Arogancki, opryskliwy...

Byłem z siebie zadowolony, ale przez myśl mi nie przeszło, że celem tego spotkania było „opracowanie” mnie jako kandydata na TW... O tym dowiedziałem się dopiero teraz, w 26 lat później. Wtedy myślałem tylko, że SB chce się czegokolwiek dowiedzieć o moich kontaktach.

8 maja 2006 r. Instytut Pamięci Narodowej wydał zaświadczenie nr 954/06 stwierdzające, że zgodnie z obowiązującymi w Polsce przepisami prawa zostałem uznany za osobę pokrzywdzoną. Czekałem na tę decyzję od 21 stycznia 2005 r., kiedy to złożyłem w IPN „Wniosek o udostępnienie dokumentów / zapytanie o status pokrzywdzonego na podstawie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciw narodowi polskiemu”.

Uznałem za celowe upowszechnić tę informację, ponieważ moje nazwisko znalazło się na tzw. liście Wildsteina (sygnatury: IPN BU 00277 / 681 Brodacki Krystian, oraz IPN BU 001121 / 2884 Brodacki Krystian Władysław); zawartość tej listy nie jest jednoznaczna, pomieszano tam bowiem jak wiemy pracowników SB i tajnych współpracowników SB z kandydatami na TW. Wszelako niektórzy znani publicyści wyrazili na łamach prasy pogląd, iż wszystkie osoby na liście Wildsteina to de facto pracownicy SB, lub tajni współpracownicy, rzucając tym samym cień na mnie – i zapewne nie tylko na mnie. Niestety, dopóki nie miałem statusu osoby pokrzywdzonej, nie mogłem wystąpić do IPN o wydanie do wglądu mojej teczki osobowej, zatem nie mogłem odeprzeć nieusprawiedliwionego niczym zarzutu. Nie trzeba tłumaczyć, jak niemiłą była dla mnie taka sytuacja, choć przyznać muszę, że nikt z bliskich mi osób, ani też bliższych i dalszych znajomych, nie dał mi odczuć, że żywi wobec mnie jakieś podejrzenia.

31 maja 2006 r. w czytelni akt niejawnych IPN szczegółowo zapoznałem się z dokumentami, gromadzonymi przez SB od 1979 r. na mój temat, w trakcie prób pozyskania mnie na tajnego współpracownika. Dokumentów tych jest zdumiewająco niewiele i ani jeden z nich nie dotyczy mojej działalności nielegalnej, a mianowicie redagowania przeze mnie w latach 70. wraz z Emilem Morgiewiczem, Jackiem Wegnerem i Adamem Wojciechowskim podziemnego periodyku pt. „U Progu”, o orientacji niepodległościowej. O dziwo, osobnik z SB nazwiskiem Robert Górski, którego zadaniem było „opracowanie mnie”, nic nie wiedział również o wcześniejszym utrzymywaniu przeze mnie kontaktów z Morgiewiczem od czasu, gdy Emil wyszedł z więzienia (sprawa „Ruchu”). I nie wiedział o moim zaangażowaniu w „Solidarność”: jesienią 1980 r.: w redakcji tygodnika „Przegląd Techniczny”, gdzie wtedy pracowałem, założyłem samorzutnie (niejako w opozycji do istniejącej w tej redakcji grupy opozycjonistów - przyszłych „salonowców”), koło Związku. Należałem do działaczy „S” nie skłonnych do kompromisów, co odczuł na swej skórze redakcyjny sekretarz POP Witold Ochremiak; on to później, w okresie stanu wojennego, świadczył przeciwko mnie w sądzie.

Można by mniemać, że SB powinna była mieć mnie na oku – a jednak nie! Wiedziała o mnie tylko tyle, że znam Adama Wojciechowskiego, że się z nim widywałem i dawniej, i teraz.– to miał być punkt zaczepienia przy próbie werbunku. Na przełomie lat 70.i 80. Wojciechowski był rzutkim i odważnym działaczem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (który w marcu br. będzie obchodził swój jubileusz). Służba bezpieczeństwa szukała kogoś, kto by cieszył się zaufaniem Adama, a zatem mógł kontrolować jego zamiary i czyny. Jeśli do tej roli wybrała mnie, świadczy to o jej zupełnym braku rozeznania ( a także o słuszności mojej żelaznej zasady: konspiracja plus kamuflaż – sądzę, że właśnie dzięki takiemu postępowaniu to, co mogło rzeczywiście zainteresować SB, umknęło jej uwadze).

