiegłym był wzrost płac i rekompensaty (wliczone były w koszty bezpośrednio lub pośrednio, przez zwiększenie odpisów na ZUS z 25 na 33%). Wzrost dochodów pieniężnych był o 240 mld. zł wyższy niż planowano. Te blisko ćwierć biliona nieplanowanych pieniędzy (gotówką), to suma znacznie większa niż wymuszona w Sierpniu 80 – tzw. „wałęsówki”. Tymczasem propaganda, zresztą słusznie, wskazuje na „wałęsówki” jako na podstawowy czynnik załamania się gospodarki rynkowej, natomiast dość dyskretnie traktuje podwyżki ubiegłoroczne. Powód jest prosty. W ubiegłym roku junta zapłaciła ćwierć biliona gotówki za poniechanie przez robotników strajku. Są to tzw. „małpie pieniądze”, nie mające żadnego pokrycia na rynku, zwiększające zarówno lukę inflacyjną, jak też rozkręcające spiralę wzrostu cen i znowu płac, niemniej na krótką metę właśnie one uspokajały nastroje wielkoprzemysłowej klasy robotniczej. Przypomnijmy sobie zresztą, skalę podwyżek płac w kulminacyjnym momencie przed 10 listopada. Gospodarka ma jednakże to do siebie, że nie uznaje łatwych rozwiązań. Przy pomocy drukowania papierowych pieniędzy można zyskać na czasie, lecz wkrótce trzeba za to zapłacić. Oczywiście w roku ubiegłym Wronie czas był potrzebny jak powietrze. Dzięki temu zdołano częściowo rozbić podziemie, a w każdym razie nie dopuścić do jego przekształcenia się w centrum mające inicjatywę w grze.

W roku bieżącym przyjdzie zapłacić ubiegłoroczny weksel na owe ćwierć biliona złotych. Wierzycielem jest społeczeństwo, dłużnikiem władza, lecz jak to bywa w takich transakcjach pozycja dłużnika jest mocniejsza niż wierzyciela. Pieniądze uzyskane z podwyżek ubiegłorocznych nie znajdą pokrycia na rynku, a wobec dalszego zmniejszania dostaw rynkowych można liczyć na pogłębienie nierównowagi.

W roku bieżącym planowany wzrost płac wyniesie 15%, a wzrost wszystkich przychodów pieniężnych jedynie 12,5%. Te planowane 16% w dużej mierze (o ile nie całkowicie), będzie skutkiem podwyżek ubiegłorocznych, które jak pamiętamy dokonywane były głównie w III i IV kwartale. Na rok bieżący zakłada się prawie całkowite wstrzymanie podwyżek płac. I znów tak jak w przypadku cen nie ma dotychczas mechanizmów zamrożenia płac. Zmiana zasad opodatkowania wzrostu funduszu płac, jak wykazywaliśmy wcześniej nie musi wcale wpłynąć na usztywnienia płac. Są proste sposoby omijania tego. Zasady opodatkowania wzrostu płac są analogiczne jak w WOG-ach w latach 70-tych. Zwolniony jest od podatków wzrost płac, jeżeli pozostanie on w pewnej proporcji do wzrostu produkcji. Stosunek ten ma wynosić od 0,5 do 0,8. Oznacza to, że wzrost produkcji o jeden procent pozwoli na wzrost funduszu płac o 0,5 – 0,8%. Wzrost wyższy byłby opodatkowane progresywnie, przy czym większe podwyżki byłyby to zupełnie ze względów finansowych zupełnie niemożliwe. W WOG-ach funkcjonował system analogiczny, przy czym normatyw oznaczający stosunek wzrostu funduszu płac do wzrostu produkcji wynosił tylko 0,3% (tzw. normatyw „N”), oprócz niego obowiązywały limity płac, w związku z czym część funduszu płac musiała być odprowadzana na fundusz rezerwowy, a w kraju tak czy owak była inflacja. Z tego systemu wynika więc, że podwyżki płac muszą być większe od planowanych. Groźba inflacji, czy wręcz hiperinflacji jest dla władz największym zagrożeniem, które czyha ze strony gospodarki. Rozkręcenie jej może bowiem rozłożyć wszelkie plany na choćby pozory normalizacji, a także skompromitować obecną ekipę w oczach zachodnich finansistów, od których spodziewa się ona nowych kredytów.

b.) Zaopatrzenie w mięso.

