MIĘDZY STOCZNIĄ A STRASBURGIEM

Na to, że przed oczami Polaków rozegra się kolejny prawniczy spektakl przypominający stare, niedobre czasy, zaczęło się zanosić wkrótce po uzyskaniu przez Lecha Wałęsę statusu „pokrzywdzonego”. Gdy 16 listopada minionego roku były prezes IPN Leon Kieres wręczył byłemu Prezydentowi III Rzeczypospolitej stosowne zaświadczenie (co stało się możliwe po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, które decyzje o przyznawaniu statusu pokrzywdzonego podporządkowywało wyrokom sądów lustracyjnych), ten natychmiast wypowiedział pamiętne słowa: „Wyszkowski, Anna Walentynowicz, ojciec Rydzyk niech się trzymają” i aby zakończyć „czas zabawy” zaczął uczyć swoich przeciwników „kultury”. Natychmiast też pozwał Krzysztofa Wyszkowskiego, jako że ten wbrew wyrokowi sądu lustracyjnego z roku 2000 nadal utrzymywał, iż legendarny przywódca „Solidarności” był w latach 1970-76 tajnym współpracownikiem SB posługującym się pseudonimem „Bolek”.

Wałęsa nie sądził chyba, że wszystko potoczy się tak szybko, skoro początkowo zamierzał zlecić swojemu sztabowi poszukiwanie „emerytów, rencistów, adwokatów, którzy mało zarabiają”. Okazało się, że odpowiedni prawnicy sami się znajdują. Nie tylko zresztą adwokaci i nie tylko wśród mało zarabiających emerytów. 23 stycznia w Sądzie Okręgowym w Gdańsku odbyła się rozprawa, podczas której sędzia Małgorzata Idasiak-Grodzińska nie zezwoliła Wyszkowskiemu na przedstawienie dowodów podważających wyrok sądu lustracyjnego sprzed sześciu lat. „Gazeta Wyborcza” użyła w związku z tym określenia „Ekspresowy proces Wałęsa kontra Wyszkowski”, bardziej stosowny byłby jednak chyba termin „proces pokazowy”. Niektórym komentatorom, kojarzył się on wprawdzie bardziej z prozą Kafki niż, z procesami stalinowskimi, z doniesień prasy wynika jednak, iż nie zabrakło w nim sytuacji rodem z socjalistycznej literatury absurdu. Doszło w pewnym momencie do tego, że powód zaczął domagać się „zablokowania wypowiedzi” pozwanego, w związku z czym sędzia stwierdziła, że „niestety nie ma takiej możliwości”. To z kolei dało pozwanemu asumpt do przywołania sądu do porządku, gdyż słowo „niestety” wyraźnie świadczyło o stronniczości sądzącego.

Z przebiegu rozprawy można więc było wnosić, iż sąd nakaże Krzysztofowi Wyszkowskiemu publicznie przeprosić Wałęsę, co się potwierdziło 30 stycznia, w dniu ogłoszenia wyroku (sąd zdecydował ponadto, że pozwany ma wpłacić 10 tys. zł na konto szpitala dziecięcego w Gdańsku-Oliwie). Najzabawniejsze, że w uzasadnieniu wyroku (jak na razie, nieprawomocnego) znalazło się coś z prezydenckiego „nie chcem, ale muszem”. Sędzia (jakby chcąc wymazać owe „niestety”, które jej się wypsnęło podczas rozprawy) zasugerowała bowiem, co zrobić, aby sprawę wygrać. Jej zdaniem trzeba po prostu „w trybie prawem przewidzianym” unieważnić orzeczenie sądu lustracyjnego. Warto przytoczyć fragment owego dokumentu w dosłownym brzmieniu:

„Zatem stwierdzić należy, że dopóki orzeczenie Sądu Lustracyjnego istnieje i nie zostanie wzruszone w trybie prawem przewidzianym, tak długo każdy, a więc i pan pozwany Krzysztof Wyszkowski, gdy publicznie twierdzi, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, to świadomie i w sposób zawiniony godzi w dobra osobiste Lecha Wałęsy, a także narusza porządek prawny Rzeczypospolitej Polskiej, bowiem kwestionuje w ten sposób decyzje niezawisłego sądu.

Z tych też przyczyn Sąd Okręgowy w Gdańsku wydał dziś ogłoszone orzeczenie, będące realizacją prawa powoda do ochrony naruszonych dóbr osobistych. Ograniczył jednocześnie zakres postępowania dowodowego do niezbędnego minimum. Przesłuchanie bowiem w sprawie świadków, czy analiza dokumentów złożonych przez pozwanego bądź też zgromadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej, byłoby niedopuszczalne i niecelowe. Nie mogłoby doprowadzić do dokonania przez Sąd Okręgowy w Gdańsku w niniejszym składzie innej oceny prawdziwości oświadczenia powoda o współpracy, aniżeli ta, która wynika z orzeczenia Sądu Lustracyjnego.”

Zdaniem obrony, p. Małgorzata Idasiak-Grodzińska zapomniała jednak, iż w sprawach z powództwa cywilnego wyroki z procesów karnych wcale nie muszą obowiązywać (w sądzie lustracyjnym obowiązują przepisy prawa karnego). Nie znam się na prawniczej kazuistyce, dla kogoś kto, mieszka w Stanach Zjednoczonych i pamięta głośną sprawę O. J. Simpsona z połowy lat dziewięćdziesiątych, jest to wszakże całkiem przekonujący argument. Ów gwiazdor amerykańskiego futbolu oskarżony o zamordowanie swojej byłej żony Nicole Brown i jej przyjaciela Ronalda Goldmana został w procesie karnym uniewinniony przez ławę przysięgłych, a mimo to przegrał sprawę wniesioną z powództwa cywilnego, co kosztowało go praktycznie cały majątek wartości 8,5 miliona dolarów.

Krzysztof Wyszkowski zapowiedział już złożenie apelacji i powołanie świadków w osobach Bogdana Borusewicza, Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy i być może nawet Lecha Kaczyńskiego. Z dotychczasowych wypowiedzi prezydenta i jego bliźniaczego brata Jarosława wynika, że nie zamierzają uchylać się od składania zeznań. Nie zdziwiłbym się, gdyby sąd apelacyjny odesłał sprawę do ponownego rozpatrzenia (włącznie ze zbadaniem materiału dowodowego) przez sąd pierwszej instancji. Jeśli i tym razem doszłoby do uchybień, jest jeszcze Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Nie wykluczone zresztą, że prawo lustracyjne zmieni się w międzyczasie na tyle, że pozew Lecha Wałęsy przeciwko koledze z Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża wyląduje w koszu na śmieci.

Najpoważniejszy problem wynika bowiem nie tyle z sądowych uchybień, ile z obowiązujących procedur lustracyjnych. O konieczności nowego, precyzyjnego zdefiniowania podstawowych pojęć odnoszących się do współpracy z komunistycznymi specsłużbami pisał już w „Głosie” (w związku z orzeczeniem Sądu Okręgowego w Gdańsku uniemożliwiającym Wyszkowskiemu powołanie świadków i przedstawienie dowodów w wyżej opisanej sprawie) Antoni Macierewicz. Ograniczę się więc tylko na zakończenie do krótkiej refleksji: Gruntowne zmiany w prawie lustracyjnym wydają się niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania prawa cywilnego. Przypadek Krzysztofa Wyszkowskiego świadczy o tym, jak bardzo niezbędne.

Autor publikacji