Wojciechowskiemu zawdzięczam wiedzę na temat sposobu zachowania się wobec przesłuchujących esbeków: Adam był autorem kapitalnej rozprawki, niemal instruktażowej, o ile pamiętam, pod tytułem ”Na harc z oficerem SB”: opisał w niej przebieg przesłuchania, jakiemu usiłował go poddać esbek. Jednym z pomysłów Adama było straszenie esbeka: gdy ten przerywał zadawanie pytań (na które nie otrzymywał odpowiedzi) i zamyślał się, Adam nagle głośno klaskał w dłonie! Esbek podskakiwał na krześle i wpadał w stan bliski roztroju nerwowego.

Mnie nie byłoby na pewno stać na takie sztuczki, ale wiedziałem jedno: nie wolno dać się wciągnąć w rozmowę. Gdy więc pewnego dnia, po tajemniczym telefonie, odebrałem z poczty wezwanie z MO „w sprawie paszportowej”, po krótkiej naradzie z żoną, byłem dobrze przygotowany do „rozmowy”. W wyznaczony dzień stawiłem się w dzielnicowej komendzie MO, W-wa Mokotów. Esbek Robert Górski (skłoniłem go do wylegitymowania się) na próżno starał się wydobyć ze mnie jakikolwiek sygnał spolegliwości: na każde jego pytanie odpowiadałem jak automat: „to nie dotyczy spraw paszportowych”. Nic nie wskórał, „rozmowa” szybko dobiegła końca. Byłem z siebie zadowolony, ale przez myśl mi nie przeszło, że celem tego spotkania było „opracowanie” mnie jako kandydata na TW... O tym dowiedziałem się dopiero teraz, w 26 lat później. Wtedy myślałem tylko, że SB chce się czegokolwiek dowiedzieć o moich kontaktach.

Lektura „notatek służbowych” plutonowego (i zarazem starszego inspektora w komendzie stołecznej MO) dostarczyła mi dodatkowych satysfakcji: musiał być rozwścieczony, skoro tłumacząc się przed swym szefem (szefami?) z porażki, wylał na „kandydata” wiadro żółci; opisał mnie jako osobnika antypatycznego: odpychający, pewny siebie, arogancki, opryskliwy, o nieprzyjemnej aparycji – pryszcze na twarzy, ruda broda... Muszę wyjaśnić, że esteta Górski mylił się: nie miałem naturalnej rudej brody, lecz podkolorowaną, przy użyciu odsiwiacza „Orientine”, który dawał właśnie taki, nieco rudawy i rzeczywiście nie najładniejszy odcień.

Ostatecznie, 4 grudnia 1980 r. zdecydowano moją „teczkę kandydata na TW” złożyć w archiwum MSW i sprawę zamknąć. Uzasadnienie: „KB” jest niewątpliwie negatywnie ustosunkowany do Naszej (tak! z dużej litery! – KB) służby. Nieprzyjemny w rozmowie. Pewny siebie. Arogancki. Wynika z tego, że jest sympatykiem ROPCiO. Należy zaniechać dalszego opracowywania go w charakterze kandydata na Tw...

Ostatnim akordem tej operetki było komisyjne zniszczenie dokumentów oznaczonych kryptonimem „W”, czyli dotyczących mojej „perlustrowanej” korespondencji, oraz jednego zaproszenia na koncert i grafiku imprez we Włoskim Instytucie Kultury przy ul. Foksal w Warszawie, gdzie bywałem. W skład komisji wchodzili porucznik Jerzy Filipowski, plutonowy Zbigniew Pykacz i plutonowy Robert Górski, mój niedoszły „prowadzący”. Ciekawe, co robi i kim jest dziś.

x x x

Podałem powyższe do wiadomości nie tylko po to, by się uwolnić od domniemanych podejrzeń. Chciałbym także, by ci, którzy lekką ręką rzucają oskarżenia na wszystkie osoby umieszczone na licie Wildsteina, zechcieli w przyszłości postępować z większym umiarem.

Na koniec chcę zapewnić, że nie mam żadnych pretensji do sprawcy całego zamieszania z „listą”. Przeciwnie. W zeszłym roku w kabarecie „Pod Egidą” Jana Pietrzaka recytowałem taki oto ułożony przeze mnie wierszyk:
Ustaliła ferajna
Sfora piesków sprzedajna,
Że on gorszy, niż stonka
Więc huzia!! na Bronka Wildsteina
______________________________________
PS. Inspektor Robert Górski został wymieniony przez Huberta Kossowskiego w artykule pt. „Demaskuję ubo-esbeków” (Gazeta Polska z 18.4.07.), ujawniającym nazwiska funkcjonariuszy SB.

Autor publikacji
Ruch Antykomunistyczny