Rok nadchodzący przyniesie dalsze zmniejszenie spożycia mięsa (o 3 kg.) i spadek hodowli. Powodem jest przede wszystkim brak dewiz na zakup pasz (paszy będzie mniej o 12%). Kryzys polskiego rolnictwa nie zaczął się w roku 1980. Jest to dział gospodarki od lat niszczony, bądź celowo, bądź przez głupotę decydentów. Na całym świecie rolnictwo jest działem szczególnie chronionym; zarówno w USA jak i w Europie Zachodniej istnieje system podatków i dotacji, który prowadzi do redystrybucji dochodów z działów pozarolniczych do rolnictwa. Politycy dbają o rolników, mimo że stanowią oni znacznie mniejszy odsetek społeczeństwa niż w Polsce. U nas nie tyle rolnictwo jest chore, co wieś jest: rozdrobniona, cywilizacyjnie zacofana, słabo wykształcona, a przede wszystkim bardzo stara. Kryzys polskiej wsi był maskowany przez zakup zachodniego zboża, gdy zabrakło dewiz stał się widoczny dla wszystkich. Przez cały ubiegły rok zmniejszało się pogłowie zarówno trzody chlewnej jak i bydła. Wskazywały na to liczne objawy: stały wzrost sprzedaży do punktów skupu loch i krów, niski poziom cen prosiąt i jałówek, najgorsze od ponad 10 lat relacje między cenami skupu żywca i cenami zestawu pasz, co świadczy o nieopłacalności chowu trzody chlewnej. Niski poziom cen prosiąt oznacza nieopłacalność ich odchowu do sprzedaży wolnorynkowej. O tym, że spadek hodowli będzie postępował nadal świadczy niski wskaźnik krycia loch. W listopadzie 1981 roku pokryto 82,7 tys. sztuk, a w listopadzie 1982 r. tylko 45,5 tys. sztuk – spadek o 45%. W centralnym planie rocznym przewiduje się dostawy na zaopatrzenie rynku w mięso, drób i podroby w wysokości 1,38 mln ton, wobec 1,47 mln ton w roku ubiegłym, a więc mniej o 6,1% (jeśli chodzi o żywiec spadek produkcji wyniesie ponad 10%), co umożliwiłoby utrzymanie dotychczasowych przydziałów mięsa na kartki kosztem zmniejszenia podaży mięsa w obrocie bezkartkowym (garmażeria). W tym celu jednak pogłowie bydła i krów nie powinno obniżyć się poniżej poziomu z roku 1982 (11,9 mln szt.), a pogłowie trzody chlewnej nie może spaść więcej niż o 15% (do 16,5 mln sztuk – poziom mniejszy o 0,8 mln sztuk niż w roku 1972). Zaobserwowane tendencje w hodowli zwierząt gospodarskich w końcu 1982 roku wywołują jednak wątpliwości, czy uda się w 1983 roku uniknąć większego spadku pogłowia niż w założeniach rządu. Prognozy Ministerstwa rolnictwa mówią o spadku od 3 do 3,5 mln sztuk. Oprócz przyczyn natury ogólniejszej, o czym wspomnieliśmy powyżej, spadek hodowli jest wynikiem ustalonych przez władzę cen skupu żywca, zboża, cen środków produkcji i usług dla rolnictwa, a także zaniechania sprzedaży w 1982 r. mieszanek paszowych w zamian za kontraktowany żywiec. Władze obawiały się dużego deficytu zboża konsumpcyjnego i dlatego uznały za mniejsze zło ewentualny spadek hodowli. Nie można tej polityce odmówić pewnych racji, co nie zmienia faktu, że z zakupem mięsa będziemy mieli w roku bieżącym większe trudności niż w roku ubiegłym. W roku 1982 dochody rolników w porównaniu z dochodami działów pozarolniczych spadły. W roku bieżącym sytuacja będzie analogiczna. Zapowiedział to już wicepremier Obodowski, stwierdzając, że żadnych podwyżek cen skupu nie przewiduje się. O uzdrowieniu wsi, które stanowi warunek rozwiązania kłopotów żywnościowych kraju nie ma więc mowy, mimo zwiększenia dostaw środków produkcji dla rolnictwa przewidywanego w planie na rok bieżący. Dopóki chłopi będą sprzedawać żywiec wyrzynając stado podstawowe większe kłopoty nam oraz rządowi nie grożą. Gdy jednak stado zmniejszy się do poziomu określonego przez możliwości paszowe spodziewać się można drastycznego spadku skupu żywca. Jednocześnie rozszerzą się nożyce między państwowymi cenami skupu a wolnorynkowymi, co tym bardziej będzie rzutować na spadek skupu. Władza będzie miała do wyboru – zwiększenie cen skupu, a więc dodatkowy zastrzyk pieniędzy dla gospodarki cierpiącej na inflację, albo wymuszoną sprzedaż żywca metodami administracyjnymi (zakaz wolnorynkowego obrotu mięsa, rekwizycję itd.). Plan roczny przewiduje spadek hodowli i skupu żywca, lecz według jego twórców jest możliwe jego złagodzenie przez import pasz lub nawet mięsa i wydzierżawienie zamkniętych brojlerni firmom polonijnym. Trudno powiedzieć czy posunięcia te dadzą pożądane efekty. Dla władzy najważniejsze będzie utrzymanie dotychczasowych racji mięsa. Jeżeli to się nie uda, ZOMO zapewne będzie miało dużo roboty.

c.) Polityka inwestycyjna.

