UNIA NA „CHYBA”

Polska rozpocznie swoje funkcjonowanie we wspólnocie wysoko rozwiniętych krajów Europy z pozycji repatrianta. Biednego, głodnego i zdezorientowanego kuzyna ze Wschodu. Z tej perspektywy udział Polaków w referendum akcesyjnym mógł być jedynie symboliczny. Tak należy ocenić 58 proc. frekwencję. Najgorsze jednak, że do Europy wchodzimy pod kierownictwem ludzi całkowicie niezdolnych do podejmowania wyzwań, związanych z jakimkolwiek ekonomicznym postępem, niezbędnym dla codziennego funkcjonowania we wspólnocie.

Polskie społeczeństwo opowiedziało się w referendum za przystąpieniem naszego kraju do struktur Unii Europejskiej. Elity władzy odetchnęły z ulgą. Niesłusznie. O przyszłości 40 milionowego narodu zadecydowała bowiem garstka 2,5 miliona głosujących między godziną 18 a 20 w niedzielny wieczór 8 czerwca, drugiego dnia referendum.

Jak wynika z sondaży na mniej więcej tyle poparcia społecznego może obecnie liczyć Leszek Miller ze swoją świtą. Większej liczby zwolenników nie powinien się spodziewać bez gruntownej liberalizacji polityki gospodarczej i odkażenia życia publicznego kraju. Tego z kolei nie należy się spodziewać po rządzie, który w ciągu dwóch lat urzędowania scentralizował państwo w sposób zbliżony do najgorszych praktyk PRL-u, nie podejmując przy tym najmniejszych nawet starań o podniesienie tempa wzrostu gospodarczego i poziomu życia obywateli. Nerwowy populizm i permanentna wymiana załogi, zamiast kapitana i przede wszystkim kursu – to droga do nikąd.

Społeczeństwo wydaje się mieć wyrobione zdanie o kompetencjach Leszka Millera i jego przepoczwarzającej się bez końca ekipy. Opinia społeczna zupełnie straciła bowiem zaufanie do rządu i SLD. Z kolei Leszek Miller jest świadom, iż nie może już liczyć na wyborców i nie będzie mógł jeszcze przez wiele miesięcy. Dlatego za wszelką cenę stara się odwlec termin wyborów parlamentarnych, ponieważ przegrałby jej z kretesem. Z tego też powodu jedynej satysfakcjonującej weryfikacji poparcia dla swojego gabinetu mógł szukać w parlamencie. Szukał i, co było łatwe do przewidzenia, znalazł. Minimalna większość uchroniła go przed polityczną emeryturą.

Polsce potrzebna jest jednak gruntowna przebudowa funkcjonowania Państwa. Akcesja do Unii Europejskiej to jeden powód. Inny to zbliżające się nieuchronnie bankructwo Państwa. Najlepiej świadczą o tym podejmowane próby przejęcia do budżetu rezerwy rewaluacyjnej Narodowego Banku Polskiego. Dopinanie budżetu staje się z roku na rok coraz trudniejsze. Jednak metody, z jakich próbują korzystać lewicowi ekonomiści idą w niebezpiecznym kierunku. Jednorazowy dodruk pieniądza, związany z wykorzystaniem owej rezerwy NBP nie pozwoli na długofalowe ożywienie gospodarki, a jedynie na załatanie dziury, która przy obecnej polityce będzie się znowu powiększać.

Warto zwrócić uwagę, że przeprowadzenie tej operacji oznacza automatycznie podwójne złamanie Konstytucji. Pierwsze polega na tym, że budżetu zgodnie z zapisami ustawy zasadniczej nie można finansować w banku centralnym. Drugie wynika z naruszenia postanowień dotyczących prawa do emisji pieniądza, które posiada jedynie ów bank. Dlatego decyzje budżetowe oparte na takich założeniach łamią Konstytucję w obu punktach.

Niezbędne jest jednak przeprowadzenie w pierwszej kolejności obniżenia kosztów administracyjnych funkcjonowania administracji państwowej. Wejście do UE pociągnie za sobą poniesienie znacznych nakładów budżetowych. Jeśli za tym nie pójdzie skuteczne ożywienie gospodarki, państwo skonsumuje resztę środków i krajowi grozi krach.

Taką perspektywę społeczeństwo zdaje się intuicyjnie wyczuwać. Ma zresztą ku temu przesłanki praktyczne, wynikające z braku jakichkolwiek pozytywnych efektów działań prowadzonych przez rząd Millera. Doraźne odwoływanie niebezpiecznych polityków i zastępowanie ich nowymi to strategia na przetrwanie. Bez strategii zakładającej skuteczny rozwój gospodarczy nic dobrego nas spotkać nie powinno. Na takie kroki jednak Miller się nie zdobędzie, bo mogą one grozić utratą resztek społecznego zaufania.

I właśnie z tej przyczyny w społeczeństwie nie ma euforii związanej z wejściem Unii Europejskiej, a nie dlatego, że aktywną propagandę prowadzili eurosceptycy. Największe zagrożenia drzemią bowiem w chorym państwie, a nie w zapotrzebowaniu Unii na rynki zbytu i tanią siłę roboczą.

Pod kierownictwem pozbawionego ekonomicznej wyobraźni premiera Polska nie stanie się silnym członkiem wspólnoty. Ludzie o tym wiedzą, toteż Unii Europejskiej powiedzieli: chyba.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010