Plan na rok przyszły przewiduje wydatki na inwestycje na poziomie 960 mld zł. Oznacza to wzrost w stosunku do roku minionego o 1,6%, ponieważ jednak przewiduje się wzrost dochodu narodowego o 2 – 2,5%, wskaźniki te oznaczają utrzymanie bardzo niskiej stopy inwestycyjnej. Te skromne nakłady inwestycyjne dzielone będą w następujący sposób:

a.) inwestycje na kompleks żywnościowy: 28% nakładów,

b.) inwestycje na kompleks mieszkaniowy: 29,2% nakładów (tj. wzrost o 0,4% bez uwzględnienia wzrostu cen w budownictwie, a więc w rzeczywistości spadek nakładów),

c.) inwestycje na przemysł paliwowo – energetyczny: 13,5%.

Na pozostałe dziedziny gospodarki narodowej można będzie przeznaczyć 29,2% ogólnych nakładów inwestycyjnych w roku 1983. Będą one wykorzystane na najpilniejsze inwestycje kontynuowane, zwłaszcza zapewniające uzyskanie efektów w br. i inwestycje o charakterze odtworzeniowo-modernizacyjnym, realizowane w krótkich cyklach, przede wszystkim na cele produkcji rynkowej i eksportowej, a także związane z oszczędnością surowców i materiałów. Przewiduje się dalsze wstrzymanie w tym roku niektórych dotychczas kontynuowanych przedsięwzięć. Rząd odroczył o rok podniesienie stawek amortyzacyjnych z tytułu przecen środków trwałych. Podniesienie stawek amortyzacyjnych spowodowałoby wzrost kosztów produkcji o około 20%, a tym samym wzrost cen. Rząd przestraszył się zapewne zbyt dużego wzrostu cen i przesunął decyzję o rok. Nie uniknie się w ten sposób podwyżek cen (będą inne powody tych podwyżek), natomiast pogłębi to proces dekapitalizacji majątku trwałego w zakładach pracy. Problem inwestycji pokazuje najdobitniej dylemat naszej gospodarki. Brakuje środków na wszystko, w tej sytuacji każdy wybór jest zły. Gros środków przeznaczony będzie na najistotniejsze ze społecznego (i rządowego) punktu widzenia dziedziny. Nie zmieni to faktu, że skromne środki i tak nie pozwolą na rozwiązanie problemu żywnościowego czy mieszkaniowego, natomiast zupełnie zabraknie ich na rozwój nowoczesnych dziedzin. Gospodarka komunistyczna jest w stanie normalnie funkcjonować, jeżeli stopa inwestycji waha się w granicach 20%. Obecnie stopa ta wynosi ok. 12%. Niski poziom inwestycji i całkowity brak inwestowania w „przyszłości” w dziedziny, które na przełomie obecnego i przyszłego stulecia będą decydować o kształcie naszej cywilizacji oznacza degradację dla naszego kraju. Nie stanowi to zagrożenia w roku nadchodzącym lecz w latach następnych będzie w decydującym stopniu rzutować na sytuację gospodarczą. Impotencja inwestycyjna naszej gospodarki stanowi bombę z opóźnionym zapłonem, jej wybuch za kilka lat może przynieść kryzys polityczny o rozmiarach znacznie przekraczających obecne.

d.) Handel zagraniczny, możliwości płatnicze.

Nadwyżka w bilansie handlowym wygospodarowana w r. 1982 wynosi 110 mld zł. (ok. 1,3 mld dol.). Jest to sukces istotny dla władz. Umożliwi im uzyskanie posunięcia spłat kredytów. Plan na rok bieżący zakłada podobny bilans. Uzyskany ma on być jednak dzięki nieco większemu eksportowi i importowi. Jeśli idzie o eksport, przewiduje się wzrost sprzedaży, zwłaszcza surowców: węgla (o 5 mln ton,) miedzi i srebra oraz siarki. Jednocześnie mimo tak optymistycznych (zupełnie realnych) prognoz zadłużenie Polski z racji nie spłaconych odsetek wzrośnie o 3 mld dol. To jedno wykazuje, że strategia władz, polegająca na eksporcie za wszelką cenę nie mogą odnieść sukcesów.

Skala zadłużenia jest tak duża, że bez zmian strukturalnych gospodarki kredytów nie zdołamy po prostu nigdy spłacić. Ta strategia kryje w sobie pułapkę, w którą władze wpadną za 5 lat, gdy przyjdzie spłacać odroczone kredyty. Powtórzmy raz jeszcze, bez zmian struktury gospodarczo – społecznej nie ma mowy o wyjściu kiedykolwiek z pętli zadłużenia.

Powyżej przedstawione zagrożenia jakie kryzys gospodarczy może przynieść władzom nie oznaczają rzecz jasna ich rychłego upadku. Może się jednak zdarzyć, w tak napiętej sytuacji, że zupełnie przypadkowe czynniki (np. duży nieurodzaj, wiosenne powodzie, susza itp.) spowodują, że rzeczywistość najbliższego roku będzie gorsza od najbardziej pesymistycznych prognoz. Nawet jednak, jeżeli również przypadkowo stanie się odwrotnie, z obecnego kryzysu nie ma wyjścia bez zmiany ustroju.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983